Ocena: 8

Gobby

Wakng Thrst For Seeping Banhee

Okładka Gobby - Wakng Thrst For Seeping Banhee

[UNO NYC; 1 kwietnia 2014]

„Totalny świrus” – w taki sposób redaktor Cirocki określił Gobby’ego w relacji z Unsoundu. Na występie owego świra byłem tylko przez chwilę, jednak na tyle długą, aby typa zapamiętać i śledzić jego poczynania w przyszłości. Chociaż nie jest już debiutantem, a w nowojorskim labelu UNO wydaje już od przeszło dwóch lat, nie dorobił się jeszcze takiego fejmu jak znajomki ze stajni, czyli Fatima al Qadiri (obecnie w Hyperdub), Arca (praca z Kanye Westem) czy Mykki Blanco (któremu zresztą robił wcześniej bity). W jeszcze bardziej zamierzchłej przeszłości Gobby był perkusistą w lokalnych kapelach punkowych w Massachusetts. Nie jest to tylko ładnie wyglądająca w CV ciekawostka bez znaczenia, ponieważ jego obecną twórczość cechuje niekonwencjonalne podejście do rytmu (czasem wykorzystuje nabyte umiejętności podczas grania na żywo). W przypadku „Wakng Thrst For Seeping Banhee” niczego nie można być pewnym, spokojniejsze podkłady potrafią w mgnieniu oka przemienić się w gęste rytmicznie partie rodem z wonky czy IDM-u.

Duch punku i etosu DIY unosi się także nad produkcją albumu, która mocno trąci lo-fi. W obrębie struktur utworów sprawa się nieco komplikuje, miejsce punkowej prostoty zajmuje zacięcie do eksperymentów brzmieniowych oraz poronione poczucie humoru i estetyki (czego przykładem tytuły kawałków, np. „Kill Dog Because Hungry”, „Lil Pizza Face”). Utwory pozbawione są punktu kulminacyjnego, rozładowującego nagromadzone napięcie. Miejscami brzmią jak porzucone szkice, które ktoś puścił od środka utworu i wyłączył przed właściwym zakończeniem. Pojawiają się motywy przykuwające ucho spragnione hooków, szybko jednak zdają się rozłazić i rozlatywać. Te popsute piosenki wyglądają jak nieudana próba stworzenia albumu popowego. Trzeba jednak dodać, że nieudana celowo. Precyzja i wyobraźnia, z jaką Gobby układa wszystkie elementy, które na pierwszy rzut ucha kompletnie ze sobą nie współgrają, w pojebaną mozaikę dźwiękową jest naprawdę zdumiewająca. Dialogi filmowe, glitche, niepokojące, poszarpane melodie, połamane rytmy sąsiadują ze sobą bezpośrednio, tworząc wykoślawioną i zmutowaną odmianę muzyki tanecznej (lub zdekonstruowaną, jak kto woli).

Wrażliwość artysty oscyluje wokół mocno eksploatowanych ostatnio tematów nostalgii i internetu. Konsekwentnie eksploruje mroczniejszą stronę tej estetyki, skupiając się na eksponowaniu w warstwie wizualnej motywów demonów, mutantów i kosmitów. Podchodzi jednak do hauntologii w sposób prześmiewczy, kładąc nacisk na absurdalność i komiksowość, co oddala go od ostatnich dokonań Jamesa Ferraro, Oneothrix Point Never oraz Katie Gately. Jednocześnie zbyt duża doza eksperymentu sprawia, że nie pasuje w ogóle do estetyki vaporwave’owej czy Yung Leana i pokrewnych śmieszków. Od biedy można go przyrównać do Torn Hawka czy Heatsicka, ale zdaję sobie sprawę z ułomności takiego zestawienia. Jednakże tam, gdzie recenzent ma kłopoty z wpasowaniem albumu w ciasne szufladki gatunkowe oraz ze znalezieniem artystycznych odpowiedników, też czai się potencjalne zwycięstwo twórcy (lub brak wyobraźni piszącego te słowa). Można odnieść wrażenie, że autor świetnie odnajduje się w postmodernistycznym świecie eklektyzmu, jeśli się jednak przyjrzeć głębiej, tej plądrofonii udaje się złapać równowagę między konceptem a muzyczną realizacją, eksperymentem a czystą rozrywką. Okazuje się, że połączenie elementów techno, glitch-hopu, no wave’u, kolażu dźwiękowego i muzyki outsiderskiej, podlane specyficznym poczuciem humoru, może dać niespodziewane efekty. Nie tylko koncepcja nie pęka w szwach, ale brzmi miejscami bardzo spójnie. Tego typu zlepki gatunkowe pozornie nie wnoszą nic nowego, cóż, nie każdy musi odkrywać Amerykę, a powiew świeżego powietrza zawsze się przyda (istnieje też szansa, że któryś powiew przerodzi się w prawdziwy huragan). To już dywagacje bardzo luźno związane z „Wakng Thrst For Seeping Banhee”, w wypadku tej płyty wystarczy mi actressowa tematyka poruszana z gracją huncwota w rodzaju Deana Blunta (data premiery nie może być przypadkowa).

Krzysztof Krześnicki (29 kwietnia 2014)

Oceny

Michał Weicher: 7/10
Średnia z 1 oceny: 7/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: gobby
[30 kwietnia 2014]
dolan wut r u doin, dolan staph
Gość: dolan
[29 kwietnia 2014]
gobby pls
Gość: nie umiem
[29 kwietnia 2014]
Gdybym umiała to bym napisała ładny, zabawny i w jakiś taki fajny sposób komplementujący recenzję komentarz. Ale poległam na etapie wymyślania nicku. Chodzi o to, że super i dzięki :)

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także