Domoffon Festiwal 2016

Relacja z Domoffonu 2016, 26-27.08.2016, Łódź

Domoffon Festiwal 2016 - Relacja z Domoffonu 2016, 26-27.08.2016, Łódź 1

Festiwal organizowany przez łódźki klub Dom rozrósł się do dwóch dni i zdradza ambicję by być mieć lokalną odpowiedzią na Off Festival. Czy ma na tyle ciekawą tożsamość by przyciągnąć kogoś oprócz sentymentalnych offowiczów?

Kuba Wandachowicz nie kryje się z tym, że jako, ekhm, nestor polskiej alternatywy chce wzorem Artura Rojka mieć swój festiwal. Inspiracja Offem jest na drugiej edycji Domoffonu na tyle widoczna, że dwóch wykonawców obecnych już kiedyś w Katowicach (Wire i Omar Souleyman) było głównymi gwiazdami w tym roku w Łodzi. Nie mam nic do powtórek, jednak to posunięcie okazało się trochę nieroztropne. Przypomnę choćby wymowną sytuację: podczas występu Chicks On Speed w zaskakującym jednoosobowym składzie ktoś z publiczności postanowił zapytać się u źródła, tzn. krzyknąć do jedynej obecnej z tria, dlaczego przyjechała sama. Odparła, że pozostała dwójka dziewczyn zamiast tańczyć woli się skupić na swojej karierze akademickiej. Poświęcenie dla nauki godne podziwu, jednak w tej anegdocie kryje się spory problem tegorocznej edycji Domoffonu – główne gwiazdy tego wydarzenia najciekawszy okres swojej muzycznej drogi mają już dawno za sobą. Stąd oglądanie ich koncertów było trochę jak śledzenie sztuczki iluzjonisty, gdy już się wie na czym polega trik i cała magia pryska. A tak nie musi być. Widocznie Domoffon postawił na nieodpowiednie konie.

Łódzki festiwal okazał się deja vu kilku poprzednich edycji Offa nie tylko przez obecność kilku artystów, ale też kwestię pozycji polskich zespołów gitarowych. Piszę “zespołów gitarowych”, bo akurat na szybkim zamknięciu sceny głównej o 22 i przeniesieniu imprezy do dwóch sal klubowych skorzystali (słusznie!) polscy wykonawcy elektroniczni, jak choćby We Will Fail, Souvenir De Tanger czy Better Person. Niestety, tak świetne koncertowo grupy jak The Kurws czy Kaseciarz musiały grać w pełnym słońcu dla kilku najbardziej zdeterminowanych fanów polskiego niezalu (pozdrawiam) w godzinach 14 czy 15. Już bardziej przyzwoicie z publicznością było choćby na Super Girl & Romantic Boys, ale mogło by być lepiej gdyby nie ta szesnasta. Porównując poziom tych występów z kilkoma gwiazdami zajmującymi najbardziej “prestiżowe” pory miało się poczucie “dziejowej niesprawiedliwości”. Trochę właśnie jak za starych czasów, gdy program Off Festivalu konsekwentnie przewidywał nawet dla tak zasłużonych zespołów jak Kristen miejsce w porach obiadowych. Wandachowicz narzekał na koszty organizacji - co jakby w przyszłości na scenie głównej w prime time postawić na mniejszą ilość artystów z zagranicy, ale tych bardziej aktualnych/uniwersalnych i dać szansę muzykom z Polski, o których się mówi? Tak tylko podpowiadam.

Domoffon Festiwal 2016 - Relacja z Domoffonu 2016, 26-27.08.2016, Łódź 2

To co na pewno jest na plus to wyczuwalny pewien autorski sznyt. Po dwóch edycjach Domoffonu widać, że Wandachowicz i współtworzący z nim imprezę Wiktor Skok spełniają swoje własne marzenia i sprowadzają klasyków post-punku (rok temu The Fall, teraz Wire). Ale też pozwalają sobie na decyzje, które mam wrażenie, że by nie przeszły gdzie indziej. Projekt Joanny Szumacher i Pawła Cieślaka “Kopyta Zła”, będący słuchowiskiem-pastiszem noweli Poego, to tak inna parafia niż psychodeliczny hip-hop Formacji Cmentarz jak się tylko da - jednak oba występy swoją bezkompromisowością prowokowały do długich dyskusji pełnych skrajnych opinii. Aż chciało by się poznać więcej takich niecodziennych propozycji - Wandachowicz i Skok pewnie znają ich całe multum, tyle lat współtworząc łódzką scenę. Trochę tylko szkoda, że zaproponowana przez nich oferta muzyki klubowej była taka jednorodna – dominowało smutne techno (SHXCXCHCXSH, Kobosil i dużo innych) z małą przerwą na meme-gabber (WIXAPOL S.A.).

Tak bardziej osobiście dodam, że na mój odbiór wpłynął też fakt, że nieczęsto mam okazję być na festiwalu, z którego terenu mogę wyjść do własnej łazienki, jeśli jest za długa kolejka, a jego organizacja jest, jakby nie patrzeć, finansowana przez samorząd miasta, gdzie się rozliczam z podatków. Ta miejscowa perspektywa jest o tyle ważna, że Domoffon osadzono nie gdzieś na obrzeżach, tylko w samym środku klastra złożonego z modnych knajp. One i wszelkie lokale w tych okolicach Piotrkowskiej mogą faktycznie skorzystać na napływie festiwalowiczów, pewnie jak też trochę hoteli/hosteli. Stąd w dłuższej perspektywie rozwój imprezy może się przyczynić do ich lepszych przychodów. Pytanie jednak brzmi - czy naprawdę takie inicjatywy na dłuższą metę są korzystne dla miasta? Z jednej strony zwiększają jego prestiż, sprawiają, że mieszkańcy mogą czym się pochwalić, ale też przy cenach 100-150 zł za karnet niewiele osób z nich korzysta. A w mieście jest już odbywająca się co tydzień w wakacje Łódź Alternatywa, gdzie zapraszani są tak różni wykonawcy jak Kormorany, Felix Kubin czy RSS B0YS - można ich zobaczyć za darmo i faktycznie te koncerty przyciągają sporą publiczność. Co jest lepsze? Czy oba rozwiązania mają rację bytu? (ak)

Cenię Łódź Alternatywę, ale myślę, że to zupełnie inna historia. Kwestionowanie cen 100-150 zł za dwudniowy wielogodzinny, różnorodny muzyczny zestaw kojarzy mi się trochę z wizją Łodzi w stylu Jacka Poniedziałka, z jego niedawnym pytaniem: czy potrzebny jest tak wielki i drogi przystanek, skoro ludzie tu umierają z głodu? Na pytanie: po co w Łodzi tak drogi festiwal, odpowiadam: po pierwsze wcale nie taki drogi. Weekendowi bywalcy zapełniający tłumnie Off Piotrowską wydają często stówę na obiad w jednej z modnych knajpek; dwa burgery z foodtracków to już połowa kwoty potrzebnej by obejrzeć koncert autorów „Pink Flag”. Czy to dużo? Można by tu rozpocząć długą opowieść o tym, jak artyści regularnie występujący na Dniach Zgierza i Juwenaliach podcięli gałąź, na której siedzieli i nie było już powrotu do biletowanych koncertów. Jak pisał Bartek Chaciński, czasy są takie, że muzyka jest jak woda, warto jednak za tę koncertową wodę płacić, bo te nasze, przywołując ironicznie Świetlickiego, „czyste, niezależne pieniądze”, jeśli płyną w dobrą stronę, to naprawdę mogę wpłynąć na jakość dźwiękowych strumieni.

Domoffon Festiwal 2016 - Relacja z Domoffonu 2016, 26-27.08.2016, Łódź 3

Nie mogę się też zgodzić na wizję Domoffonu jako festiwalu głównie dla przyjezdnych. Przechadzając się po terenie tej imprezy nie mogłem oprzeć się wrażeniu, jak wielu nieznanych mi bliżej ludzi w pewnym sensie znam, mam opatrzonych z dawnych koncertów jeszcze z czasów Forum Fabricum, Jazzgi, a później DOMU itd. W Łodzi pewnie żyje, plus minus, około tysiąca, może dwóch tysięcy osób, które naprawdę lubią nieoczywiste, dźwiękowe poszukiwania. To oni stanowią naturalną bazę festiwalu. Tym właśnie ludziom druga edycja Domoffonu zapewniła doskonałą okazję do przypomnienia sobie klasyki mniej znanej, zafundowała wachlarz umiejętnie (choć przyznam, że dyskusyjnie) ułożonych, różnorodnych dźwiękowych atrakcji, a przede wszystkim, jak przystało na festiwal z offem w nazwie, umożliwiała sprawdzenie koncertowej formy intrygujących wykonawców i poznania twórczości artystów funkcjonujących na dalekich rubieżach kultury popularnej.

Można oczywiście na to, czy na tamto powybrzydzać. Atmosfera pierwszego dnia aż do momentu występu Wire emanowała plażowo-leżakowym rozleniwieniem, frekwencja z pewnością mogłaby być trochę wyższa, a niektórzy wykonawcy grali zaskakująco wcześnie. Najsłabszy koncert festiwalu? Zgadzam się, że zdecydowanie Chicks On Speed. Po pierwsze, electroclash to dziś stylistyczna łatwizna, która z pewnością straciła bardzo wiele ze swojej prowokacyjnej siły znanej z wczesnych nagrań Peaches. Po drugie, występ jednej jedynej Melissy Logan brzmiał trochę jak akademickie karaoke zorganizowane na szybko przez nauczyciela, który stara się na siłę uatrakcyjnić zajęcia, samemu nie wierząc w skuteczność zastosowanych przez siebie rozwiązań. Ten koncert spodobałby się na pewno wszystkim tym, którzy uwielbiają szydzić ze schematów powtarzających się w zaangażowanej politycznie, lewicowej sztuce krytycznej.

Domoffon Festiwal 2016 - Relacja z Domoffonu 2016, 26-27.08.2016, Łódź 4

Kończę jednak narzekanie, bo wolę przejść do tego, co sprawiło, że Domoffon okazał się przedsięwzięciem dla mnie bezdyskusyjnie udanym, czyli po prostu do dobrych koncertów. Specyfika tej imprezy polega także na tym, że główna scena jest główną w pewnym sensie tylko z nazwy, bowiem zostaje ona zwinięta tuż po godzinie 22, akurat w momencie, w którym zazwyczaj atmosfera koncertowa osiąga apogeum. Można widzieć w tym wadę, ale ja wolę widzieć zaletę. W pewnym sensie Domoffon to jedyny festiwal, na którym gwiazdy „supportują” mniej znanych wykonawców, stwarzając w ten sposób naprawdę dużą szansę na promocję świeżych zjawisk. Kto na takim układzie sił najbardziej skorzystał? Niech odpowiedzią będzie wybitnie subiektywny ranking najlepszych tegorocznych domoffonowych występów.

7. Omar Souleyman

Ktoś powinien założyć fanpage „Humor z książeczek festiwalowych”: „Pomimo tego, że świat uparcie kojarzy Omara z niekończącą się w jego ojczyźnie wojną, jedyną rzeczą, którą on nieustannie daje w zamian jest Miłość” – pisał Jędrzej Słodkowski. W sumie można się zgodzić, dodajmy do tej Miłości obłędne syntezatorowe solówki, imponującą wokalną (hmm...) konsekwencję linii melodycznych, momentami naprawdę olśniewającą kombinację dźwięków podaną w tempie współczesnej elektroniki. Wszystko to składało się na coś w rodzaju Wielkiego, Psychodelicznego Syryjskiego Wesela (od bycia muzykiem weselnym Souleyman zaczynał swoją karierę). Publiczność na Miłość odpowiedziała Miłością. Chyba nikomu z artystów występujących na głównej scenie nie udało się rozruszać ludzi w stopniu zbliżonym do autora „Wenu Wenu”.

6. Better Person

Adam Byczkowski, znany niegdyś z formacji Kyst, zatopił publiczność w ogromnej ilości dymu i sennych dźwiękach, które mogliby stworzyć Wham!, gdyby zamiast forsować listy przebojów, postawili na twórczość nieco bardziej introwertyczną. Było romantycznie, melancholijnie i hipnotyzująco, ale i zdecydowanie zbyt krótko. Byczkowski z rozbrajającą szczerością stwierdził, że koncert musi skończyć po półgodzinnym secie (podczas którego jeden numer wykonał razem z Seanem Nicholasem Savage’em), bo nie ma więcej piosenek. Na pocieszenie zadeklarował, że może puścić ze swojego smartfona „fajną piosenkę”, co też po chwili uczynił. Był to kawałek „That’s Love” Jima Capaldiego. Za ten numer, jak i przede wszystkim za cały, własny koncert, chapeau bas.

Domoffon Festiwal 2016 - Relacja z Domoffonu 2016, 26-27.08.2016, Łódź 5

5. Wire

Jeśli ktoś spodziewał się jedynie historycznego oprowadzenia po bogatym dźwiękowym muzeum prekursorów punk-rocka, musiał się rozczarować. Ale jakie to było przyjemne rozczarowanie. Wire zaprezentowali kombinacje utworów z różnych okresów twórczości, które spajała charakterystyczna dla brytyjskiego kolektywu programowo niechlujna, agresywna, a jednocześnie w tym wszystkim potwornie inteligentna stylistyka. Zarówno nagrania z czasów, w których Newman i Lewis uzbrojeni w gitary wyruszali wytyczać pionierskie szlaki (doskonale zaśpiewane „Blessed State”) jak i kawałki nagrane kilka lat temu („Mekon Headman”, „In Manchester”) zabrzmiały tak jak zabrzmieć powinny, czyli mocno, pewnie, a jednocześnie niepokojąco. Parafrazując fragment tekstu piosenki, która tego wieczoru zrobiła na mnie chyba największe wrażenie, mogę powiedzieć: oh what a pearl, what a well made-show.

4. Niemoc

Jeśli uda się im przenieść energię, jaką generują podczas koncertów do rejestrowanych nagrań (na razie tego niestety nie czuć), to prawdopodobnie będziemy mieć do czynienia z kapitalnym debiutem. Pochodzący „prawie z Zielonej Góry” jeszcze nastolatkowie bez kompleksów łączą synth-pop z shoegaze’em i tradycyjną kulturą szlachetnej rockowej solówki w duchu The Shadows. Jeśli ktoś może pogodzić wrażliwość roztańczonej hipsterskiej młodzieży z oczekiwaniami, jakie wobec muzyki żywią Wychowani na Trójce, dostać zaproszenie jednocześnie od Wojciecha Manna i Red Bull Music Acadamy, to chyba tylko oni. Niech moc, która sprawiła, że łódzka publiczność uporczywie domagała się bisów, na długo zostanie z nimi.

3. Łona Webber & The Pimps

Luz, spokój, pewność siebie, a do tego bezpretensjonalność. Przybora rapu wraz z Wasowskim gramofonu, otrzymawszy dodatkowe wsparcie funkującego kolektywu The Pimps dali naprawdę znakomity koncert, na który w większości składały się utwory z wydanego w tym roku, naprawdę dobrego albumu „Nawiasem mówiąc” (nawiasem mówiąc, jeśli tego jeszcze nie zrobiliście, przesłuchacie tę płytę). Ten dość surowo brzmiący materiał został w wersji koncertowej wzbogacony o momenty lekko jazz-rockowej transowości, które doskonale się sprawdzały choćby w outrze do „Woodstock ‘89” czy „Co tak wyje”.

Domoffon Festiwal 2016 - Relacja z Domoffonu 2016, 26-27.08.2016, Łódź 6

2. Cieślak / Szumacher

Występ zespołu Kopyta Zła okazał się bezdyskusyjnie czarnym koniem festiwalu. Słuchowisko zainspirowane XIX-wiecznym opowiadaniem Allana Edgara Poe to rewelacyjny gotyk na opak, parodystyczno-euforyczne libretto, które, łącząc w sobie ogromną ilość konwencji (jazz, wodewil, electro, new romantic, folk, disco) zachowuje spójność i wciąga niczym przedziwny przerażająco-komiczny sen. Wszystko to teoretycznie wiedzieliśmy już wcześniej, ale na żywo formuła tanecznej galopady motywów zyskała fantastyczną oprawę. Słyszałem wiele ambitnych artystycznych przedsięwzięć, które – w konfrontacji z publicznością – traciły. Trudno odtworzyć w formie godzinnego koncertu misternie tworzoną opowieść, nad którą pracowało się miesiącami. Kopytom Zła ta sztuka z pewnością się udała, do tego w naprawdę imponującym stylu.

1. U.S Girls

Tak się jakoś złożyło, że występy teatralno-muzyczne należały w tym roku do najjaśniejszych punktów festiwalu. W piątek przebojem były Kopyta Zła, za to sobotnim wieczorem Megan Rhemy opowiedziała niepozbawioną akcentów humorystycznych, ale w istocie przerażającą historię o wykorzystaniu seksualnym. Zrobiła to, w cudowny sposób, łącząc popową chwytliwość z antypopowymi akcentami: pięknymi trzaskami, sprzężeniami i całym arsenałem noisowych środków destabilizujących. Efektem była słodko-gorzka, ale z przewagą goryczy, psychodeliczna psychodrama, której obszerne fragmenty mogły kojarzyć się z tym, co dekadę temu robili Animal Collective. Rhemy, w przeciwieństwie do innej, z premedytacją nieopisanej przeze mnie artystki, w prawdziwie mistrzowski sposób potrafi dawkować patos, sprawiając, że atmosfera stopniowo gęstnieje i powoli coraz bardziej wciąga zasłuchaną publiczność. (psz)

zdjęcia: © Karolina Wojciechowska

Andżelika Kaczorowska, Piotr Szwed (1 września 2016)

Domoffon Festiwal 2016:

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także