Thurston Moore
Demolished Thoughts
[Matador; 24 maj 2011]
Na dobrą sprawę mógłbym użyć CTRL+C, CTRL+V i przekopiować recenzję Piotra Wojdata sprzed 4 lat. Pozmieniałbym tytuły songów, pokasował wzmianki o „Rather Ripped” i występie pewnego, DOSYĆ ZNANEGO zespołu na Openerze ’07 i voila! Wszystko by się zgadzało. „Demolished Thoughts” stoi dokładnie w tym samym miejscu, co „Trees Outside The Academy”. To ani dobrze, ani źle. To po prostu tak samo.
Płyta brzmi cholernie podobnie do swojej poprzedniczki, a obecność Becka w roli producenta nie wnosi nic rewolucyjnego. Moore używa niemalże identycznego instrumentarium: słyszymy przede wszystkim akustyczną gitarę, trochę prostych smyków i wyciszony wokal. Fani przesterowanej rozpierduchy nie odnajdą tu zbyt dużo swojego ukochanego hałasu. Co najwyżej mogą się zadowolić wyrazistą, rockową motoryką, jak w numerze trzecim, „Circulation”, czy ciężkością co poniektórych riffów („Mina Loy”). Jeśli natomiast tak jak ja jesteście miłośnikami przede wszystkim songwriterskiego zmysłu Thurstona, to mam dla Was dobre i złe wieści.
Nie wiem co chcecie usłyszeć najpierw, więc zacznę od pozytywów. Już na samym początku raczymy się bardzo ładnym, leciutkim openerem z naprawdę przednią partią gitary akustycznej. Podobnie jak na „Trees Outside The Academy” znajdujemy kawałki (indeksy 3 i 7), które zadowoliłyby chcących usłyszeć Sonic Youth unplugged. Może nie są to kompozycje z okresu „Daydream Nation” czy „Dirty”, ale wstydu Thurstonowi nie przynoszą. Akustyk w rękach legendarnego wioślarza brzmi bardzo ładnie, uwodząc nas przede wszystkim swoim dłuuuuugim sustainem. Zresztą, jeśli chodzi o sound, to chyba nikt nie wątpił w gust nowojorskiego artysty.
Niestety Moore nie wystrzegł się błędów. Piąty utwór męczy swoją ociężałością. Na nic zdała się pomoc Mary Lattimore – harfistki, którą mieliśmy okazję słyszeć na niedawnym krążku Kurta Vile’a. Ostatnie dwa tracki nie ujmują zupełnie niczym i wloką się niemiłosiernie, mimo względnie krótkiego czasu trwania. Jeśli niespełna pięciominutowej kompozycji jesteśmy w stanie zarzucić dłużyznę, to świadczy to o popełnieniu dość poważnego kompozytorskiego faulu.
Ogólny bilans lepszych do gorszych momentów na płycie wypada jednak korzystnie. Przyznaję, że szóstka w kółku, którą widzicie u góry, może wydawać się mało atrakcyjna dla większości. Ale nie zrażajcie się – to naprawdę fajny, warty przesłuchania album. No bo w końcu w Waszych uszach gości niezawodna już od 30 lat muzyczna marka. I wiecie, że na niej można polegać.
PS. Poświęćcie kwadrans i obejrzyjcie występ Thurstona dla Blogotheque, warto.
Komentarze
[18 lipca 2011]
[6 lipca 2011]