Relacja z Off Festival 2007

Dzień pierwszy, 17.08.2007

George Dorn Screams

Bydgoski zespół George Dorn Screams otworzył swoim występem mysłowicki festiwal na scenie leśnej. Autorzy zeszłorocznego „Snow Lovers Are Dancing” na zaprezentowanie swojej twórczości mieli zaledwie pół godziny, ale udało się pozostawić umiarkowanie pozytywne wrażenie. Przede wszystkim pochwały należą się wokalistce Magdzie Powalisz, która zauroczyła spokojną i melancholijną barwą głosu oraz perfekcyjną angielszczyzną (co w przypadku rodzimych wykonawców jest rzadkością). Muzycznie mieliśmy do czynienia ze zwiewną dawką alternatywnego, gitarowego grania. George Dorn Screams zazwyczaj stawiali na spokojne, powoli rozkręcające się kompozycje, ale potrafili też zaskoczyć solidną ścianą dźwięku. Spośród kompozycji najlepiej wypadła ta najbardziej znana, czyli „Sixty Nine Moles”. To był trochę senny początek dnia, ale przyjemny. Wstydu na pewno nie było. (pw)

Old Time Radio

Muzycy Old Time Radio solidnie zapracowali na etykietkę głównych smutasów rodzimego indie-popu. Jeśli jednak nostalgiczny, zimny ton dotyczył szczególnie pierwszego wydawnictwa, wraz z wydaniem drugiej płyty coś ruszyło w innym, lepszym kierunku. Wyczuwalna na niej progresja słyszalna była także podczas krótkiego, mysłowickiego występu. Mniej Mojave 3 i Arab Strap, więcej Lali Puny – chyba taki cel, z zachowaniem proporcji, przyświecał grupie podczas koncertu. Trzon stanowiły kompozycje z „Downtown” – mniej zachowawcze, mało przewidywalne, melodyjne, bez tej jałowej otoczki delikatności, chciałoby się rzecz – niemal taneczne. Formacja przewrotnie zaprezentowała materiał sprzyjający wczesnej porze, choć pozornie przecież takie dźwięki lepiej smakują późnym wieczorem. A tu wyszło co najmniej poprawnie, wpisując się w skromny image zespołu, ale na szczęście nie sentymentalnie. I to dobry prognostyk na przyszłość, pokazujący, że Old Time Radio powinno ciekawiej brzmieć przede wszystkim na trasach klubowych. (tł)

Blue Raincoat

Jak dobrze wiemy, grupa Blue Raincoat nie tyle zasłynęła zawartością płyty „Small Town Addiction”, co współpracą z Jackiem Endino. Znany inżynier dźwięku, związany z amerykańską sceną niezależną i muzyk średnio znaczącego Skin Yard wspomógł formację w produkcji całego materiału. Pomijając irytujący momentami wokal, album okazał się całkiem udany. W wersji koncertowej można było zatem oczekiwać podobnych rozwiązań brzmieniowych i grania z okolic emo-core’a. Niestety sam występ obnażył wszystko co najgorsze w dokonaniach tej formacji. Odrzucał nieciekawy wokal, monotonne, gitarowe zagrywki i daleko idące podobieństwo kompozycji. Blue Raincoat wypadli mizernie, zabrakło oryginalności i punktów zaczepienia, które mogłyby wywołać zalążki zaciekawienia. Obawiam się, że nie wróży to nic dobrego zapowiadanej płycie „Out Of The Blue Into The Black”. (pw)

Pink Freud

Zdaje się, że ta bomba nie miała wybuchnąć tak szybko. Przynajmniej nie powinna, bo tak wcześnie nikt nie był przygotowany na jakiekolwiek dźwiękowe eksplozje. A jednak stało się – trójmiejscy postyassowcy zagrali jeden z bardziej energetycznych koncertów, jakie dane było mi zobaczyć. Mogłoby się wydawać, że kokietowanie ideologią z „Punk Freud” – nasyconą, gęstą rytmiką, dynamizmem, transowym napięciem – na Offie przybrało formę fali kulminacyjnej. Mieliśmy więc mocny, funkowy beat polskiego Jaco Pastoriusa, czyli dowodzącego Freudami basisty Wojtka Mazolewskiego, rwane partie trąbki Tomka Ziętka, liczne perkusyjne sola Kuby Staruszkiewicza, a także uzupełnienie saksofonem barytonowym Tomka Dudy. Całość doprowadzona do wielostrukturowej, improwizacyjnej perfekcji, bogatej formalnie, z zaskakującymi zmianami tempa, jak w znakomitym „Theme De Yoyo”, hołdzie złożonym Art Emsemble Of Chicago Lestera Bowiego (uwierzcie mi, wersja Cinematic Orchestry i Jagi Jazzist to przy tym pikuś), czy w “Dziwny jest ten kraj” z ostatniej płyty. Pink Freud mają opinię grupy grającej nierówne koncerty. To był występ totalny. (tł)

Relacja z Off Festival 2007 - Dzień pierwszy, 17.08.2007 1

Lao Che

Choćbyśmy mieli w Mysłowicach drugie Powstanie Warszawskie, nikt i nic po Freudach nie miało prawa w krótkim czasie zachwycić. Potraktowałem więc występ Lao Che typowo na luzie, by choć na chwilę poczuć swojskość propozycji grupy (vide zeszłoroczne koncerty T.Love i Strachów Na Lachy). Swoją drogą przaśne „Dalej, na Germańca !” ładnie współgrało z zapachem dobrze rozpalonych już grilli, a grupa stłoczonej młodzieży pod sceną z zażenowaniem przypominała, że oto mamy na Offie nasz polski czas, wychodzimy z katakumb, punk-rock i reggae wciąż żyją i warto nosić glany. Nie to, żeby od razu obrażać, przecież przy Lao Che poskakać można („Powstanie” to mimo wszystko dobra płyta), ale po raz kolejny zdałem sobie sprawę, że ten kulturowy wzorzec zakorzenienia w przeszłości (ach, ten Jarocin) ma się dobrze i najprawdopodobniej jakiś dłuższy czas jeszcze tak będzie. Wrośliśmy w to mocno. Zatem nie zdziwmy się, gdy w 2011 przyjedzie Radiohead, a pod sceną przy „Paranoid Android” zacznie się regularne pogo. Aha, Pidżama Porno w tym roku kończy działalność. (tł)

Generał Stilwell

Redaktor Ambrożewski w zeszłym roku przy okazji występu Delonsów sprytnie zauważył, że Marek Jałowiecki, człowiek, od którego wszystko się w Mysłowicach zaczęło, sprawia wrażenie, jakby został muzykiem głównie po to, żeby móc dać upust swoim inspiracjom. Nic dodać, nic ująć. Jałowiecki, ze swoją bezpretensjonalną pozą, ujmujący prostym sposobem bycia, nieco zamroczony, wraz z kompanami przedstawił stary program (podobno legendarny) reaktywowanego specjalnie na festiwal Generała Stilwella, kapeli, bez której nie byłoby Myslovitz. Na Offie Generał miał swój fan-club, który owacyjnie witał stare-nowe utwory – gitarowe piosenki w prosty sposób opowiadające historie zwykłych ludzi. Może występ nie był do końca udany (szczególnie wokalnie), można uznać, że zadowolił głównie najwierniejszych fanatyków, ale nie zmienia to faktu, że – jak w przypadku Delonsów – na chwilę zbliżyliśmy się do ideałów głoszonych przez The Church, Go-Betweens, The Pastels czy Aztec Camerę. (tł)

Dezerter

Drugi i ostatni w tym dniu powrót do przeszłości. Dezerter - legenda polskiego punka, synonim muzycznej i tekstowej niezależności. Wierny lud dostał to, co chciał – ironiczną zgryźliwość, cynizm, przewrotność w rytm dobrze znanych, prostych akordów. Choć wszystko już, umówmy się, w mocno przyblakłej aurze. Wybrzmiały m.in. „Społeczne role”, „Szara rzeczywistość”, „Jezus” czy „Pierwszy raz”. Starzy wyjadacze oczywiście zachwyceni, druga strona barykady – ta indie – lekko z przymrużeniem oka pochowana gdzieś w krzakach. Reasumując, 876 koncert Dezertera taki sam, szacunek dla Grabowskiego, ale to już było. I nie wróci więcej. (tł)

Starzy Singers

Spodziewaliśmy się porządnego kopa energetycznego, gitarowego mięcha (tego z grilla zdążyliśmy już skonsumować w dużych ilościach) i konkretnej dozy absurdalnego poczucia humoru. Autorzy jednej z najlepszych polskich płyt okresu lat 90. zdecydowanie stanęli na wysokości zadania. Nie zaskoczyli, bo nie musieli. Niżej podpisany żałował tylko, że nie zagrali całego „Rock-a-Bubu” od początku do końca.

Wesoła nasza twórczość, wesoła piosenka, wesoła muzyka, wesoła studentka…(pw)

Relacja z Off Festival 2007 - Dzień pierwszy, 17.08.2007 2

Ścianka

Ścianka nie wypadła na Offie zbyt okazale. Może wpływ na to miała specyfika dużej sceny, a może po prostu Maciej Cieślak wraz z zespołem nie miał dobrego dnia. Obok znanych z „Pana Planety”: „Boję się zasnąć” i „Wichury”, panowie postawili na utwory nieznane, które sprawiały wrażenie jeszcze niedopracowanych. Zabrakło magii, klimatu, bo umiejętności przecież nie wyparowały. Ściankę stać na występy zapierające dech w piersiach, takie, których poziom artystyczny jest właściwie nieosiągalny dla większości polskich kapel. I chyba w tym kontekście piszemy o małym rozczarowaniu, bo oczekiwania były większe. Może gdyby zagrali na kameralnej scenie leśnej udałoby się stworzyć coś wyjątkowego? (pw)

The Low Freqency In Stereo

W godzinach wieczornych pierwszego dnia festiwalu dostąpiliśmy zaszczytu przysłuchania się pierwszej gwieździe zagranicznej. Norwegowie pozostawili pozytywne wrażenie. Płytowo nie wypadają specjalnie okazale, ale na żywo mieszanka gitarowego post rocka oraz indie rocka nabrała nowych barw. Rozpiętość stylistyczna zaprezentowanych kompozycji w ogólnym rozrachunku była jedną z pokaźniejszych wśród wszystkich uczestników festiwalu. (pw)

Relacja z Off Festival 2007 - Dzień pierwszy, 17.08.2007 3

Piano Magic

Z Piano Magic tak do końca łatwo nie jest. To fakt, że mysłowicki koncert ukazał tylko część stylistyki grupy, tę bardziej gitarową, kojarzącą się z jednej strony z depresyjnymi smutami spod znaku Low, z drugiej przywodzącą na myślę dream pop w stylu His Name Is Alive (tę łączy z Piano Magic wytwórnia 4AD). Zabrakło szczypty ambientu znanego z płyt, ale na to scena leśna nie jest gotowa, poza tym koncert musiałby się mocno przedłużyć. Definicję można rozciągnąć i na mogwaiowski post-rock, a wtedy odbiór trochę się nam rozmywa. I takie też komentarze można było usłyszeć po występie formacji, który moim zdaniem był jednym z lepszych na festiwalu w ogóle. Tyle że wymagał specjalnego skupienia, coś jak rok temu The White Birch. No i chyba naprawdę trzeba to lubić – wszystkie te gitarowe, powolnie wtłaczane, niemal rozmyte detale (Codeine, Idaho, Calla, Galaxie 500). Były świetne momenty z „Disaffected” („Love et Music”, “The Nostalgist”), były z “The Troubled Sleep Of Piano Magic” (“The Unwritten Law” i przede wszystkim – na koniec – “Speed The Road, Rush The Lights”). Były także humorystyczne wtręty charyzmatycznego Glena Johnsona („I’m Justin Timberlake”), który swą nieco neurotyczną gestykulacją roztaczał dokoła aurę podskórnego napięcia. Generalnie był chyba jednak zadowolony, skoro niebawem wrócą na Śląsk. (tł)

Relacja z Off Festival 2007 - Dzień pierwszy, 17.08.2007 4

Architecture In Helsinki

Jeśli ktoś ma wątpliwości – tak powinien brzmieć nowoczesny pop. Muzyka Architecture In Helsinki na żywo naprawdę robi wrażenie. Nie zawsze pozytywne, ale dźwiękowa manipulacja słuchaczem w ich wykonaniu to prawdziwa sztuka. I to doceniamy. Wielowątkowość kompozycji jest momentami nie do ogarnięcia, ale i tak wszyscy dobrze na tym wychodzą. Roztańczona publika tylko momentami nie wiedziała co robić, bo częstotliwość przeplatania się różnych motywów nie zawsze wychodzi na dobre. Wiadomo, co za dużo, to niezdrowo. Autorzy wysoko ocenionego na łamach naszego serwisu „Fingers Crossed” mogą jednak zaliczyć występ w Mysłowicach do udanych. Pod scenę rozkręcili pokaźną imprezę. (pw)

Relacja z Off Festival 2007 - Dzień pierwszy, 17.08.2007 5

Port-Royal

Koncert Włochów zaplanowany był na późne godziny nocne. Trzeba powiedzieć, że pod względem programowym, a więc dopasowania muzyki do pory – był to ruch wyjątkowo udany. Problem polegał jednak na tym, że przed Port-Royal zagrało Puma Jaw, którzy zafundowali słuchaczom hipnotyczno-senny seans. Aż prosiło się o coś bardziej energetycznego, bo na koncercie autorów „Afraid To Dance” trzeba było walczyć z własnym, wyczerpanym już wrażeniami organizmem. Pomimo uwag, było jednak dobrze. Ciekawe wizualizacje oraz takie kompozycje jak „Zobione pt. 2” czy „Putin vs Valery” wzbudziły sporo entuzjazmu wśród usypiającej publiczności. Zabrakło na pewno żywych instrumentów, przede wszystkim gitarowych plam, które pojawiają się na albumach formacji. No, ale nie będziemy narzekać. Port-Royal robili wszystko, co potrafią najlepiej, ale ja już prawie spałem. (pw)

Tomasz Łuczak, Piotr Wojdat (6 listopada 2007)

Relacja z Off Festival 2007:

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: uczestnik festiwalu 2007
[10 sierpnia 2010]
"Ścianka nie wypadła na Offie (2007) zbyt okazale. "

To był jeden z najlepszych występów Ścianki w historii zespołu. Świetne nagłośnienie i oniryczno-psychodeliczne utwory z rozedrganą strukturą przerywane bardziej energetycznymi: Shes pissed of at life, Were not fake enough, Wichurą czy Wielkim Defekatorem.

Radzę wrócić do wspomnień z tego występu i skorygować tę krzywdzącą opinię. Można nie rozumieć nowego kierunku w twórczości zespołu, ale pisanie, że był to koncert nieudany jest dalekie od prawdy.

Wichura (Off 2007 - frament): http://www.youtube.com/watch?v=OdtCRSX6nng
You are divine (fragment z próby przed koncertem): http://www.youtube.com/watch?v=KTcloR4ImKk

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także