Ocena: 8

Kamp!

Kamp!

Okładka Kamp! - Kamp!

[Brennnessel; 23 listopada 2012]

Na polskim rynku muzycznym istnieją dziś dwa gatunki muzyczne, które odnoszą realne sukcesy komercyjne: hip-hop i disco polo. Dziesięć czy piętnaście lat po epoce swojego medialnego prosperity, obie sceny posiadają lepszą niż kiedykolwiek wcześniej metodę na podbijanie serc i portfeli swoich odbiorców. W gąszczu socjologicznych analiz i zgłębiających fenomen tematów numeru w poczytnych tygodnikach, umyka autorom wniosek najbardziej banalny, wyjaśniający przynajmniej w połowie oba zjawiska: zarówno polski rap, jak i „polskie disco”, to jedyne w tym kraju gatunki, które mówią językiem swojego odbiorcy. Przeciętny fan Bonusa RPK to przecież dokładnie ta sama prawilna mordeczka, co rzeczony „artysta kombinator”, ubrana w tę samą bluzę, te same dresy. Statystyczny miłośnik grup Weekend czy Veegas zajmuje się głównie udostępnianiem memów na temat piąteczkowego melanżu tudzież niedzielnego kaca, idealnie odzwierciedlających poetykę piosenek większości sceny nu disco polo. Robi to rzecz jasna „dla beki” – to z kolei termin, którego wokalista Radek Liszewski używa w wywiadach jak zupełnie normalnego, codziennego sformułowania. W jednym przypadku muzyka jest perfekcyjnym odwzorowaniem szarej codzienności, w drugim symbolizuje eskapizm w jego najbardziej pierwotnej i prymitywnej formie. W obu mamy do czynienia z marketingowym mistrzostwem: bo artysta, nic nie tracąc ze swojej szczerości i autentyczności, wychodzi idealnie naprzeciw oczekiwaniom swojego odbiorcy.

Co z tym wszystkim wspólnego ma łódzko-wrocławskie trio Kamp? Będąc częścią sceny alternatywnej, zespół powinien wszak reprezentować wszelkie jej najbardziej karygodne wady, a niska komunikatywność – rozumiana jako umiejętność kreowania spójnego, oddziaływującego masowo wizerunku – od lat znajduje się na ich czele. Tymczasem pewne jest jedno: jeśli Kamp! nie wymyśliliby się sami, w polskiej branży muzycznej nie zrobiłby tego za nich nikt inny. To kompletny produkt, efekt przemyślanego od A do Z masterplanu, wcielonego w życie ze szwajcarską precyzją. Brakuje dobrych wokalistów? Nie szkodzi, akurat ten najlepszy trafi się im. Naturalna fotogeniczność? Odhaczone. Stylowe, trzymające rękę na pulsie grafiki? Mamy to. Koncerty? Efektowne i uniwersalnie fajne. Możesz na nie zabrać kumpla, który czyta Pitchforka, ale też koleżankę, która na muzyce to się może za bardzo nie zna, ale za to „chciałaby potańczyć”. W falującym tłumie poczujesz, jakbyś uczestniczył w czymś ważnym, w końcu wszyscy dziś tęsknimy za przeżyciem pokoleniowym. Kamp! są więc na naszym podwórku powiewem Zachodu w jak najlepszym tego słowa rozumieniu. Mają w małym palcu wszystko to, co kuleje u tak wielu rodzimych, kompetentnych pod wieloma względami kapel, a czym potrafiły podbijać internet projekty doprawdy mierne: doskonałą identyfikację wizualną, kontrolę nad własnym wizerunkiem, umiejętność zimnej kalkulacji i przewidywania kilku ruchów do przodu.

Ich odbiorca dostaje więc na dzień dobry całą otoczkę, uwodzącą go nowoczesnością, stylem i optymizmem. Na szczęście dla Kamp!, grupa posiada też zdolność popierania tego backgroundu udaną muzyką. Od pierwszej, jeszcze nieco kanciastej EP-ki, po najnowszy singiel „Sulk”, nie zdarzyło im się nagranie nieudane. Długie, dwunastomiesięczne cykle wydawnicze – średnia Kamp! to mniej więcej półtora kawałka na rok – przydawały tylko ich kolejnym utworom dojrzałości. Nim ukazało się „Cairo”, duet „Heats” i „Distance Of The Modern Hearts” brzmiał już niemal klasycznie. Nie mając jeszcze na koncie debiutanckiego albumu, trio miało już zapewnione miejsce w historii polskiej muzyki.

W końcu ukazuje się ich self-titled, pierwszy longplay i rzecz jasna jest dokładnie taki, jak miał być: wycyzelowany w najdrobniejszych detalach, przemyślany od każdej możliwej strony, skończony w każdym calu. „Kamp!” to w równej mierze pokaz singlowej siły zespołu, co dowód jego muzycznej dojrzałości. Doskonale znane fragmenty nie znalazły się tu przypadkiem, zresztą nastrój każdego z nich jest odpowiednio wprowadzony przez poprzednika. Nie sposób wejść w tę płytę z marszu, mając na koncie setki odsłuchów „Distance…” czy „Cairo”, ale z każdą kolejną próbą stają się one integralną częścią narracji tej płyty i jej bardzo określonego klimatu, który próbowałem już zdefiniować w momencie premiery „Heats” dwa i pół roku temu – to chillwave, ale rozumiany nie jako zestaw charakterystycznych presetów, a jako ilustracja stanu ducha.

Każdy z utworów to przecież praktycznie inny świat. Śliczne intro „Oaxaca” porusza się z lekkością samby, stanowiąc idealną przeciwwagę dla melodramatu „Cairo”. Dwa najwyraźniejsze hołdy dla lat osiemdziesiątych idą w ślad za nimi: taneczne, niemal instrumentalne „Can’t You Wait” porywa imitacjami dęciaków a la ABC z „The Lexicon Of Love”, a kryształowy „Sulk” przypomina o nieskazitelnych piosenkach ze „Steve McQueen” Prefab Sprout. „Melt” ma już wyraźnie house’owy, klubowy puls, za moment wyciszony przez „Lux Lisbon” w stylu elektronicznych slow-jamów Toro Y Moi. Medytacyjne, urodziwe „International Landscapes” to pierwszy kawałek Kamp! praktycznie-bez-bitu. Epickie „New Frontier” nie dorasta do skali „Breaking A Ghost’s Heart” – poszatkowana kompozycja odsyła raz do Kraftwerk, raz pobrzmiewa Disco Inferno (gitara po trzeciej minucie niemal cytuje genialne „The Last Dance”), ale najwięcej tu chyba eklektycznego disco spod znaku LCD Soundsystem.

Trudno powiedzieć, czego brakuje do przekroczenia granicy wybitności: może tekstów, które byłyby czymś więcej niż zgrabnymi łączeniami romantycznie brzmiących fraz, a może przełamania znakomicie sprawdzonej konwencji czymś szokującym – konwencji, która zresztą dla zespołu wraz z wydaniem tego longplaya musi odejść w niepamięć, mimo że to właśnie ona uczyniła go sławnym i pozwoliła nagrać debiut na znakomitym poziomie – tak dobry, jak tylko dobre mogą być płyty poniżej bariery przełomowości.

Kuba Ambrożewski (10 grudnia 2012)

Oceny

Kuba Ambrożewski: 8/10
Jędrzej Szymanowski: 7/10
Kasia Wolanin: 7/10
Sebastian Niemczyk: 7/10
Wojciech Michalski: 7/10
Średnia z 5 ocen: 7,2/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: Robert
[8 czerwca 2014]
Słuchałem ich wczoraj na żywo. Mam trochę latek i byłem przy narodzinach synthpopu - DM, UV,OMD itp.
Są bez wątpienia inkarnacją tamtego ducha, który zwietrzał w większości żyjących i grających praszczurów.
Świetne wokale, brzmienia, i co najważniejsze, pewna metafizyka. Jeden szczególnie utwór mógłby być dopisany do albumu OMD: Architecture and Morality.
Gość: zasmucony
[25 marca 2013]
jakże mi smutno, że polska (i nie tylko) muzyka alternatywna spoza offu takimi spedalonymi brzmieniami obecnie stoi. :(
Gość: pklimczak nzlg
[23 grudnia 2012]
*czekać, tfu!
Gość: pklimczak nzlg
[23 grudnia 2012]
Borys uderza trafnie w kilka punktów, plus dobrze się to czyta. Ale jednego jeszcze się nie pozbył - wiecznego wypatrywania muzycznego szczytu, zarówno pod względem aranżu, kompozycji, jak i produkcji (dobrze by było, żeby artwork też urywał cokolwiek). Jeśli płyta nie dorasta do wysoko postawionej poprzeczki (której wysokość określają kultowe albumy wybrane w czasach "klasycznego" Porcysa), to mieli się płytę przez konteksty - społeczny, kulturowy, socjomuzyczny, warstwę muzyczną zawierając w stwierdzeniu, że progresja akordów nie ta i songwriting słaby. A czekając na kolejnych Beatlesów można, ale chyba życia szkoda.
Gość: krzysiek
[19 grudnia 2012]
Trudno nie odnieść wrażenia, że Borys Dejnarowicz powiedział już światu wszystko, co miał do powiedzenia i teraz tylko uparcie to powtarza.
Gość: pszemcio
[18 grudnia 2012]
Kuba, podejmiesz wyzwanie?

http://www.t-mobile-music.pl/opinie/sama-tresc-to-nie-jest-teraz-wazne,10899.html
Gość: yodamoda
[18 grudnia 2012]
kompletnie to do mnie nie przemawia. całość okropnie nudna. ale to oczywiście moje prywatne zdanie i rozumiem, że może się podobać.
Gość: mrn
[18 grudnia 2012]
hej, czy ktoś jest w stanie wyjaśnić, czy fakt, iż to agora dystrybuuje album kamp! nie wpisuje się w sytuację z ich samodzielnymi wydawnictwami muzycznymi, które vatowano jako książki, przekreślając ich byt w notowaniach zpav? kolega posiada płytę i mówi, że wygląda jak tradycyjne cd, a nie te topornawe cd-booki agory. lecz nie wiemy, czy to jest odpowiedź na powyższe pytanie :(
Gość: Mikołaj Katafiasz
[18 grudnia 2012]
Ale z drugiej strony - który niezależny rodzimy skład ostatnio regularnie wyprzedawał koncerty?! Jeśli nawet płyty się nie sprzedają, a koncerty - skrajnie przeciwnie, zespołowi chyba w to graj, prawda?
Gość: mrn
[17 grudnia 2012]
@kuba a smutne, ale płyta kamp! póki co nie wjechała nawet do top 50 olis. myślę, że to koresponduje z całą nieudolnością budowania nowego rynku muzycznego w pl. jeżeli nie mogę nigdzie przeczytać dobrego tekstu np. o totalnie nieskoordynowanej polityce muzycznej regionalnych rozgłośni polskiego radia, a widzę w necie zylion "znawców", którzy już na starcie pisują w tonie "jestem alfą i omegą" - niespecjalnie mnie to dziwi. niedzielny lansik yo jaram się.
Gość: xxx
[16 grudnia 2012]
najlepiej wyprodukowana polska płyta jaką słyszałem, jeśli chodzi już o samą treść muzyczną to jest bardzo bardzo dobrze, do ideału na tej płycie brakuje jeszcze ze dwóch wymiataczy na poziomie Cairo lub Melt

podobają mi się rozważania dotyczące muzyki jako ogólnego zjawiska (akapit o disco polo i hip-hopie), oby więcej takich tekstów
Gość: lebek7
[14 grudnia 2012]
koncert w kato w hipnozie wyprzedany, klub pełniutki, publika rozpalona do czerwoności, dwa bisy, to chyba dalsza część wspomnianego masterplanu, a coś ważniejsze Kamp! zna swoją wartość co po nich widać na scenie i poza nią. Zobaczymy co będzie dalej:)
Gość: Lukas
[13 grudnia 2012]
Czyli co, już nie "słabe to jest wg mnie, klasyczny przykład syndromu o nazwie "jak na polskie warunki"" (http://screenagers.pl/index.php?service=albums&action=show&id=1638)?;)
Gość: rozmartyn
[11 grudnia 2012]
Polska Plyta Roku! choc jakbym sie dluzej zastanowil to Niechec jako czarny kon.
kuba a
[11 grudnia 2012]
Marab: podejrzewam, że wszystkie wymienione przez Ciebie zespoły (może poza Comą) miały w swojej karierze o wiele tłustsze okresy (abstrahując od tego, że Pidżama Porno niespecjalnie istnieje, ale rozumiem, że można pod to podciągnąć SNL), a ich wciąż w miarę solidne wyniki sprzedaży płyt i biletów są efektem: a) znakomitej reputacji w określonych, dość zamożnych środowiskach, b) profesjonalnego zaplecza promocyjnego, włącznie ze wsparciem dużych, opiniotwórczych mediów ogólnopolskich czy ekspozycją w sieciach sprzedaży. Nie wiem czy to się da uczciwie porównać z totalnie niezależnymi labelami rapowymi, które są znakomicie kręcącymi się biznesami, opartymi w równym stopniu o naprawdę dobrą sprzedaż kompaktów (nieprzerwanie kilka albumów w Top 10 OLiS), ale też szeroko rozumiany merchandising (każdy z fanów oprócz płyty kupuję bluzę za 300 PLN etc.). Zaś w kwestii disco polo zacząłbym choćby od prześledzenia trasy koncertowej zespołu Weekend *W TRAKCIE* świąt Bożego Narodzenia. Plus 26 mln odtworzeń na YouTube w kilka miesięcy przy ZEROWEJ obecności w ogólnopolskich stacjach radiowych. Ludzie z jakichś powodów bardzo tego potrzebują. Nie do porównania z Heyem, za którym stoi dwadzieścia lat kariery, pięć tysięcy Fryderyków i innych Paszportów czy nieustanna promocja choćby w Trójce, a po dwóch miesiącach ma na tym samym YouTube niewiele ponad 300 tysięcy.

Mam nadzieję, że to wyjaśnia mój punkt widzenia i wrócimy do rozmowy o płycie Kamp!, bo warto :) Pozdrawiam.
Gość: Cymesik
[11 grudnia 2012]
oj, nie wiem, czy nie za wysoko Pan K. A. poszybował z oceną, ale to naprawdę dobry materiał. A że nie brzmi "po polsku" uważam jedynie za cnotę - odwołuje się naprawdę do dobrych wzorców, nie li tylko jednorocznych mód. Zaś pastelowe brzmienie płyty o którym czasem czytam - cóż, koncerty i remiksy są dla nich przestrzenią na prawdziwe p*********cie. Są proporcje, a o to chodzi.
Gość: lyzka
[11 grudnia 2012]
słabo się to czyta... ale płyta świetna!
Gość: marab
[11 grudnia 2012]
trochę się nie znam, ale zakładam, że wg autora takie zespoły jak Kult, Hey, Pidżama Porno, Coma i podobne albo nie odnoszą sukcesów komercyjnych, albo ich przynależność gatunkowa to hip-hop/disco-polo. :P

Fajna recenzja, mnie trochę w debiucie Kampu! irytuje zbyt gładkie brzmienie, jakby mieli na karku ze trzy płyty, w ogóle nie czuć tej koncertowej energii, nie czuć młodości, zdziadzieli już przed pierwszą płytą.
Gość: juhas
[11 grudnia 2012]
"Powiew zachodu, wizerunek, naturalna fotogeniczność" pfbuahahahaha. Jak mogą mieć zapewnione miejsce w historii polskiej muzyki jak w tej muzyce nie ma ani jednego polskiego pierdnięcia? KUTKOPY!
Gość: lebek7
[10 grudnia 2012]
naprawdę nie rozumiem narzekań na tę płytkę, że niby "to miało być lepsze", to co już było znane z EP-ek uzupełniono nowymi rzeczami, moim skromnym zdaniem na tym samym wysokim poziomie, jak dla mnie całość palce lizać, nic tylko pogratulować i kibicować dalej :)

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także