Najlepsze single roku 2015
Miejsca 20-11
20. Legendarny Afrojax – Wojciech Modest Amaro
Ktoś mógłby zarzucić Afrojaxowi, że zamiast twórczo rozwijać swe życie, rozwija sztandary i wyblakłe klisze. Nabijanie się z rodaków jako buraków i cebulaków jest przecież niezwykle czerstwe, kpiny pod adresem „prawdziwych patriotów” niby wszyscy lubimy, ale mniej więcej tak samo, jak prażynki z Biedronki. Szału nie ma. A jednak ta zupa mieszana fujarą oraz napisana przez specjalistę od ukazywania własnej fujarowatości smakuje niezwykle prawdziwie i aż roi się w niej od mocnych poetyckich fraz takich jak choćby: „o, daj kamienia! Bo świat się tak szybko zmienia”. Najlepsze w tym wszystkim jest jednak to, że dzięki „Wojciechowi Modestowi Amaro” Afrojax wyrasta na narodowego wieszcza. Gdy w wakacje ukazywało się „Przecież ostrzegałem”, nie wiedzieliśmy jeszcze (a on wiedział, przeczuwał), że za chwilę nasze facebookowe ściany i prawdziwe ściany naszych miast zostaną zalane potokiem rasistowskiego gówna i wszyscy będziemy musieli, czy chcemy, czy nie, mamlać tego balasa przez dłuższy czas, przeżuwając żarty na temat otwartego dla uchodźców obozu w Auschwitz czy kpiny z powodu tego, że uciekający przed wojną ludzie udusili się w ciężarówce. Przy zupie, którą jesienią ugotowali dla nas specjaliści od beki ze śmierci ciapatych, zupka Afrojaxa to naprawdę lekkostrawny gorący kubek. (Piotr Szwed)
19. Ought – Beautiful Blue Sky
W „Beautiful Blue Sky” dzieją się rzeczy niezwykłe. Piosenka rozwija się klasycznie – gitary trzeszczą, bas wchodzi po półtonowych schodkach, perkusja pilnuje czasu, post-punkowy schemat klarowny niczym szkielet „Marquee Moon” (utworu, nie albumu), czyli podszyta smutkiem harmonia – i nagle Tim Darcy zaczyna skandować najbardziej wytarte komunały z emfazą lunatyka. A jednak kontrola przekazu i przenikliwość są bezbłędne: zwrotki wykłada szorstkim głosem z zaciśniętą krtanią, z rezonansem w gardle, a gdy dochodzi do sloganów – howsthefamily, howsthefamily, howsthefamily, howsthefamily – zaczyna rozluźniać chrząstki, popada w szaleństwo języka. Najmocniej wypada beautifulweathertoday, beautifulweathertoday, beautifulweathertoday, beautifulweathertoday, za sprawą zniekształcenia, o którym wiemy, że wynika z prędkości śpiewania tak złożonej frazy, lecz efekt rodzi atmosferę desperacji i zawodu, spowodowanego płycizną pełnotłustego mieszczańskiego życia. Wybaczcie tę drobiazgowość, ale temat jest fascynujący. Wokalista Ought w ciągu jednego roku przeistoczył się z ironicznego młokosa w świadomego ekscentryka, spoilsporta, operującego rozchwianiem tembru z imponującą swobodą, na wzór klasyków post-punkowego wokalu. Sposoby artykulacji Marka E. Smitha, Davida Byrne’a czy właśnie Tima Darcy’ego zasługują na szerokie omówienie. A piosenka o tak niespotykanej dramaturgii zasługuje na miejsce w rankingu singli roku. (Michał Pudło)
18. Tove Styrke – Ego
Pierwsze wrażenie jest takie, że „Ego” to zupełnie zwyczajna electro-popowa piosenka. Po paru przesłuchaniach słychać jednak, jak bardzo jest dopracowana: minimalistyczne intro, brzmieniem przypominające trochę marimbę, stopniowo obudowywane jest kolejnymi warstwami elektroniki i partii perkusyjnych. Rezultat brzmi polirytmicznie, choć utwór zachowuje wyrazisty, ciągły groove. Kontrastuje z nim delikatny wokal Szwedki, który może wydawać się trochę zbyt wygładzony, ale to właśnie dzięki niemu „Ego” brzmi harmonijnie, a elementy aranżacji pozostają wobec siebie w wyważonych proporcjach. To guilty pleasure, do której można się przyznawać bez obaw. (Ania Szudek)
17. Toro y Moi – Empty Nesters
„Empty Nesters” to kolejny trafiony singiel w dorobku Toro y Moi. Tym razem Chaz Bundick zdaje się inspirować gitarową muzyką taneczną późnych lat osiemdziesiątych i wczesnych dziewięćdziesiątych. Szczególnie wyraźnie słychać tu wpływ nurtu baggy spod znaku Happy Mondays czy „Leisure”, pierwszej płyty Blur (są tu fragmenty jak żywcem wyjęte z „There’s No Other Way”). Jednocześnie jednak „Empty Nesters” odznacza się pewną niefrasobliwością i surowością, która przywodzi na myśl wspaniałe „Here Come The Warm Jets” Briana Eno (mam tu na myśli tytułowy utwór z tej płyty). Od razu robi się cieplej. (Ania Szudek)
16. Everything Everything – Regret
Everything Everything są być może jedynym *zespołem*, który zarówno swoją muzyką, jak i tekstami stara się komunikować prawdę o dzisiejszym świecie. Od lat przyzwyczajali słuchaczy do osobliwego, modernistycznego połączenia indie-popu, hip-hopu czy math-rocka, opatrzonego zwykle jakimś komentarzem na temat współczesności: od smartfonów po wojnę w Syrii. Dodając do tego specyficzny, drażniący wokal Jonathana Higgsa, otrzymujemy miks, który ciężko pomylić z czymkolwiek innym. Sęk w tym, że nie da się tego wykazać na przykładzie „Regret”, skądinąd singla kompletnego, wzorcowo opakowanego w sugestywny klip. To piosenka jak na EE wyjątkowo konwencjonalna, w momencie zderzenia nowofalowej geometrii sekcji rytmicznej z rozśpiewanym refrenem automatycznie budząca skojarzenia z XTC około 1980 roku. Może dlatego, by podkreślić swój charakter, musieli zaśpiewać własną nazwę w kulminacyjnym punkcie piosenki? (Kuba Ambrożewski)
15. Heather Woods Broderick – Wyoming
„Wyoming” urzeka jak utwór, który po raz pierwszy usłyszało się w dzieciństwie, a później wróciło do niego po latach. Przypomina dawne wspomnienie, które – choć autentyczne – odtwarza się w myślach jak spłowiały film. Jest w tej piosence ta sama tęsknota i ulotność, co w twórczości Cocteau Twins czy Grouper. I nawet jeśli singiel Heather Woods Broderick nie posiada charakterystycznej dream popowej magiczności, to zastępuje ją czymś równie wartościowym, choć zupełnie innym: przyziemnością, którą wybrzmiewa w „Wyoming” shoegaze’owa gitara. Całość przywołuje widok oślepiającego, ale też ciepłego, późnopopołudniowego słońca, gdzieś w sierpniu, gdy siedzi się na ganku i po prostu spogląda w dal. W takiej zwyczajności też przecież kryje się coś magicznego. (Ania Szudek)
14. Grimes – Flesh Without Blood
Wszyscy, którzy już zdążyli obwieścić, że Grimes się skończyła, mogą się jeszcze nieraz zaskoczyć. Cokolwiek bowiem sądzimy o kierunku, jaki obrała Claire Boucher na swojej ostatniej płycie, chwała jej za to, że porzuciła bardzo bezpieczną tożsamość wrażliwej, rozmarzonej alternatywnej nastolatki, która jest na tyle wygodna, że niektóre gwiazdy muzyki bądź filmu spędzają w niej czas, powtarzając zgrane gesty aż do pięćdziesiątki. Cóż, czasem dobrze wyjść ze swojej strefy komfortu, mierząc się z płytą Złotej Jesieni, innym razem nie jest lekko i serce się kraje, bo nasza melancholijna Czarodziejka z księżyca postanawia zostać Barbie – rockową księżniczką. Zamiast stać się kobietą z krwi i kości, wybiera bycie ciałem bez krwi. Wiem, że to nie brzmi normalnie, ale chyba tak się buntuje ta dzisiejsza młodzież, więc just let her go. (Piotr Szwed)
13 Carly Rae Jepsen – Warm Blood
Mówienie o tym jak bardzo Carly Rae Jepsen dojrzała artystycznie zakrawa o truizm – tracklista „Emotion” to przecież tak naprawdę jedno wielkie greatest hits, a „Warm Blood”, ze względu na swoją stylistyczną oryginalność, wydaje się być utworem szczególnie wartym wyróżnienia. Kluczowym, choć na pozór minimalistycznym, rozwiązaniem produkcyjnym jest tu mroczna basowo-perkusyjna pulsacja, nieustannie sugerująca – zwłaszcza na tle kontrastującego z nią, łagodnego wokalu Kanadyjki – że już za chwilę będziemy mieć do czynienia z jakimś pamiętnym refrenem. Tymczasem, choć niby pojawiają się kulminacje, tak naprawdę polegają one przede wszystkim na zwiększaniu natężenia dotychczas użytych patentów i, w efekcie, w inteligentny sposób wywołują jeszcze większy niedosyt. Taki, który zmusza do ciągłych ripitów. Ponadto klimatu dodają przesterowane wokale, jednak show skrada tu oczywiście główna bohaterka, której obłożone pogłosami partie pokazują jak elastyczną i ciekawą barwą dysponuje. Wyobraźcie sobie tylko tę kompozycję, w której pop spotyka się z minimalem i mrokiem, jako przewodni motyw dźwiękowy w filmie „Drive”, towarzyszący przemierzającemu rozświetlone od neonów miasto bezimiennemu kierowcy. (Wojciech Michalski)
12. Tame Impala - Cause I'm A Man
A nawet trochę mnie drażni ten Parkerocentryzm wszystkich tekstów o Tame Impala. Nie to żeby był niezrozumiały - po prostu szkoda, że podczas słuchania „Currents” naprawdę trudno myśleć o czymś innym od tego, co zostało podyktowane (otwarcie i w sposób ukryty) przez frontmana grupy. Pamiętam jak na koncercie Flaming Lips Wayne Coyne kazał publiczności udawać odgłosy zwierząt („I Can Be A Frog”) – no to luz, w to nam graj. Ale znajomy spojrzał na mnie z pogardą: „zamierzasz tak pajacować do tego? Przecież on się nami bawi”. No właśnie, Tame Impala – czy to nie jest już przesadny cyrk z tymi tytułami? Zmiana, dojrzewanie, rozliczenia i przeprosiny - przecież to tylko pretekst. Myślicie, że jestem wkurzony? No co Wy, kocham Parkera, w to nam graj.(Artur Kiela)
11. Joanna Newsom – Sapokanikan
Kiedy w zeszłym roku po raz pierwszy spotkaliśmy Joannę Newsom, gdy spacerowała po nowojorskim Greenwich Village, śpiewając „Sapokanikan”, przesiadując na ławce w parku Washington Square, szwendając się do późnej nocy, mało kto wiedział, że Newsom tak naprawdę spaceruje po wiosce Indian Lenni Lenapi, przebywa w nieco innej epoce, a w jej głowie gęsto od historii, kryptocytatów, odniesień do malarstwa, George’a Washingtona i romantycznych poematów. Muzyka kompletnie nie oddawała złożoności liryków. Bardziej przypominała spacer właśnie – całkowicie niezakłócony obecnością zwrotek i refrenów, czyli detali nie występujących w muzyce Newsom zbyt często. I w trakcie tych beztroskich przechadzek oraz pod wpływem wielu sesji z albumem „Divers” coraz bardziej oczywisty stawał się fakt, że „Sapokanikan” jest bodaj najbardziej *czarującą* piosenką Joanny Newsom ostatnich lat. Ale to nie wszystko. Pozwala dostrzec, w jak nieosiągalny dla innych wokalistek sposób, wyjątkowy sposób, Newsom artykułuje słowa. Każdy leksem jest tu dźwięczny, a barwa głosu odmienia się wciąż i wciąż, kalejdoskopowo. Artyzm, drodzy Państwo, ARTYZM, godny topu wszechczasów Misieckiego w radiowej Szóstce. (Michał Pudło)
Komentarze
[19 stycznia 2016]