Relacja z Free Form Festival 2006

Free Form Festival 2006

Relacja z Free Form Festival 2006 - Free Form Festival 2006 1

Druga edycja festiwalu łączącego obraz z dźwiękiem, tradycję z innowacyjną nowoczesnością to jedyne tej rangi wydarzenie w kraju. Krótkometrażowe filmy (w tym roku m.in. dokument dotyczący historii rapu we Francji), pokazy slajdów („Pogoda Ładna”) i wystawy sąsiadowały z muzyczną oprawą wydarzenia. W przeciągu trzech dni było praktycznie wszystko: nowoczesne, elektroniczne brzmienia, ekscentryczny, feministyczny electro punk czy żywiołowy pop dla wymagających. Do tego kilka gwiazd europejskiego formatu niekoniecznie z pierwszych stron gazet (Coldcut, Hooverphonic i Chicks On Speed) oraz rodzime, obiecujące odkrycia. W takim towarzystwie naprawdę nie wypadało wybrzydzać, a na nudę nie było większych szans.

Dzień pierwszy

Otwarcie festiwalu to był przede wszystkim czas Coldcut. Najpierw pokaz premierowych wideoklipów do albumu „Sound Mirrors”, następnie spotkanie z zespołem w osobie Jonatana More’a i Matta Black’a. Autor niniejszej relacji, aby uniknąć monotematyczności i monotonii, udał się wpierw na koncert grupy Plazmatikon. Jak się okazało, panowie próbowali łączyć brzmienia klubowe z eksperymentalną, instrumentalną odmianą avant popu (m.in. przy pomocy instrumentów z epoki PRL czy ZSRR). Zainteresowanie formacją, która grała w sali o uroczej nazwie „Denaturat” było znikome, dlatego może koncert nie porwał, nie rozszarpał nielicznej widowni na strzępy. Przebłyski miał za to gitarzysta, który prezentował chwytliwe, funkowe zagrywki by potem zaskoczyć nieszablonowymi efektami dźwiękowymi.

Relacja z Free Form Festival 2006 - Free Form Festival 2006 2

Z biegiem czasu myśli kierowały się jednak w kierunku głównej auli, gdzie po wywiadzie miała zagrać gwiazda wieczoru. Założyciele wytwórni Ninja Tune (m.in. Amon Tobin, Cinematic Orchestra, Roots Manuva), pionierzy samplingu i vj-ingu (łącznie muzyki z wizualizacjami tak, aby obraz współgrał z wytwarzanym przez DJa dźwiękiem), pojawili się w Polsce już drugi raz w przeciągu roku. Na Openerze w małym namiocie dali porywające show i z tego też tytułu można było oczekiwać nie mniejszych emocji. Jak się okazało, Coldcut odegrali jeszcze lepszy set. Duża w tym zasługa występującego gościnnie rapera Juice Aleem’a, który udzielał się wokalnie i bawił publiczność w bezpretensjonalny sposób. Zespół promujący ostatni album zatytułowany „Sound Mirrors” stworzył wybuchową, taneczną mieszankę, z niemiłosiernie połamanymi beatami. O tym, że nie zawiedli też od strony wizualnej to mało powiedziane. Fantastyczne prezentowała się kompozycja z udziałem Rootsa Manuvy, który pojawił się niestety tylko i wyłącznie na ekranie, a absurdalne fragmenty wypowiedzi Busha czy Blaira idealnie wplecione w warstwę muzyczną stanowiły kolejny dowód na to, że Coldcut są mistrzami chirurgii muzycznej.

Dzień drugi

O ile pierwszego dnia mieliśmy do czynienia chyba z największą gwiazdą festiwalu to kolejny wieczór zwracał uwagę przede wszystkim ilością koncertów. Na szczęście nie ucierpiała na tym jakość. Najpierw powiedzmy jednak o małym zgrzycie. Anonsowane na godzinę 20:30 Mass Kotki pojawiły się na scenie dobre pół godziny później. Z tego też względu nie miały szans na to, aby dłużej pograć czy jak kto woli zaprezentować pełen wachlarz umiejętności. Muzycznie, panie oscylowały wokół electro punkowych brzmień, opartych na przesterowanym basie, kiczowatych klawiszach kojarzących się z brzmieniem lat 80. oraz mało skomplikowanych motywach. Mass Kotki łasiły się do publiczności poprzez słodkie i melodyjne refreny by potem zniechęcać pretensjonalnymi odzywkami.

Relacja z Free Form Festival 2006 - Free Form Festival 2006 3

To był jednak pikuś przy prawdziwych tygrysicach, jakie pojawiły się dopiero w głównej auli. Chicks On Speed miały chwilowe problemy ze sprzętem, ale wszystko szybko zostało okiełznane i na scenie rozpoczął się prawdziwy show. Dziwne, absurdalne kreacje (stworzone w myśl zasady: zrób to sam), szokujące wizualizacje (m.in. z udziałem nagich bohaterek tego wieczoru wyczyniających akrobacje) i masa walających się na scenie przedmiotów od makiety książki z napisem „The Worst Band In The World”, przez kolorowe chusty aż po maszynę do szycia. Taki zestaw wzbudził wśród publiczności rozmaite reakcje, od masowych ucieczek spod sceny, zdezorientowania i ogłupienia wymalowanego na twarzy po totalny zachwyt i euforię. Jedno jest pewne: pod awangardowym, ekscentrycznym i feministycznym przykryciem czaiła się całkiem pokaźna dawka co najmniej kilku świetnych, energetycznych kompozycji. W ochłonięciu po koncercie Chicks On Speed miał pomóc Freeform, czyli DJ tworzący dla kultowej wytwórni Warp. Stylistycznie set przywodził na myśl dokonania Autechre, wczesnego Aphexa Twina z okresu „Selected Ambient Works” czy momentami Squarepushera. Niestety wszystko to co otrzymaliśmy było dalekie od wyżej wymienionych wzorców w sensie jakościowym, można było odnieść wrażenie, że muzyka Brytyjczyka jest wyblakła i na tyle zblazowana, że trudno było wychwycić cokolwiek wyrastającego ponad zwykłą szarą przeciętność.

Dzień trzeci

Ostatni etap festiwalu musiał szczególnie przyprawiać o dreszczyk fanów trip hopowych brzmień. Przyczyną takiego stanu rzeczy był oczywiście Hooverphonic, dość popularnym u nas zespół, przede wszystkim ze względu na podobieństwa w warstwie muzycznej z Portishead czy Massive Attack. Zanim jednak doszło do tego wydarzenia, na małej scenie w „Denaturacie” można było posłuchać co do powiedzenia ma zespół Plastic. Jak się okazało był to jeden z najbardziej konwencjonalnych występów w czasie całego festiwalu, co wcale nie oznaczało, że publiczność i niżej podpisany zanudzili się na śmierć. Wręcz przeciwnie, zespół zaprezentował chwytliwy zestaw electro popowych numerów, wśród których brylowały m.in. „Superstar”, „Talking About The Feelings” czy „Feel Me”. Agnieszka Burca, wokalistka zespołu, dzięki swojej barwie głosu lokował się gdzieś w rejonach zarezerwowanych z jednej strony dla Kylie Minogue a z drugiej dla Skye Edwards, byłej członkini grupy Morcheeba. Do tego należy dodać szczyptę kiczu w postaci kosmicznego brzmienia klawiszy i mamy efekt momentami tracącego banałem, ale mimo wszystko pobudzającego do tańca show. Występ Plastic nastroił pozytywnie, ale w pewnym momencie przyszedł już czas na Hooverphonic. Jeśli chodzi o frekwencje to był to chyba strzał w dziesiątkę, bo w auli był dużo większy ścisk niż w przypadku Coldcut i Chicks On Speed. Jak już wcześniej wspomniałem, zespół zaprezentował muzykę przypominającą w pewnym stopniu dokonania Portishead, może w mniejszym stopniu też Beth Orton. Momentami było bardziej rockowo, co mogło przywodzić na myśl dalekie echa „Mezzanine” Massive Attack. Wokalistka, Lesje Sadonius starała się stopniować napięcie, przechodząc wraz z zespołem od łzawych ballad, przez mroczne kompozycje, często oparte na gitarowych zagrywkach Raymonda Geertsa by na koniec ukoić optymizmem („Sometimes”). Należy tutaj powiedzieć, że w dużej mierze koncert przypadł go gustu zgromadzonej publiczności, Hooverphonic pożegnano owacyjnie. I choć faktycznie od strony technicznej i samej dramaturgii występu wszystko odbyło się wręcz idealnie to jednak można zaryzykować stwierdzenie, że w stosunku do Portishead czy Massive Attack jest to zdecydowanie drugoligowa, często męcząca sprawa.

Relacja z Free Form Festival 2006 - Free Form Festival 2006 4

O ile Hooverphonic nie udało się zdobyć mojego serca to Wax Tailor zaskoczył zdecydowanie na plus do tego stopnia, że obok Coldcut był najjaśniejszym punktem Free Form Festival. Francuski DJ Shadow (tak został okrzyknięty po „Tales Of The Forgotten Melodies”), łączący brzmienia instrumentalnego hip hopu, mające swoje źródła w La Formule Band, której był liderem, z elementami trip hopu i downtempo wprowadził publiczność w trans. Zupełnie fantastycznie wypadło połączenie samplingu Tailora z brzmieniem wiolonczeli Mariny Quaisse oraz pojawiającej się incydentalnie wokalistki formacji Clover, Charlotte Savary. W takiej sytuacji można było bacznie obserwować jak Francuz zmienia kolejne płyty, przyglądać się uroczej wiolonczelistce lub zwrócić uwagę na wielce interesujące wizualizacje. Uwagę przkuła szczególnie ta, będąca hołdem dla dotychczasowej historii hip hopu. Pojawiały się okładki najważniejszych płyt, m.in. Public Enemy, Run DMC, De La Soul, Beastie Boys czy wielu innych. Ciekawie prezentowały się też kreskówki niczym żywcem wyjęte z Cartoon Network.

Free Form Festival to jak się okazuje, swoiste porozumienie ponad podziałami. Dobór artystów, pomysły na wizualizacje co raz bardziej przyciągają uwagę. Jeśli dobra passa zostanie podtrzymana, być może już w najbliższym czasie w Fabryce Trzciny będą pojawiać się tylko ci najważniejsi z eksperymentalno – elektronicznego światka. Trzymajmy kciuki, bo chyba jest za co.

Piotr Wojdat (12 listopada 2006)

Relacja z Free Form Festival 2006:

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także