Ocena: 6

Wild Nothing

Gemini

Okładka Wild Nothing - Gemini

[Captured Tracks; 28 maja 2010]

Jack Tatum to jeden z tych kolesi, którzy obudzeni w środku nocy wyrecytują ci z pamięci całą dyskografię wytwórni w rodzaju Sarah Records albo Flying Nun i wrócą spać. Zdaje się, że w ogóle twee- i indie-popowców cechuje swego rodzaju bezwarunkowe poddaństwo „scenie”, co jest w oldschoolowy sposób urocze i naiwne, a zarazem jakże dziś rzadkie. Odchowani na The Smiths i Belle & Sebastian fani bezkrytycznie przyjmują nagrania kolejnych załóg, wiernie odwołujących się do „tamtych czasów” – The Pains Of Being Pure At Heart i The Drums są przykładami „gwiazd”, którym się udało, ale lista wydaje się nieskończenie długa.

Mimo tego szumek, jaki powstał w blogosferze wokół Wild Nothing, wydaje się całkiem zasłużony. Niewiele wiedząc o życiorysie Jacka Tatuma, wizualizuję sobie go jako indie-popowego nerda, zasypanego dziesiątkami obskurnych albumów twee, C86 i oczywiście shoegaze. Ta erudycja skutkuje frapującą fuzją różnych, w istocie, stylów, poruszających się jednak w obrębie tej samej wrażliwości – mam tu na myśli spektrum rozciągające się od nowozelandzkiego undergroundu a la The Chills (wspomniany label Flying Nun), przez pomniki brytyjskiego niezależnego rocka: The Smiths, The Cure i Cocteau Twins wraz z przyległościami w postaci ich niezliczonych epigonów, po melodyjną, singlową odsłonę shoegaze’u.

Tatum to jednak przede wszystkim utalentowany songwriter. Być może nie wszystkie próbki z „Gemini” świadczą o jego nieomylności, ale w zestawieniu z infantylnymi piosenkami wspomnianych Pains i Drums jego twórczość nabiera niespodziewanej głębi. Najlepszym songiem jest tu singlowe, uderzające czystością hooka „Chinatown”, o którym już pisałem kilka miesięcy temu, słusznie przeczuwając growerowy charakter numeru. Wyróżnia się też kompozycja tytułowa, brzmiąca jak praktycznie wszystkie wymienione dotąd zespoły i jednocześnie jak żaden z nich. Niestety, brak własnego języka jest na dłuższą metę piętą achillesową „Gemini” – kawałki te są reminiscencjami złotej ery indie-popu: owszem, udanymi, ale nie wnoszącymi od siebie wiele świeżego. A prawda jest chyba taka, że to nie produkty danej epoki, a hołdy dla niej starzeją się najprędzej.

Kuba Ambrożewski (18 sierpnia 2010)

Oceny

Kasia Wolanin: 7/10
Bartosz Iwanski: 6/10
Kuba Ambrożewski: 6/10
Maciej Lisiecki: 6/10
Średnia z 5 ocen: 6,2/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: pszemcio
[20 sierpnia 2010]
może jednak okładki?
kuba a
[19 sierpnia 2010]
Przemek, ale przecież wisiało wczoraj cały dzień u góry z czerwonym znaczkiem NOWOŚĆ, dziś cały czas jest w górnej części strony głównej, nazwa i tytuł tłustym fontem - jak to przeoczyć? :)
Gość: pszemcio
[19 sierpnia 2010]
w pytke płyta, dla mnie oczko wyzej. btw. nadal nie przekonuje mnie sposób zamieszczania nowych tekstów. O mały włos przeczyłbym te recenzję

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także