Ocena: 7

El-P

I'll Sleep When You're Dead

Okładka El-P - I'll Sleep When You're Dead

[Definitive Jux; 20 marca 2007]

To był jeden z tych przeciętnych dni. Ot, zwykły powrót z uczelni, ulicą Westerplatte w kierunku Starowiślnej. Pod pocztą tłok, rozdający ulotki skutecznie tamowali ruch, ludzie wpadali na siebie i po wymianie złowrogich spojrzeń mijali się w coraz gorszym, z zakrętu na zakręt, humorze. Zielone światło, wszedłem na pasy i nagle zorientowałem się, że coś jest nie tak. Na pasach byłem sam, a ludzie stojący na przystanku jak wryci patrzyli mniej więcej w moją stronę, ale nie chodziło o mnie. Po mojej prawicy, na środku skrzyżowania, stał facet o trudnej do zinterpretowania minie. Z metalowym drągiem w ręku, z włosami, po których krew ściekała na asfalt. Stał zastygły, ni to zły, ni to zaskoczony. Gdy schodziłem z pasów, minął mnie wściekły, starszy mężczyzna z kaskiem motocyklowym w ręku. Biegł do gościa na środku skrzyżowania. Coś jeszcze krzyczał, ale nie słyszałem o co chodziło. Ludzie z przystanku też wrzeszczeli, podnosili ręce i gestykulowali z oburzeniem. Jakby dopingowali swój ukochany zespół na derbach. Nie wiem, może się bili, może ktoś kogoś potrącił, może się kłócili. Raczej się nie przepraszali. I ci ludzie na przystanku, w furii. Historia prawdziwa, zero komercji.

Jeśli myślicie, że się zatrzymałem i próbowałem ogarnąć tę sytuację, to muszę was zawieść. Teraz wypada wytłumaczyć, dlaczego nic nie słyszałem. Otóż na uszach miałem słuchawki, a discman uzbrojony był w „Fantastic Damage”. To też wyjaśnia, dlaczego zupełnie mnie to wszystko nie obeszło. Kto raz słyszał tę płytę, wie, co mam na myśli. Poziom agresji, nienawiści i specyficznego dla El Producto gniewu jest tu tak ogromny, że po przyzwyczajeniu się do tej nawałnicy, podczas słuchania płyty nie czuje się nic poza tym, co czuje El Producto. Czasami ma się wrażenie, że poza wściekłością, to on w sumie nie czuje już nic. „Fantastic Damage” wsiąknęło w moją głowę tego dnia tak głęboko, że całą wyżej opisaną sytuację uznałem za zwyczajną. Po prostu dobrze pasowała do muzyki. Stwórca zafundował mi znakomity teledysk. Brakowało tylko orbitujących wokół mnie dzieci z czerwonymi pistoletami. Poszedłem dalej.

Pisanie o wielkim wkurwie panującym na „Fantastic Damage” staje się powoli banałem, ale z obowiązku muszę to powtórzyć, pisać mam bowiem o jego nowym albumie. Ten, jak pewnie zgadujecie, nie różni się pod tym względem od jego pierwszego krążka. Podobieństw jest więcej. Znowu mamy płytę długą, znowu naładowana jest ona dźwiękami po brzegi i znowu jest na tyle oryginalna, że po kilku sekundach słuchania można rozpoznać, że to właśnie ten białas ją z siebie wyrzucił. Różnice?

Było trochę z patosem o tym, jaki to Producto jest zły i jak bardzo to wszystkim imponuje. Teraz w drugą stronę. Czy tylko ja mam takie wrażenie, czy tym razem zdecydowanie za dużo w tym przesady? Już kiedy na początku „Fantastic Damage”, przed wejściem podkładu krzyczał „shut up!”, czuć było, że El-P chce, abyśmy się go bali, ale nie do końca wie, jak nas przestraszyć. Za drugim razem już ciężej to przełknąć. Klimat płyty i jej tempo robią wrażenie, ale tylko do pewnego czasu. Słuchając jej po raz enty, czułem się trochę jak podczas odgrzewania starych płyt Freda Dursta. Cóż, nie wiem jak wy, ale żyję raczej spokojnie, mnie nic nie bulwersuje, a po wydawnictwa hip-hopowe na ogół sięgam po to, aby delektować się muzyką, feelingiem. Co w takim wypadku mogę znaleźć u Producto? I na tym polu, wbrew pozorom, nowa płyta zbiera więcej punktów, jest znacznie ciekawiej niż na debiucie. Każdy utwór zaskakuje dobrymi melodiami, choć ich potencjał wydaje się być częściowo zaprzepaszczony, prowadzone są one bowiem w chory, złośliwie anty-przebojowy sposób (pomyślcie jak można było rozwinąć motyw z refrenu „The League of Extraordinary Nobodies”, w ogóle jaki finał, co się dzieje!). Mimo przeładowania dźwiękami, dużo łatwiej wyłowić momenty kulminacyjne i refreny. To oczywiście działa na korzyść płyty, ale bez przesady – nadal mamy do czynienia z materiałem ciężko przyswajalnym.

Kolejna sprawa: goście, których El-P zaprosił do współpracy, sugerują raczej indie-cokolwiek target, niż celowanie w fana rapu (chyba coś w tym jest skoro El-Producto stał się w tym kręgu względnie popularny, Pitchfork zrobił swoje). Ale nie ma łatwo. Jeśli na przykład fanatyk The Mars Volta sięgnie po „I'll Seep When You're Dead” z ciekawości, jaki wpływ na „Tasmanian Pain Coaster” wywarł Cedric, to srogo się zaskoczy. Coś chyba ze dwie minuty i to dopiero pod koniec utworu? Jaime Meline nie dał nikomu porządzić. Goście na płycie robią tyle, ile on im pozwoli. Trzeba przyznać, że ma wyczucie, bo wyżej wspomniany opener jest naprawdę świetną piosenką. Wprawdzie nie ma spodziewanego szaleńczego połączenia prog-rocka z hip-hopem, bo The Mars Volta nie rozwijają tu skrzydeł, chwilkę santanują na gitarze i trochę do tego poskrzekują. Ale to i tak po prostu kapitalny kawałek.

I od tego momentu El-P jedzie do końca jak James Bond czołgiem po petersburskich ulicach. Drugi utwór rozpoczyna spokojny bit, który mógłby się znaleźć na płytach Quasimoto. Jednak już po chwili słyszymy give me the dramatic intro, groźne przywołanie machine! i spokój się kończy. Mimo wszystko refren „Smithereens” zapada w pamięć i gdyby się uprzeć, można go sobie nawet czasem zanucić. Potem mamy szybką jazdę bębnów w „Up All Night”. I ten szelest talerzy, które na całej płycie brzmią, jak gdyby nagrywane były na dyktafonie średniej jakości. O, tak przy okazji – czy tylko ja słyszę w „Drive” i „Run the Numbers” echa „Arular” M.I.A.?

El Producto poczyna sobie ostro przez ponad godzinę, do końca albumu zwalniając tylko na chwilę w „The Overly Dramatic Truth”. Prosty, mocny tekst, trafiający w problemy co bardziej pewnego siebie faceta, ładna melodia, i dzięki last.fm mamy namierzony największy dotychczasowy przebój brooklińczyka. Wolałbym jednak, aby drogą uproszczenia utworów nie próbował powiększyć grona odbiorców. Stać go na więcej.

Po pierwszym kontakcie z El-P z głowy zostaje mniej więcej tyle, ile po pierwszym przesłuchaniu dowolnej płyty Lightning Bolt. Tyle, plus jeszcze wielkie jo. I wszystko zależy od tego, czy podejdziemy do niego z dystansem, czy uznamy, że on naprawdę tak bardzo wszystkich nienawidzi. To bardzo równa płyta, ale ocena może się wahać. Od szóstki za delikatną wtórność i zbędny patos, po naciąganą ósemkę za determinację, charyzmę i krok naprzód w kierunku większego upiosenkowienia materiału. Niech więc będzie ta kultowa w pewnych kręgach siódemka. Po cichu liczę, że El-Producto postanowi nagrać coś z innymi ziomkami ze swojego Def Jux, bo gdyby rozcieńczyć go przykładowo z dwoma murzynami, ciągle jest w stanie stworzyć drugie „The Cold Vein”.

Wracając do incydentu pod pocztą. Dopiero parę godzin później zastanawiałem się, o co chodziło. I tu mała prośba - jeśli ktoś wie, co się na owym skrzyżowaniu wtedy wydarzyło, niech da mi znać.

Artur Kiela (13 grudnia 2007)

Oceny

Paweł Sajewicz: 8/10
Piotr Szwed: 8/10
Marta Słomka: 7/10
Mateusz Krawczyk: 6/10
Kamil J. Bałuk: 5/10
Średnia z 8 ocen: 6,75/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także