Ocena: 5

The Hold Steady

Heaven Is Whenever

Okładka The Hold Steady - Heaven Is Whenever

[Rough Trade / Vagrant; 4 maja 2010]

Zacznę fragmentem z Kuby Ambrożewskiego:

Muzycznie ciężko się nimi ekscytować, kiedy na półce obok leży cały wczesny Boss do „The River” włącznie, coś tam z repertuaru Cheap Trick oraz dyskografie Replacements i Hüsker Dü (gitarzysta strzela riffami á la Stinson, a Finn często śpiewa w manierze Moulda, ale to nie dziwi w kontekście collegerockowej tradycji Twin Cities).

Poprawię Przemkiem Guldą:

Pod względem muzycznym twórczość The Hold Steady stoi dla mnie blisko cienkiej linii między akceptacją, a przesuwaniem plików do katalogu „słabe”, gdzieś na szarym końcu twardego dysku. Rozbudowane kompozycje tylko miewają wielkie momenty, popadając w nieznośną, springsteenowsko-progresywną manierę.

A potem niespodziewanie przełamię gorzki ton zawsze sympatycznym Kamilem Bałukiem:

Na ich płytach najważniejsze są teksty piosenek – rozbudowane, ideologiczne, opowiadające nieskończenie długie historie, dowcipne, czasem zjadliwe. Rockująco-punkująca muzyka jest jakby na kolejnym planie, pejzaż dzieli się na Craiga Finna z jego charakterystycznym, lecz niezbyt pięknym wokalem (podobno niedawno wziął lekcje śpiewu, hehe) przekazującym historyjki i całą resztę robiącą hałas w tle. Ciężko analizować tu coś więcej niż teksty, to nie jest do końca ta sama liga, co konwencjonalne piosenki.

Który też – ton – odnajdziemy u Przemka:

I w tym właśnie [w tekstach – przyp. ml] tkwi tajemnica The Hold Steady. Tajemnica, która w Polsce nigdy nie zostanie odkryta, bo tu nikt nie zwraca uwagi na teksty rockowych utworów. W wielu przypadkach zresztą niewiele się traci, ale w tym akurat – na teksty zwrócić uwagę trzeba. Bo Finn ma w nich wiele do powiedzenia: o współczesnej Ameryce, o religii, obyczajach, o zwykłych zdarzeniach i prawdziwych cudach.

Po czym przypieczętuję zasadniczą część wywodu głęboką refleksją Kamila:

To historie znanych już postaci, z których po raz pierwszy wyziera bardziej proza życia niż rock’n’roll.

I recenzja (każdego) kolejnego albumu The Hold Steady gotowa! Serio, choć to wyjątkowo nie moje porno – acz trochę się jednak jarałem tym zespołem pomieszkując w Stanach – to na „Heaven Is Whenever” jednym zaskoczeniem jest... zupełny brak zaskoczeń. Bo trudno emocjonować się niuansami – nieco rachityczne brzmienie (antycypujące stadiony, na których coraz częściej przychodzi im grać?), niebezpiecznie blisko The National, co z perspektywy bezpośredniego starcia o Europę działa na niekorzyść tych pierwszych. Ba, nawet przywoływanie samego Springsteena jakby mniej uzasadnione – głównie z powodu coraz wyraźniejszego powinowactwa z The National; raz – zamiłowanie do epickich instrumentali, dwa - wokaliści obu ekip to wręcz bywalcy tego samego baru! Przy okazji pożegnania z wąsatym klawiszowcem, Craig Finn obiecywał, że dociągnie zespół do logicznego końca. Jeżeli nie zepnie pośladków – ale w dobry, pozbawiony chorej ambicji sposób, wyrażony świetnie w otwierającym krążek „The Sweet Part Of The City” – to faktycznym końcem The Hold Steady będzie długaśny (jest z czego wybierać) the best of na wzór tego z liner-notes autorstwa samego zainteresowanego. I – tylko się droczę, no! – nie wiem, czy nie byłoby to najlepsze wyjście.

Maciej Lisiecki (23 czerwca 2010)

Oceny

Maciej Lisiecki: 5/10
Średnia z 1 oceny: 5/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: DorothyMaymn
[21 marca 2017]
wh0cd578088 [url=http://cialisprice2017.com/]cialis usa[/url]
Gość: lewar
[28 czerwca 2010]
"choć to wyjątkowo nie moje porno"
- bardzo mi się podoba. jak to twoje, to propsy;)
Gość: baronrojo
[25 czerwca 2010]
Płyta gorsza od poprzedniczki. A rozstania z Franzem szkoda. Polecam jego solową płytę z zeszłego roku (debiut) Major General - jest lepiej niż na nowym HS

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także