Junior Boys
It’s All True
[Domino; 13 czerwca 2011]
„Inspirowany orientem album kanadyjskich mistrzów synth-popu”, obwieszcza notka polskiego wydawcy „It’s All True”. Można by na tej podstawie podejrzewać Junior Boys o popełnienie przynajmniej swojego „Hotelu Nirwana”, lecz spokojnie, pierwsze dźwięki czwartego w ich dyskografii krążka rozwiewają szybko te wątpliwości. Inspiracje inspiracjami, a Greenspan i Didemus swoje – zamiast last minute do Indii albo Chin wybierają sprawdzoną francuską namiętność, niemiecką regularność i brytyjski spleen. Wystarczy jeden dosłownie takt witający w „Itchy Fingers”, by każda przytomna, będąca w pobliżu osoba uniosła brwi w wymownym spojrzeniu: o, nowe Junior Boys wyszło?
Ju behrhrli behrhrli bak hołm – Greenspan rozpoczyna album karykaturalną anglo-żabojadszczyzną. Po otrząśnięciu się z tego humorystycznego momentu konstatujemy jednak, że wściekle zaraźliwe „Itchy Fingers” to bity singiel, murowany highlight nadchodzących koncertów Kanadyjczyków i przede wszystkim urodzony opener albumu Junior Boys. Brak legendarnych, połamanych bitów z „Last Exit” rekompensują arcyszczodre klawiszowo-elektroniczne faktury i sam Jeremy, wijący się jak w ukropie celem ukręcenia możliwie najbogatszej melodii. Chwilę potem duet łamie wszelkie kanony poważnego programowania muzyki, studząc parkietowy szał najwolniejszą kompozycją płyty. Efekt jest podobny jak w pierwszych minutach „So This Is Goodbye” – po błyskotliwym otwarciu album niby wchodzi w swój prawidłowy puls, zanurzając się w oszczędności „Playtime”, beznadziejnie romantycznej, introwertycznej ballady, wprost wymarzonej dla prezenterów nocnych, autorskich pasm radiowych.
Sęk w tym, że podejrzenia wysuwane po pierwszych dwunastu minutach nie znajdują potwierdzenia w faktach po przesłuchaniu całej dziewiątki. Już dwa następne numery raczej rozczarowują, będąc czymś w rodzaju Junior Boys by numbers. To chwytliwe, przyjazne piosenki z ładnymi refrenami, które równie dobrze mogłyby się wydarzyć na każdej z dwóch ostatnich płyt duetu, lecz fakt, że tak się nie stało, zaliczymy raczej in plus tamtym krążkom. Zwłaszcza w przypadku „A Truly Happy Ending” mam wrażenie braku drugiego dna – nie pamiętam utworu Junior Boys bardziej przezroczystego i pozbawionego charakteru. Nie zrozumcie mnie źle, te kawałki nawet nie leżały obok słabych i byłyby marzeniem wielu electro-popowych składów. Tyle, że nie słuchamy nowej płyty Chromeo, a zespołu, który ma na koncie kilka ładnych kwadransów najlepszego, najdojrzalszego synth-popu nagranego w ostatniej dekadzie.
I może nawet nie pamiętalibyśmy już o tym – w końcu „Begone Dull Care” doskwierała zbliżona przypadłość – gdyby oni sami nie przypominali o swojej wielkości. „ep” znamy i kochamy od miesięcy, a jednak kiedy po serii przyzwoitych i niezłych tracków w piętnastej sekundzie słyszymy pierwsze uderzenie w strunę basu, ciarki jeszcze raz biegną w dół i w górę pleców. Podobnie „Banana Ripple” – najbardziej dancefloorowa propozycja w całym dotychczasowym katalogu Junior Boys, szczególnie od okolic piątej minuty, gdy Greenspan i Didemus postanawiają rozkręcić ekstatyczną, house’ową imprezę i wybić z głowy wszystkim fanom marzenia o jeszcze jednym ckliwym, melancholijnym closerze.
Nieprzypadkowo Kanadyjczycy osiągają największy sukces wszędzie tam, gdzie robią unik względem zasklepiałej i potwierdzonej licznymi certyfikatami formuły „So This Is Goodbye” i „Begone Dull Care” – ładnych, synth-popowych piosenek w średnim tempie z wyraźnym i prostym, symetrycznie osadzonym rytmem. Ten ich romantyczny electro-funk, tak zapierający dech w piersiach jeszcze na „Hazel” czy „Bits And Pieces”, zaczyna na „It’s All True” funkcjonować na zasadzie złotej receptury: trochę wina, trochę sera, zaraz będzie atmosfera. Ale nie ma. Dla duetu z takimi ambicjami jest to konwencja zbyt sprawdzona, za bezpieczna i cokolwiek ją rozsadza, powinno być mile widziane. Ot, wystarczy kilka obiegów minimalowego pulsu „Kick The Can”, by nie wspominać o dekonstrukcji bitowej i żywych brzmieniach „ep”, i od razu robi się ciekawiej, bardziej inspirująco, fajniej.
Kilka dni temu Matt Didemus mówił o idei przystępności, jaka przyświecała jemu i Greenspanowi podczas prac nad „It’s All True”. Nawet będąc wielkim fanem takich kategorii, jak chwytliwość, singlowość i melodyjność, tym razem trudno przychylić się do filozofii zespołu, bo najmocniejszymi momentami czwartej płyty Junior Boys z pewnością nie są te, które koncentrują się na przekazaniu jasnego, jednoznacznie czytelnego przekazu. A uwierzcie, te najmocniejsze to są naprawdę, naprawdę groźne skurczybyki.
Komentarze
[3 sierpnia 2011]
[28 lipca 2011]
[21 lipca 2011]
(Ruthless City, City of Smoke and Flame). Miały głębię której tutaj mi brakuje.