Najlepsze płyty roku 2007

Miejsca 11 - 20

Obrazek pozycja 20. Spoon – Ga Ga Ga Ga Ga

20. Spoon – Ga Ga Ga Ga Ga

Gdy wziąć pod lupę wszystkich artystów, których szóste z kolei dzieło zdołało hurtem zawojować końcoworoczne listy, zespół Spoon trzeba by wymienić jednym tchem obok takich „tuzów alternatywy”, jak Sonic Youth, Yo La Tengo czy The Flaming Lips. Wybrane highlighty najnowszego wydawnictwa Teksańczyków tylko pozwalają nadać temu porównaniu pełnych praw. Wystarczy wspomnieć o „The Ghost Of You Lingers”, bodaj największej osobliwości mijającego roku, wystarczy ogarnąć kilka taktów idącego w awangardzie swoistego motownowego revivalu „You Got Yr. Cherry Bomb”, nie zapominając o „The Underdog” – jednym z najpiękniejszych hołdów, jaki w ostatnich latach oddano melodiom Nicka Lowe’a. Na „Ga Ga Ga Ga Ga” te muzyczne tradycje jak nigdy nie imające się zabiegom studyjnego liftingu jak zawsze lśnią pełnym blaskiem. Rzadko zdarza się, by pedanteria i drobiazgowość szły w parze z muzyką o tak potężnej sile rażenia, a jeszcze rzadziej zdarza się, by jej twórcy trzymali poziom przez czas, który na dzisiejsze realia może wydać się długowiecznością. (pa)

Recenzja płyty >>

Obrazek pozycja 19. El-P – I’ll Sleep When You’re Dead

19. El-P – I’ll Sleep When You’re Dead

Nie ma tu najlepszych tegorocznych kompozycji, nie ma znaczenia czy to hip-hop czy jakikolwiek inny gatunek (mogłaby być chińska opera). Chodzi o fakt, że nikt w tym roku nie nagrał płyty równie skrajnej, równie intensywnej co „I’ll Sleep…” („El Producto przykłada nam do skroni rakietę ziemia – powietrze”). Kto spojrzy na moje zestawienie indywidualne zobaczy, że uznałem album ów za najlepszą produkcję 2007 roku. Oczywiście mam świadomość jak przekorna jest to teza. Czasem bowiem muzyka przekraczać musi granice wytrzymałości układu nerwowego, a odsłuch kończyć się fizycznym niemal zmęczeniem. „I’ll Sleep…” to wykrzyknik postawiony na płaskim krajobrazie muzyki schyłku dekady. Nawet jeśli wykrzyknik nieco zdeformowany i manieryczny – wciąż diabelnie potrzebny. (ps)

Recenzja płyty >>

Obrazek pozycja 18. The New Pornographers – Challengers

18. The New Pornographers – Challengers

Nigdy jeszcze New Pornographers nie otwierali tak płyty. Czy przyzwyczajeni do power-popowych wymiataczy, tytułowych piosenek z „Mass Romantic” i „Twin Cinema” mogliśmy spodziewać się tak odświętnej, dystyngowanej i melancholijnej pieśni jak „My Rights Versus Yours”? Pewnie nie. Carl Newman najwyraźniej znudzony ciągłym dorzucaniem do pieca i rozpędzaniem lokomotywy do prędkości włoskiego Pendolino postawił na wyrafinowany, elegancki pop bliższy The Zombies. „Unguided” i „Adventures In Solitude” niech zaświadczą. Neko Case potwierdza formę z ostatniego, jakże chwalonego albumu (choćby utwór tytułowy). Dan Bejar jest bejarowski jak tylko można w „Entering White Cecilia” czy „The Spirit Of Giving”. Wszystko to razem działa, a momentami fruwa. Ale nie to jest w tym najważniejsze. New Pornographers ewidentnie się starzeją, ale starzeją się jak mistrzowie, wycofujący się do roli nauczycieli. Tylko uczniów jakoś brak. (jr)

Recenzja płyty >>

Obrazek pozycja 17. Roisin Murphy – Overpowered

17. Roisin Murphy – Overpowered

Z Roisin Murphy sprawy mają się trochę tak jak z Junior Boys – po zawierającym łyżkę awangardy w beczce popu debiucie nadchodzi mniej udany, bardziej konwencjonalny, ale wciąż trzymający klasę następca. Produkcyjne sztuczki Matthew Herberta stanowiły na „Ruby Blue” odpowiednik pogiętych bitów Johnny’ego Darka na „Last Exit” – w analogiczny sposób nadając bazowej formule eleganckiego popu subtelnie eksperymentatorski charakter. „Overpowered” to już pop pozbawiony przedrostka avant, album bardziej wygładzony, ale podobnie jak „So This Is Goodbye” godny uwagi. Drugie solowe wydawnictwo Roisin stanowi po pierwsze dopieszczone połączenie klasycznego disco z produkcyjnym blichtrem współczesnego popu i po drugie źródło kilku kapitalnych singli, które powinny rozruszać każdą imprezę przed następnym popielcem. Okazało się, że to wystarczający warunek do zaistnienia na liście najlepszych albumów AD 2007. (mm)

Recenzja płyty >>

Obrazek pozycja 16. Of Montreal - Hissing Fauna, Are You The Destroyer?

16. Of Montreal - Hissing Fauna, Are You The Destroyer?

Fanów Of Montreal można, nieco upraszczając, podzielić na trzy kategorie; jedni za największe dzieło grupy uznają popularnego „Satanika”, drudzy „Sunlandic Twins”, trzeci tegorocznego „Fauna”. Obecność „Hissing...” na liście najlepszych płyt to dobra okazja, by zaprezentować argumenty tej ostatniej grupy. 1) Teksty z płyt Of Montreal dotychczas najczęściej komentowano w stylu „łau, jak oni wymyślają te tytuły”. W tym roku udało się Barnesowi, który dotychczas najczęściej tylko bawił się słowem, opowiedzieć poruszającą, jednocześnie pełną ironii historię miłości i rozstania: cruelty's so predictable [...] though our love project has so much potential, a z drugiej strony pretty sirens don't get flat, it’s not supposed to happen like that. Takich perełek jest tutaj multum. 2) Największa rozpiętość stylistyczna przy jednoczesnej spójności i absolutnej rozpoznawalności stylu Of Montreal, niezależnie czy czerpią z Neu!, Abby czy Pink Floyd 3) Dotychczas to Flaming Lips byli mistrzami w tworzeniu błazeńsko-smutnego klimatu. „Hissing...” ma w sobie coś z atmosfery naszej zeszłorocznej zwycięskiej płyty. To taka rozpacz w rytmie popkultury, opowieść o rozczarowaniu i poszukiwaniu tożamości w coraz bardziej chaotycznym świecie. 4) „The Past Is A Grotesque Animal”, czyli okrążający ziemię w dwanaście minut kraut-popowy pocisk miłości. (psz)

Recenzja płyty >>

Obrazek pozycja 15. Dinosaur Jr. – Beyond

15. Dinosaur Jr. – Beyond

Aktywność artystyczna J. Mascisa w 2007 roku musiała robić naprawdę spore wrażenie. Wspomagał Kevina Drew (Broken Social Scene) czy Thurstona Moore’a na ich solowych, więcej niż przyzwoitych albumach. To, co było jednak najistotniejsze to fakt, że pod kultowym szyldem Dinosaur Jr., wraz z kolegami nagrał bodaj najlepsze dzieło od czasów „Bug” i „You’re Living All Over Me”. Witalność, energia i gitarowe eskapady okraszone sporą dawką chwytliwych melodii to kluczowe elementy, które w pełni oddają muzyczną zawartość „Beyond”. Do tego oczywiście należy dodać nieco zmęczony i zblazowany wokal Mascisa i otrzymujemy efekt w postaci tak znakomitych utworów, jak „Almost Ready” czy „Crumble”. I choć najnowsze dzieło Dinosaur Jr. nie osiąga pułapu „Freak Scene” i „Little Fury Things”, to i tak w dziedzinie gitarowego, rock’n’rollowego wymiatania trudno było o lepszą propozycję w ostatnich dwunastu miesiącach. (pw)

Recenzja płyty >>

Obrazek pozycja 14. LCD Soundsystem – Sound Of Silver

14. LCD Soundsystem – Sound Of Silver

Decemberists nic nie wydali, więc nie mogłem trzeci rok z rzędu o nich napisać, ale James Murphy pojawia się w rankingu z drugą płytą w ciągu dwóch lat. Oj, źle dobrali porę występu organizatorzy tegorocznego Open’era, teraz pewnie sporo ze śpiących wtedy w namiotach festiwalowiczów żałuje. Nowa płyta to niesamowity miks rock & dance, futuryzm w parze z duchem lat 70., częściowo młodość, energia, rewolucja (to już znamy choćby z debiutu) czy monotonia w „Someone Great” (tu podkład znamy sprzed roku). Tak można sobie wyliczać, ale Murphy decyduje się na coś więcej poza tym, co - powtórzę to - znamy. Znika wyrachowanie, chłodna kalkulacja, nieskończone tekstowo-muzyczne zabawy świadomością słuchaczy. Jest szczerość, bezpretensjonalność i choć może faktycznie to totalnie amerykańska płyta, a płakać przy „All My Friends” może tylko USA, to kiedy James w Gdyni śpiewał na zakończenie festiwalu (!) New York, I love you... i przewrotnie dodawał ...but you're bringing me down TO COŚ czuli nawet ci, którzy angielski znają tylko ze szkoły. Mistrz. (kjb)

Recenzja płyty >>

Obrazek pozycja 13. Akron/Family – Love Is Simple

13. Akron/Family – Love Is Simple

Iście beatlesowski koncept i brawurowe wykonanie, gdzie nawet w przypadku piosenek o nienormalnej długości raczej ciężko wskazać zbędne dźwięki. „Love Is Simple” to jedna z najbardziej twórczych i efektownych inspiracji przeróżnymi stylistykami niemalże każdej dekady począwszy od lat 60., jaka we współczesnej muzyce miała miejsce. Multum smaczków, które u Akron/Family można odnaleźć to temat na odrębną, długą i fascynującą opowieść, którą możecie odnaleźć w pełnometrażowym tekście na temat krążka „Love Is Simple”, a najlepiej jak sami zabawicie się w odkrywanie inspiracji podopiecznych Michaela Giry i jego wytwórni Young God Records. Rok 2007 dostarczył wielu mocnych uderzeń, jeśli chodzi o wykonawców określanych nieco sztucznie mianem New Weird America, kwestią własnego gustu pozostaje osąd, czy się woli ostatniego Banharta, CocoRosie czy jeszcze kogoś innego. Redakcja Screenagers już wydała werdykt w kwestii rywalizacji artystów nowomodnego gatunku, nie zapominając także o Akron/Family i albumie „Love Is Simple”. (kw)

Recenzja płyty >>

Obrazek pozycja 12. Radiohead – In Rainbows

12. Radiohead – In Rainbows

Radiohead już nigdy nie wygrają plebiscytu podobnego do tego, który właśnie oglądacie. Krytyka już ich nie lubi, gdyż nie spełniają jej oczekiwań odnośnie kolejnych epokowych dzieł. W czym powinni zatonąć Thom i spółka, żeby zadowalać znawców? Solówki wykonywane na oud, prekursorze lutni, pomieszane z rytmami calypso? Cóż, po części muzycy są sami sobie winni, kreując wystrój następców „Kid A”. Po czterech latach wiadomo, że „Hail To The Thief” poza kilkoma momentami nie wytrzymuje próby czasu. „In Rainbows” powinien poradzić sobie lepiej i pozostać zapamiętany nie tylko z powodu niespodziewanej akcji promocyjnej a chociażby ze względu na trudność wytypowania przez fanów jednego wyróżniającego się utworu, która jest dowodem dobrego poziomu wszystkich kompozycji. Radiohead udowadniają, że nawet operując jedynie prostymi środkami w postaci pianina potrafią stworzyć niepokojący nastrój: „perłowe wrota”, „czający się Mefistofeles” przy akompaniamencie kilku klawiszy kreują przeszywające dreszcze w „Videotape” - utworze doskonale zmykającym album, który chyba najlepiej oddaje spójny klimat całości. To właśnie równy poziom siódmej płyty oksfordzkiej grupy stanowi jej największy atut. A że niektórym nie wypada już popadać w zachwyt lub po prostu doceniać albumu Radiohead, cóż, może następnym razem naprawdę polecą z jakimś calypso. (ww)

Recenzja płyty >>

Obrazek pozycja 11. Battles – Mirrored

11. Battles – Mirrored

Po znakomitych EP-kach i zachwytach wszelkiej maści krytyków, Battles musieli potwierdzić swoją estymę kolejnym wydawnictwem, tym razem długogrającym. O tym, że wywiązali się z zadania świadczy już choćby wysokie miejsce w naszym rankingu. „Mirrored” okazało się jednak nie tylko jednym z najoryginalniejszych albumów ostatniego roku, ale przede wszystkim przykuł uwagę brzmieniową precyzją i math-rockową kalkulacją. W przypadku muzyki Battles nic nie jest przypadkowe, każdy element układanki jest dopasowany w stopniu niemal idealnym. Także inspiracje muzyków (wcześniej znanych m.in. z Don Caballero czy Tomahawk) tworzą spójną całość. A przecież słychać subtelne wpływy krautrocka, dokonań Tortoise czy elektroniki spod znaku Warp (dla tej wytwórni zresztą nagrywają). Najważniejsze jest jednak to, że Battles, w odniesieniu do kolejnych wydawnictw, dają sobie duże pole do manewru. Twórcze tego efekty mogą przejść wszelkie oczekiwania. (pw)

Recenzja płyty >>

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także