Relacja z festiwalu Hurricane 2004

Wstęp

Pozdrowienia huraganowych kompanów: Magdy, Gosi, Weroniki i Tomka.

Podziękowania dla Ethana za pomoc w pisaniu relacji.

Relacja z festiwalu Hurricane 2004 - Wstęp 1

Pewien znajomy powiedział mi, żebym pojechała na Roskilde, bo to zmieni moje życie. Wzięłam te słowa do serca. Im więcej myślałam o ubiegłorocznym składzie tego duńskiego festiwalu, tym bardziej nie wyobrażałam sobie, że mogłoby mnie tam zabraknąć w tym roku. Ostatecznie wybrałam Hurricane Festival - nie tylko ze względów finansowych, a przede wszystkim dlatego, iż lista występujących tam wykonawców pozostawiała Roskilde daleko w tyle: Black Rebel Motorcycle Club, Ash, The Cure, Modest Mouse, Colour Of Fire. A było tego znacznie więcej. Ostatecznie moją decyzję przypieczętowała informacja o tym, że ma się tam pojawić również zespół Snow Patrol. Musiałam zobaczyć na własne oczy jednego z najbardziej utalentowanych szkockich muzyków, Gary'ego Lightbody i usłyszeć cudowne "Run" - mój prywatny singiel roku - w wersji live.

To był mój pierwszy festiwal. Nigdy wcześniej nie doświadczyłam takiego uczucia zimna, głodu, niewygody, zmęczenia, podniecenia, szczęścia i wściekłości. Ta z pozoru sielankowa wyprawa miała w sobie elementy dramatu...

Po niesamowicie wyczerpującej podróży z Poznania, 25 czerwca w godzinach rannych zawitaliśmy do Scheessel. Naszemu, eufemistycznie mówiąc, beznadziejnemu pilotowi zabrakło biletów i musieliśmy czekać ponad godzinę w strugach deszczu, zanim kasy zostaną otwarte, bo bez karnetów nie mogliśmy dostać się na teren campingu. W końcu, przemoczeni rozłożyliśmy namioty i czekaliśmy na rozpoczęcie festiwalu...

Relacja z festiwalu Hurricane 2004 - Wstęp 2

Na trzy godziny przed pierwszym koncertem, przejaśniło się na tyle, że mogliśmy udać się do miasteczka. Samo w sobie nie jest ono jakąś wielką atrakcją turystyczną. Dodatkowo znalezienie poczty czy jakiejś kawiarenki internetowej graniczyło z cudem. Dużo ciekawiej sytuacja przedstawiała terenie festiwalu. Sprzedawano tam jedzenie z różnych stron świata, festiwalowe koszulki, naszywki czy znaczki z nazwami występujących zespołów, modne ciuchy. Był sklep Converse'a, studio tatuażu, czy w końcu nawet miejsce, gdzie można było nabyć wszelakiego rodzaju kawę. Jednym słowem wszystko.

Dużym problemem była dla mnie bariera językowa. Niby wiedziałam, gdzie jadę, ale nie sądziłam, że większość uczestników festiwalu nie będzie znała języka angielskiego. A jako, że ja nie znam niemieckiego, mogłam porozumieć się głównie z wszechobecnymi wolontariuszami, wyróżniającymi się spośród tłumu pomarańczowymi płaszczami przeciwdeszczowymi. Na terenie festiwalu było bardzo spokojnie. Zero agresji. Dlatego też czułam się pewnie i bezpiecznie.

Screenagers.pl (30 czerwca 2004)

Relacja z festiwalu Hurricane 2004:

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także