Halfway Festival 2018

Relacja z Halfway Festivalu, 29.06-01.07.2018, Białystok

Halfway Festival 2018 - Relacja z Halfway Festivalu, 29.06-01.07.2018, Białystok 1

(Halfway Festival, fot. Patryk Weiss)

Halfway obecny jest na krajowej mapie imprez zaledwie od 2012 roku, ale przez te 6 lat festiwal nie tylko znalazł swoją wygodną niszę, ale również udało mu się ściągnąć do Białegostoku naprawdę ważnych artystów. Wilco, Destroyer, SoKo, Torres, The Antlers czy Anna von Hausswolff to pierwsze nazwy, jakie przychodzą mi do głowy, ale perełek w programach dotychczasowych edycji było znacznie więcej. Tym bardziej wspólnie z redaktorem Weissem jesteśmy nieco zawstydzeni, że Screenagers dopiero w tym roku zawitało na podlaską ziemię, ponieważ Halfway Festival/W Połowie Drogi (bo tak brzmi pełna nazwa wydarzenia) zrobił na nas niemałe wrażenie. Warta wspomnienia jest już sama przestrzeń Opery i Filharmonii Podlaskiej z jej mnogością zieleni i kameralnym amfiteatrem. Do tego dochodzi wychowana publika, która dobrze wie, jakiej muzyki może się przy okazji każdej edycji spodziewać, oraz ufający uczestnikom organizatorzy: nie spotkamy się tutaj znanego z największych festiwali szczegółowego przeszukiwania nas przez ochroniarzy, a do amfiteatru, w którym odbywają się koncerty, bez problemu wejdziemy z piwem w plastikowym kubku. Przed publicznością stawia się raczej prośby niż obostrzenia: słuchacze mają zrezygnować z palenia papierosów na terenie amfiteatru oraz wnoszenia opakowań szklanych, ale to bardziej z szacunku dla siebie i wykonawców. Nikt nie zabrania tutaj fotografowania czy też nagrywania występów, prosi się tylko o nieużywanie lampy błyskowej. To wszystko razem tworzy niezwykle kameralny i przystępny klimat, który potęgują nie tylko wykonawcy wzajemnie oglądający swoje występy siedząc pośród widowni, ale także klubowe aftery po każdym dniu festiwalu, na których można spotkać poszczególnych artystów i zamienić z nimi parę słów. Przyszłość Halfway Festivalu wisiała przez moment na włosku ze względu na kłopoty finansowe, ale na szczęście udało się zażegnać ten kryzys, dzięki czemu jedynymi problemami tegorocznej edycji była niesprzyjająca pogoda i intensywny festiwalowy weekend (w tym samym czasie w Katowicach odbywał się Tauron Nowa Muzyka, a w Lublinie Wschód Kultury - Inne Brzmienia). Mamy nadzieję, że ten trudny okres białostocka impreza ma daleko za sobą, ponieważ wśród wszystkich innych letnich festiwali w Polsce Halfway lśni swoim własnym, wyjątkowym blaskiem. (Marcin Małecki)

Halfway Festival 2018 - Relacja z Halfway Festivalu, 29.06-01.07.2018, Białystok 2

(Amiina, fot. Patryk Weiss)

Amiina

Islandzki kolektyw, znany choćby ze współpracy z Sigur Ros, zaprezentował w Białymstoku w całości materiał z płyty „Fantomas”. Konceptualnie jest to zestaw kompozycji ilustrujących obraz „Juve kontra Fantomas” Louis Fouillade’a z 1913 r. Fenomen muzyki na żywo wykonywanej do symultanicznie puszczanego na ekranie obrazu sam w sobie jest zjawiskiem atrakcyjnym, a Amiina tylko potwierdziła tę tezę. Hipnotyzujące, oparte na bogatej palecie perkusjonaliów, smyczkowych pasaży czy granych na altówce arpeggiów kompozycje, doskonale współgrały z dynamiką niemego obrazu, tworząc w amifteatrze Opery Podlaskiej pełen suspensu szpiegowski spektakl, restytuując naiwną magię pierwszych ruchomych obrazów. Całe szczęście było już po zmroku. (Patryk Weiss)

Halfway Festival 2018 - Relacja z Halfway Festivalu, 29.06-01.07.2018, Białystok 3

(Low, fot. Marcin Małecki)

Low

Zdecydowani headlinerzy tegorocznego Halfwaya stanęli na wysokości zadania i w trakcie całego występu przedstawili wszystkie swoje twarze: począwszy od najbardziej smutno-melodyjnego oblicza z debiutu, przez pełne przesteru utwory z późniejszych dokonań, aż po rozciągnięte dronowe konstrukcje, które znajdą się na ich tegorocznej płycie. Owszem, czasem przeskok jakościowy między kompozycjami z “I Could Live in Hope” oraz nagraniami z pozostałych albumów był wyraźnie wyczuwalny na korzyść krążka z 1994 roku, ale pomimo tego trio zagrało niebywale przejmujący emocjonalnie koncert, w którym proporcje między skromnymi, snującymi się mgiełkami oraz atakującymi swoją głośnością napierdalatorami były idealnie zachowane. Balansować między takimi skrajnościami i nie przegiąć w żadną stronę - to właśnie po tym poznaje się znakomitych artystów. (Marcin Małecki)

Halfway Festival 2018 - Relacja z Halfway Festivalu, 29.06-01.07.2018, Białystok 4

(Annie Hart, fot. Marcin Małecki)

Halfway Festival 2018 - Relacja z Halfway Festivalu, 29.06-01.07.2018, Białystok 5

(Annie Hart, fot. Patryk Weiss)

Annie Hart

Siłą występu amerykańskiej songwriterki była zdecydowanie bezpretensjonalność. Jeżeli sama artystka mówi ze sceny, że nienajlepiej opanowała sztukę gry na instrumentach, nie będzie chyba nietaktem stwierdzić, iż jej synth-popowe kompozycje charakteryzowały się wysoką prostotą, wysuwając tym samym na plan pierwszy – emocjonalny ładunek opowiadanych historii. Sceniczna energia zaś, stanowiła balans dla podanych bez zbędnych subtelności osobistych historii o zdradzie czy wielkomiejskiej samotności. Sceniczna charyzma (Annie wykonała jeden utwór wędrując wśród publiczności, która wygląda na mocno onieśmieloną tym brawurowym aktem) zdecydowanie przykryła dość schematyczną i nudnawą oprawę dźwiękową. Sprawiła jednak, że koncert pozostawi w głowach publiczności raczej ciepłe wspomnienie. (Patryk Weiss)

Pia Fraus

Wybierając się do Białegostoku zupełnie nie spodziewałem się, że z podlaskiego amfiteatru zaatakuje mnie taka solidna dawka rozmytych gitar. Estońska grupa przez ponad godzinę grała ładne piosenki z przesterem i pogłosem, ograniczając przy tym konferansjerkę do minimum, przez co ze wszystkich artystów tej edycji dosyć rodzinnego i bliskiego publice festiwalu, muzycy Pia Fraus jawili się jako najbardziej zdystansowani wobec odbiorców. Na szczęście nie przeszkadzało to zbytnio w odbiorze ich wpadających w ucho numerów, które brzmiały jak echa dorobku Slowdive przepuszczone przez nadbałtycką wrażliwość. Estończycy ostatecznie zagrali dobry koncert, chociaż pomimo bisu nieco za krótki - jestem ciekaw, jak ich występy wypadają pod względem długości w innych okolicznościach eventowych, niż te obecne na Halfwayu. (Marcin Małecki)

Jane Weaver

Wybaczcie ten frazes, ale Jane Weaver to naprawdę artystka o wielu twarzach. W trakcie swojej kariery eksplorowała zarówno folkowe brzmienia z podwórka Feist, jak i noise-popowe eksperymenty (pociągnięte później przez taką ekipę jak Broadcast) czy rockowe granie spod znaku PJ Harvey. Na Halfway Festivalu postanowiła jednak trzymać się ostatnich dokonań lawirujących pomiędzy opartymi na repetycji krautrockowymi jamami, a z lekka przekurzoną indietronicą a la Mum czy Lali Puna. Taki był też sam set; chwilami bardzo transowy, intensywny, zapraszający do tańca, innym razem zaś kojąco ciepły, wyciszający. Dzięki szerokiej skali głosu, Weaver bez problemu zaliczała kolejne piruety dość pokręconym linii wokalnych prowadząc publiczność po zakamarkach swojej świadomości, snując impresyjne wizje m.in na temat coraz bardziej technicznie zapośredniczonych relacji międzyludzkich. (Patryk Weiss)

Villagers

Zazwyczaj na festiwalach trafiają się takie występy, po których nie spodziewamy się wiele, a okazują się fantastyczne. W tym wypadku padło na Villagers. Przyznaję, że przed koncertem zapoznałem się pobieżnie z kilkoma utworami i nie sprawiły one na mnie zbyt pozytywnego wrażenia. Jakie było więc moje zdziwienie, kiedy zespołowi przywitanemu gromkimi oklaskami (chyba najbardziej oczekiwany zespół festiwalu po Low?) okazało się być zdecydowanie bliżej do Joni Mitchell, niż mdłego folk-popu The Lumineers. Na żywo utwory Villagers nabrały zdecydowanie pełniejszego wymiaru. Skromnie brzmiące na nagraniach aranżację objawiły się feerią dźwięków: od dęciaków, przez dzwonki, po budujące tło fantastycznie poprowadzone wokalne harmonie. Same utwory zaś prezentowały staroszkolny i skuteczny storytelling, który pozwalał zarówno dać się porwać narracji, jak i zwrócić uwagę na walory kompozycyjne. Choć nie jestem fanem zbyt ekstensywnej konferansjerki, w tym wypadku również w tej materii zostały zachowane odpowiednie proporcje humoru, umizgów i wprowadzania backstories wykonywanych utworów. (Patryk Weiss)

Tonqixod

Choć Halfway nie posiada jasno sprecyzowanych ram gatunków, starając się pokazywać muzykę interesującą pod wszelkimi względami, to trzeba przyznać, że na tle gitarowych ścian, lirycznego folku i elektronicznej melancholii białoruski Tonqixod prezentował repertuar dość ekscentryczny - stanowiąc jednak ciekawą odskocznie. Silne ugruntowanie w tradycji rocka progresywnego nie przeszkadzało zespołowi momentami wręcz imitować brzmienia Mansun. Zbudowane na dialektyce organów i perkusji, przyprawione gitarowym przesterem kompozycje, tworzyły zaś dynamiczne dźwiękowe pasaże. Od prostego szybko-wolno po psychodeliczne, wkręcające, harmoniczne zawijasy, wsparte melodeklamowanym wokalem, jak się okazało, w tradycji satyrycznego komentarza do rzeczywistości społeczno-politycznej (jak choćby w Nasypać Hory). Ogółem przyzwoity wykon, pozbawiony – być może ze względu na wczesną porę – obecnego w amfiteatrze klimatu. (Patryk Weiss)

Anna Ternheim

To był chyba jedyny koncert na festiwalu, który nie przypadł mi do gustu. Anna Ternheim zaprezentowała nudne, generyczne (a chwilami wręcz geriatryczne) piosenki oparte o minimalne aranże (gitara+klawisz, gitara+akordeon, gitara+...), brzmiące jak stockowa muzyka spod tagu #singer/songwriter. Każdy utwór zawierał oczywistą dawkę melancholii, tylko szkoda, że wspomniana songwriterka największy problem ma z songwritingiem właśnie - poszczególne kompozycje ciężko było od siebie odróżnić, nie mówiąc już o ich zapamiętaniu. (Marcin Małecki)

Orchestre Tout Puissant Marcel Duchamp XXL

W luźnej festiwalowej rozmowie Patryk na pytanie, co sądzi o występie Jane Weaver stwierdził, że była to w sumie chwilami wypadkowa działań Stereolab i LCD Soundsystem. Co ciekawe, ja tego samego stwierdzenia użyłbym do określenia duchampowej orkiestry: z grupą pod wezwaniem Jamesa Murphy’ego mogła się kojarzyć mnogość osób na scenie, które zaangażowane zostały do odgrywania tych zabawowych kompozycji, natomiast Stereolab to oczywisty trop krautowej rytmiki wykorzystanej na wesoło. Orchestre Tout Puissant Marcel Duchamp w wersji XXL zachęciła naprawdę sporą część publiki do podrygiwań - sam się temu oparłem, ale nie dziwię się tym, którzy zdecydowali się na taniec, bo bez wątpienia był to najbardziej pozytywny koncert tego Halfwaya. (Marcin Małecki)

The Besnard Lakes

Halfway Festival na zamknięcie wybrał znów głośne gitary i była to doskonała decyzja: deerhunterowa motoryka mieszała się tutaj z harmoniami wokalnymi rodem z pierwszych płyt Ride. Do tego muzycy The Besnard Lakes dorzucili naprawdę sporo plam dźwiękowych, przez co ich kompozycje zamiast koncentrować się na poszczególnych motywach, raczej swobodnie płynęły. Dzięki temu wyraźnie było czuć, że Kanadyjczycy bawią się dźwiękiem i traktują go jak pretekst do muzycznych niedopowiedzeń, chociaż w pierwszych minutach występu miałem obawy, że to będzie trochę przegadany koncert. Na szczęście tak nie było, dzięki czemu w ramach jednego festiwalu pojawiły się dwie zupełnie różne twarze shoegaze’u, obydwie tak samo ciekawe. (Marcin Małecki)

Screenagers.pl (14 lipca 2018)

Halfway Festival 2018:

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także