Weasel Walter, Mary Halvorson, Peter Evans
Electric Fruit
[Thirsty Ear; 25 stycznia 2011]
„Electric Fruit” to już kolejna płyta z udziałem Petera Evansa opisywana na łamach Screenagers w tym roku i kolejna skrajnie różna. Owocowi współpracy z perkusistą Walterem i gitarzystką Mary Halvorson co prawda nieco bliżej do „Kopros Lithos” niż energetycznego bebopu prezentowanego przez Mostly Other People Do The Killing, jednak tu improwizacja nie służy aż tak skrajnym formom ekspresji, jak proponowana do spółki z Gustafssonem i Fernandezem. Mamy tu do czynienia z żywiołową dyskusją, prowadzoną przez trzy intrygujące osobowości, intensywną nie z racji ich zamiłowania do hałasu, lecz stężenia treści. Każdy z członków tercetu koncentruje się na prezentacji szerokiego wachlarza rozwiązań, unikając konwencjonalnych konstrukcji rytmicznych i tonalnych, a nawet jeżeli zdarza się to któremuś z instrumentalistów, to pozostała dwójka dba, by szybko wyprowadzić utwór na słuszną drogę. Brak założeń odnośnie struktury poszczególnych nagrań skutkuje gwałtownymi zwrotami akcji, w których słodki ambient w jednej chwili potrafi zmienić się w kakofonię, kilkusekundowe solowe zagrania raptownie przekształcane są w gęste faktury, niewinne brzdąkanie zapowiada psychopatyczne nawałnice, a wszystko dziurawione jest mnóstwem drobnych pauz. Wydaje się wręcz, że zmienność jest tu celem samym w sobie. Od tej zasady wyjątkiem jest jedynie zamykający płytę „Metallic Dragon Fruit”, niemal w całości wypełniony pojedynczymi dźwiękami.
W bardzo wyraźnym i gwarantującym bliskość dźwięku miksie na pierwszy plan wysuwa się gra Halvorson na nastrojonej bluesowo gitarze. Amerykanka stara się na nowo odkrywać możliwości instrumentu wygrywając krótkie, czasem ckliwe frazy i rozstrajając je przy pomocy efektów, co daje wrażenie nerwowego szarpania strun lub niedbale wykonywanych ćwiczeń. Niekiedy sięga również po cięższe brzmienia i zaprzęgając do pracy przester wygrywa melodyjne riffy lub tworzy brudne tło dla pozostałych instrumentów. Walter ma z kolei w największym stopniu na sumieniu dynamikę nagrań. Maniakalnie produkowane przezeń dźwięki tworzą bujne, arytmiczne faktury rozpędzając muzykę, nawet gdy partnerzy starają się grać spokojniej. Choć tempo jego gry porównać można jedynie z grindcorem, to perkusja brzmi niezwykle lekko, gdyż miejsce soczystych uderzeń w werbel i stopę zajmują dźwięki generowane przez delikatne puknięcia i ocieranie bębnów. Evans swą melodyjną grą na trąbce wydaje się jedynie asystować punktowym dźwiękom pozostałych dwóch instrumentów, jednak jego obecność ma krytyczne znaczenie dla barwy nagrań, zwłaszcza wobec niezbyt zróżnicowanego brzmienia gitary. Dużo czasu poświęca jednak również tworzeniu dźwięków mniej banalnych, często sięgając po głębokie drony, złowrogo wypełniające momenty wyciszenia lub stanowiące tło dla bardziej karkołomnych zagrań Halvorson i Waltera.
Ograniczony zakres zastosowanych brzmień powoduje, że przy pasjonującej skądinąd żonglerce motywami płyta może sprawiać momentami wrażenie przekombinowanej i w konsekwencji nużącej, jednak mimo tych drobnych niedostatków to i tak jedna z najciekawszych pozycji ostatnich miesięcy na polu muzyki improwizowanej.