Relacja Emu z Roskilde 2003

Bezsenność w Roskilde

Impreza trwa. Ludzie będą się bawić aż do rana. Przynajmniej do trzeciej będą grać lokalni DJ-e. Koala i ja wiemy, że nie damy rady tak długo. Prawie się nie odzywamy. Każdy z nas przeżywa festiwal na swój sposób. Kręcimy się po terenie campingu. Znajdujemy trzy ogromne ogniska. Scenariusz zawsze ten sam - rozradowani Duńczycy (choć nie tylko oni) podtrzymują płomień, wrzucając co się da. W ogień lecą namioty, śpiwory, karimaty, materace, ubrania, nawet połamane drzewo. Ludzie bawią się, śpiewają, skaczą i tańczą dookoła ogniska. Z daleka dostrzegam zbliżający się spychacz z załadowaną łyżką. To pewnie koniec - jadą zasypać. Okazuje się że wręcz przeciwnie, łyżka jest pełna drewna, które chwile później ląduje w ogniu. Tłum krzyczy z radości, przybiegają kolejni uczestnicy festiwalu.

Dookoła panuje niesamowity klimat. Nie ma rozrób, bijatyk, chamstwa. Wszyscy się dobrze bawią, pomimo wszechobecnej anarchii. Duńczycy niszczą swoje namioty, rzucają się na nie, podpalają je (natychmiast są one gaszone przez 'pomarańczowych'). Biegają ze sprayami. Niesamowity widok. Nie czuję strachu, który na pewno towarzyszyłby mi podczas takiej imprezy w Polsce. I dobiegająca zewsząd muzyka. Z terenu festiwalu - bo tam występują jeszcze na jednej ze scen artyści, i z niezliczonych sprzętów grających na campingu. Rock and roll. Siadamy w końcu przy jednym z ognisk i przyłączamy się do zabawy. Nie na długo, cztery dni na nogach robią swoje. Z trudem podejmujemy decyzję - pora wracać do namiotu...

Relacja Emu z Roskilde 2003 - Bezsenność w Roskilde 1

To już koniec. Jutro czeka nas pobudka wcześnie rano i zwijanie się z festiwalu. Czeka nas też widok obrazu po bitwie. Żegnaj Roskilde... Do zobaczenia... za rok? Dobranoc...

Screenagers.pl (25 sierpnia 2003)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także