Najlepsze single roku 2014
Miejsca 30-21
30. Tensnake feat. Nile Rodgers & Fiora – Love Sublime
Marco Niemerski od czasu, gdy w 2010 roku błyskotliwie nawiązał do swojej polsko-niemieckiej tożsamości, przedstawiając w scenie teledysku do „Coma Cat” proces jumania piwa Żubr, nieustannie się rozwija. Może wydane w zeszłym roku „Glow” nie wywindowało go na jakiś kosmiczny poziom popularności czy też dziennikarskiego uznania, ale potwierdziło, że mamy do czynienia z liczącym się zawodnikiem tanecznej superligi. „Love Sublime” jest chyba jego najlepszym numerem – wypieszczonym i wypielęgnowanym dzieckiem, które puścił w świat niemal rok temu, a ono przez ten czas, snując się po szemranych zaułkach waszych facebookowych statusów i ciemnych zakamarkach playlist nie straciło nic ze swego uroku. Nowocześnie wyprodukowane, transowe cudeńko, a zarazem czytelny hołd dla „pięknego soundu” wykonawców w rodzaju ABC (czy tylko ja słyszę na początku zarys melodii „The Look Of Love”?). Znajdująca się na najniższym miejscu naszego zestawienia, najwyższa „nasza love” to rasowy maxisingiel. (Piotr Szwed)
29. clipping. ft. Cocc Pistol Cree – Work Work
Gdyby nie clipping. i Death Grips, to „Yeezus” Kanyego Westa brzmiałby zupełnie inaczej. Chociaż na najnowszym krążku clipping. jest jakby mniej hałasu i eksperymentu, to i tak ciężkie, ale niemal pękające w szwach od pomysłów bity i dobra nawijka robią swoje. „Work Work” to jeden z bardziej przebojowych momentów „CLPNNG”. Zmiany w podkładzie (g-funkowy syntezator na końcu rozbija bank) i chwytliwy refren służą za dobre tło dla popisu MC’s Daveed Diggs i (gościnnie) Cocc Pistol Cree. clipping. może nie są aż tak awangardowi jak Death Grips, ale z pewnością robią lepszy rap. (Paweł Klimczak)
28. Shabazz Palaces – Motion Sickness
Debiut Shabazz Palaces był dla mnie równie dobry co nieprzystępny. „Lese Majesty” natomiast łączy oniryczny psychofuturyzm „Black Up” z bardziej singlową formą, czego bodaj najlepszym świadectwem jest „Motion Sickness”. Cały numer jest trochę jak dobre kino science fiction, rozgrywające się w klaustrofobiczno-agorafobicznej scenerii statku kosmicznego, na którym wszystkie kontrolki brzęczą, błyszczą i pulsują syntetycznym życiem. W zasadzie cała kompozycja mogłaby być niemal o połowę krótsza, potem kilkakrotnie zwalnia i pozornie się kończy, ale silniki znów zaskakują i dryfujemy przez chwilę jeszcze dalej. Chciałbym, żeby gatunek sci-fi był bardziej impresjonistyczny, jak płyty Shabazz Palaces, a mniej wykalkulowany niż „Interstellar”. Tylko trochę mnie to smuci, że klip obejrzało niecałe sto tysięcy ludzi. (Mateusz Błaszczyk)
27. Ariana Grande feat. Iggy Azalea – Problem
Czy można mieć jakiś problem z „Problem” Ariany Grande? Ta sucha, kwadratowa gra słów wbrew pozorom dobrze oddaje charakter największego hitu z albumu „My Everything”. Jeśli się bowiem przyjrzymy utworowi, to natkniemy się na szepczącego jedną linijkę Big Seana i gościnną akcję Iggy Azalea, co w teorii nie ma przecież w sobie nic zachęcającego. A jednak nie zwracamy na to szczególnej uwagi. Głównym motywem jest powtarzana w nieskończoność, uzależniająco-lapidarna partia saksofonu (niektórzy słyszą w tym „Thrift Shop”, ale bez urazy – ten numer do „Problem” nie ma żadnego startu), która w trymiga ustala bossostwo singla. Kiedy na chwilę się zatrzymuje, jej miejsce zajmują wyciszone trąbki i nie sposób już się oderwać. Grande wokalnie zostawia w tyle konkurencję, może jedynie przy crescendo przesadza z efektami specjalnymi. Zrzućmy to jednak na karb młodości, bo raczej z niej nieśmiała dziewczyna (zamyka oczy przy każdej okazji). Energetyczny, obłędnie chwytliwy i starannie nagrany dance-popowy przebój roku. (Krzysiek Kwiatkowski)
26. Ought – Habit
Imponujące, jak klasycznie brzmi ta piosenka niezależnie od okoliczności, w których jej słuchamy. Można to łatwo wytłumaczyć dwoma nazwiskami, które muszą paść przy okazji omawiania muzyki Ought. Kto ma bardziej dosyć przywoływania w tym kontekście Byrne'a i Verlaine'a: wokalista zespołu Tim Beeler czy może każdy, komu przychodzi pisać cokolwiek o „More Than Any Other Day”? Z drugiej strony trudno o piękniejsze porównania, kiedy gra się najbardziej szlachetny rodzaj muzyki gitarowej. „Habit” to kopanie pustej puszki w drodze z pracy na przedmieściach fabrycznego miasta. Nie ma tu buntu i udawanej wściekłości, którą chcieliby się przedstawiać np. Protomartyr czy Parquet Courts, nie ma manifestacyjnej kontestacji. Beeler prowadzi nas od żalu po łagodne rozczarowanie i z powrotem – aż do przejmującej, bo bezsilnej, kulminacji. Ponadto trudna do przecenienia surowość gitar sprawia, że znów można poczuć krew w żyłach. W ubiegłym roku był to najbardziej elegancki hymn do zniechęcenia. (Artur Kiela)
25. Hannah Diamond – Attachment
„Attachment” stanowi rewers słodkiego jak cukier „Pink And Blue” z 2013 roku. Co prawda Hannah nadal śpiewa głosem małej dziewczynki, lecz tematycznie mamy do czynienia z odwrotem od naiwności i infantylności, często zarzucanej PC Music. Utwór zasługuje na wpisanie na listę najbardziej poruszających pozerwaniowych ballad, a melancholia w głosie Hanny może skruszyć lód w sercach najbardziej zatwardziałych cyników (zwłaszcza w momencie kulminacyjnym końcowego refrenu). Jednocześnie historia jest podawana z ujmującą twee-popową szczerością i bezpośredniością, bez epatowania cierpieniem po stracie, być może dlatego, że obok smutku tli się jeszcze niepewny promyk nadziei. Wielbiciele nawiązań do współczesności na pewno docenią metaforę przywiązania pod postacią „Now I saved you as a picture on my phone”. Jeśli chodzi o produkcję, to kreskówkowe dzwoneczki i klawisze oraz charakterystyczne dla PC Music zwiewne partie synthów równoważone są w refrenie kanciastą i chropowatą stopą. Całość tworzy intrygujące połączenie sypialnianej intymności z cyfrową nowoczesnością. (Krzysztof Krześnicki)
24. Vic Mensa – Down On My Luck
Sporo w minionym roku pojawiło się tanecznie parkietowego hip-hopu, jak choćby GoldLink, współpracujący z nim Kaytranada czy wreszcie niniejszy singiel Vica Mensy. Sam utwór zaskakuje nie nowatorstwem, lecz raczej nagłym zwrotem w kierunku deep house’u. Natomiast Vic wykazuje się tu jeszcze większą niż dotychczas wszechstronnością jako songwriter. Jeśli kiedyś dojdzie do nagrania wspólnego wydawnictwa Chance The Rappera z Mensą, to naprawdę trudno przewidzieć, co z tego powstanie. Na deser polecam też singiel „Wimme Nah” (czyli Vic Mensa plus wspomniany Kaytranada), na którym raper z Chicago pokazuje jeszcze parę nowych sztuczek. (Mateusz Błaszczyk)
23. Grimes feat. Blood Diamonds – Go
Przy okazji „Go” można się zastanowić nad pewną zupełnie nieważną kwestią. Mianowicie: ile czasu musi minąć, żeby zjawisko muzyczne mogło mieć swój revival? 2014 rok to chyba wciąż za wcześnie żeby „rewiwalić” dubstep-polo, nie?
Czyli co z tym refrenem, Panie Blood Diamonds? Claire Boucher zdaje się dziewczyną po tysiąckroć bardziej rozgarniętą niż ja (interesuje się zajmowaniem stanowiska w sprawach), więc zakładam, że czegoś nie załapałem i pozwalam sobie na czerpanie radości bez zastanawiania się nad tym, czy ta piosenka ma jakiś sens i czy estetycznie można ją lubić. Słodziutka, przestrzenna, z typowym dla popu cudownie sztucznym smutkiem, plastikową zadumą (tutaj nosi barwy para-orientalne) i – nie wiem – sianiem niepewności? „Czy ja mogę z tobą pójść, czy ja mogę z tobą pójść?”, śpiewa Claire. No pewnie, Grimes. (Artur Kiela)
22. ScHoolboy Q – Break The Bank
„Oxymoron” mnie trochę rozczarował. Zeszłoroczne single – „Collard Greens" oraz „Man Of The Year" zaostrzyły mocno apetyt na trzeci długogrający album Hanleya, jednak na rzeczonej płycie, w mojej opinii, zbyt często natknąć się można było na kawałki po prostu średnie i trochę pozbawione tożsamości (co przy wyrazistości postaci ScHoolboya jest co najmniej dziwne). Jednym z momentów wybijających się przed szereg jest świetny „Break The Bank”. Niebywale mocno akcentowane zwrotki sieją energią na prawo i lewo, a sing-alongowy refren wrzyna się w pamięć już po pierwszym odsłuchu i opuścić jej nie ma zamiaru. Wszystko odbywa się w rytm dość klasycznego beatu, zmiksowanego oczywiście znakomicie według panujących obecnie w muzyce standardów. I chociaż ScHoolboy Q na tytuł „Człowieka Roku” w 2014 nie zasłużył, tak tym trackiem swój ślad zostawił – „Break The Bank” przesłuchałem w zeszłych dwunastu miesiącach co najmniej n + 1 razy. (Paweł Szygendowski)
21. QT – Hey QT
Najbardziej chwytliwa zeszłoroczna propozycja jednego z najczęściej komentowanych kolektywów, czyli PC Music. Połączone siły A.G. Cooka i SOPHIE wydały na świat zaskakująco przystępny utwór, mając na względzie ich wcześniejsze, solowe produkcje (zwłaszcza tego drugiego). Chłopcy biorą na warsztat najbardziej nośne patenty muzyki tanecznej. Za sprawą przesłodzonego wokalu rodem z j-popu tudzież happy hardcore’u, electrohouse’owych synthów, mocarnego, EDM-owego dropa oraz chwytliwego refrenu kawałek wwierca się w świadomość i nie chce wyjść przez długi czas. Oczywiście, kontekst pozamuzyczny również jest interesujący, czyli wykreowanie projektu jako reklamy fikcyjnego napoju energetyzującego, lecz w tym miejscu jego ocena ma drugorzędne znaczenie. Nieważne czy uznamy QT za antykapitalistyczny manifest, w przewrotny sposób krytykujący komercjalizację muzycznego undergroundu (w świecie muzyki elektronicznej zdominowanym przez sponsoring jednej firmy produkującej takie napoje), czy uznamy ich za cyników, którzy za pomocą kampanii marketingowej, odwołującej się do modnych kodów kulturowych, chcą się przebić do głównego nurtu. Bez tej świetnej piosenki nikt by się nawet nad tym nie zastanawiał. (Krzysztof Krześnicki)
Komentarze
[17 stycznia 2015]
[15 stycznia 2015]