Unsound 2014: The Dream

Unsound: The Dream, 12-19 października 2014, Kraków

Unsound 2014: The Dream - Unsound: The Dream, 12-19 października 2014, Kraków 1

(foto: Camille Blake)

Sen się skończył, emocje już opadły, przeziębienie prawie zaleczone, pora więc na małe résumé krakowskiego festiwalu. Pierwszą refleksją, która przychodzi mi na myśl, jest przerost, przy czym nie jest to przerost formy nad treścią, tylko treści nad możliwościami. Z tego powodu nie udało mi się zobaczyć (podobno rewelacyjnych) występów Powella, Cyclobe, Bena Frosta, Russella Haswella, Amnesia Scanner, instalacji Bena Vidy oraz Marka Fella, a także niezliczonych panelów i dyskusji. Nie jest to zarzut ani próba usprawiedliwania się (co najwyżej przed samym sobą), ale w tym kontekście żartobliwy pomysł dnia przerwy w środku festiwalu, na leżenie w łóżku i oglądanie telewizji wydaje się jak najbardziej uzasadniony. Przerost charakteryzuje nie tylko możliwości odbiorców, ale i organizatorów. Tak wielkie zainteresowanie festiwalem (karnety wyprzedane w kilka godzin) jest na pewno ich sukcesem, lecz także problemem, co było widoczne zwłaszcza w Hotelu Forum, który w weekend pękał w szwach.

Kwestia motywu przewodniego zależy od interpretacji. Jeśli potraktować sen jako klamrę kompozycyjną, to większość koncertów da się podciągnąć pod surrealistyczne doświadczenie dźwiękowe, artyści bowiem jakby prześcigali się w tym, kto zagra mniej konwencjonalnie i bardziej zaskoczy. Dotyczy to zarówno występów, które były udane, jak i tych mniej udanych. Te ostatnie, chociaż były w zdecydowanej mniejszości, stanowiły bolesny powrót do rzeczywistości z krainy snu. Należał do nich Deathprod, którego dark-ambientowa formuła, oparta na loopach, skrzypcach i basie, w ogóle się nie sprawdziła. Miało być poważnie i mrocznie, a wyszło smutne nieporozumienie, od którego jedynym wybawieniem była ucieczka. Podobnie było w przypadku sennej atmosfery koncertów Hildur Guðnadóttir & Skúli Sverrisson oraz Nurse With Wound – zwłaszcza ci ostatni nie zagrali na miarę oczekiwań.

Unsound 2014: The Dream - Unsound: The Dream, 12-19 października 2014, Kraków 2

(Miss Red, foto: Camille Blake)

Nie sposób było przejść obojętnie obok występu Jam City, którego nowy live act był dla mnie największym zaskoczeniem całego festiwalu. Latham sprawiał wrażenie lekko zagubionego, a jego występ zebrał skrajne opinie (doprawdy, gdyby ktoś z sali krzyknął „Judasz!”, wcale bym się nie zdziwił). Jednak na pewno nie można Anglikowi odmówić talentu i wizjonerstwa – jego „Classical Curves” mocno wyprzedziło swój czas i miejmy nadzieję, że teraz również wie, co robi, bowiem z takimi umiejętnościami ma szanse stać się nowym Princem. Dwuosobowa ekipa związana z PC Music udowodniła, że cały szum wokół kolektywu jest uzasadniony. Podczas gdy Jam City był wielkim zaskoczeniem, występ Felicity można określić jako najbardziej dziwaczny na całym festiwalu, co jest sporym wyróżnieniem, biorąc pod uwagę ilu artystów rywalizowało korespondencyjnie o ten tytuł. Londyński producent zaszokował wszystkich swoim odwołaniem do polskich korzeni, w postaci polskiego reggae-rapu w środku eksperymentalnego setu (ktoś rozpoznał wykonawcę? Ras Luta? Peja?). Sophie ostatecznie zaorał pojęcie guilty pleasure, przywracając na salony patenty z eurodance'u czy bubblegum-popu. Brzmiało to, jakbyśmy byli na koncercie eksperymentalnej elektroniki i ironicznym youtube party jednocześnie.

Starzy wyjadacze radzili sobie na Unsoundzie równie dobrze, co cudowne dzieci. Naprawdę chciałbym coś złego powiedzieć o koncercie Swans, ale co najwyżej mogę potwierdzić to, co wszyscy już wiedzą. Ich reputacja jednego z najlepszych zespołów koncertowych świata nie wzięła się znikąd, lecz jest efektem tytanicznej pracy i szczypty geniuszu. Nie zawiódł również Robert Hood (tym razem już bez tego zajechanego żartu), prezentując jeden z najlepiej zmiksowanych setów, jakie słyszałem w życiu. Niesforny Kevin puścił hotel z dymem na początku koncertu, by na koniec połamać żebra basem. Wokalnie najlepiej wypadła część demoniczna. W pewnym momencie na scenie Martina wspomagało aż troje wokalistów. Po opadnięciu emocji, nie jestem już pewny czy nazwałbym set b2b DJ’a Funka i BokBoka najlepszym występem festiwalu, natomiast potwierdzić mogę na 100%, że booty house to najlepsza muzyka imprezowa. Ujmuje swoim przekazem i jest genialna w swojej prostocie, a samą energię setu można porównać z zeszłorocznym występem DJ’a Nigga Foxa. Masa ludzi w koszulkach „Teklife” idealnie obrazuje, jak wielką instytucją stała się ta wytwórnia, od momentu, gdy trzy lata temu Spinn i śp. Rashad pierwszy raz zaprezentowali juke’i polskiej publiczności. Z młodych gniewnych z Chicago dobrze jest zapamiętać Earla i nie mylić go z członkiem Odd Future.

Unsound 2014: The Dream - Unsound: The Dream, 12-19 października 2014, Kraków 3

(Stanislav Tolkachev, foto: Camille Blake)

Co ciekawe, to już piąty akapit, a jedynym wymienionym artystą z kręgu techno był jak na razie Rob Hood. Świadczyć to może o zmęczeniu (przynajmniej moim) tą estetyką, a także o lekkim rozczarowaniu dużymi nazwiskami – brzmienie Perca drażniło patosem, a muzyczne dekonstrukcje Lee Gamble’a wydają się dużo ciekawsze na papierze niż w rzeczywistości. Honoru techno zawzięcie i bezkompromisowo bronił Stanislav Tolkachev w tropikalnych warunkach drugiego pokoju. W kontekście Forum warto się jeszcze zatrzymać przy EVOL, którzy popchnęli pomysł muzyki rave bez kulminacji (realizowany również z powodzeniem przez Lorenzo Senniego) do granic absurdu. Kolejny koncert, z którego musiałem się ewakuować, lecz tym razem nie ze względu na niski poziom, tylko w trosce o pozostałe mi szare komórki. Hipnotycznymi i transowymi pętlami z powodzeniem operowała również Karen Gwyer.

Mocno zaznaczyła swoją obecność polska ekipa. Ciekawie jest obserwować ewolucję tych artystów. Każdy z nich konsekwentnie podąża własną drogą, a ich poszukiwania dają coraz ciekawsze efekty. Pod aliasem Lautbild Paweł Kulczyński przemyca melodie i regularny rytm do swojej twórczości. Robert Piernikowski odpływa coraz bardziej w nieznane rejony, jego muzyka i teksty stają się coraz bardziej abstrakcyjne. W małym stopniu przypominają one nagrania hip-hopowe, bardziej dryfują w kierunku przywodzącym na myśl twórczość Wojtka Bąkowskiego. Kolejne wcielenia Piotra Kurka potwierdzają, że na polskiej scenie nie ma sobie równych, a jego repertuar poszerzył się o muzykę flirtującą z brzmieniami klubowymi (pod aliasem Heroiny).

Unsound 2014: The Dream - Unsound: The Dream, 12-19 października 2014, Kraków 4

(Karen Gwyer, foto: Camille Blake)

Nie zwalnia tempa również Kuba Ziołek, który w duecie Kapital z Rafałem Iwańskim połączył siły z Richardem Pinhasem. Ich współpraca dała świetne efekty, budowane przez nich ściany dźwięku oszałamiały, a na scenie rozumieli się na tyle dobrze, że nie stronili od żarcików między sobą. Niesamowite wrażenie robiła także współpraca Ircha Clarinet Quartet Mikołaja Trzaski z Remontem Pomp, tutaj także (oprócz świetnej muzyki) zabawy było co nie miara. Mistrzostwo we współpracy scenicznej osiągnął Container z dwoma norweskimi perkusistami Kennethem Kapstadem i Tomasem Jahrmyrem, którzy sprawili, że parkiet w Manggha drżał niczym przy trzęsieniu ziemi. Eteryczną i intymną atmosferę w wielkim centrum konferencyjnym zdołała wykreować Grouper. Podobnie można podsumować powrót po latach Księżyca, kościół św. Katarzyny był jednak lepszym miejscem do wytworzenia onirycznej aury.

O wejście tanecznym krokiem w festiwal postarali się Ninos du Brasil, którzy także zagrali na dwa zestawy perkusyjne, wydobywając ze swojego debiutanckiego albumu niesamowite pokłady energii. Klamrą spajającą cały festiwal były sety Eltrona Johna i Williego Burnsa, którzy w kulminacyjnych momentach imprezy zaprosili do zabawy w rytm klasycznych, soulowych nagrań Prince’a i Luthera Vandrossa. Godne pożegnanie dla najbardziej wytrwałych zapewnili połamanym techno Objekt i Call Super (niestety nie dotrwałem do wielkiego finału w postaci „King Of My Castle”, żałuję). A to przecież tylko subiektywny wybór koncertów, - program tegorocznej edycji Unsoundu był na tyle szeroki, że każdy mógł bez problemu znaleźć coś dla siebie. To banał, ale ta różnorodność w połączeniu z wysokim poziomem naprawdę robi wrażenie i potwierdza, że krakowski festiwal nie ma sobie równych nie tylko na polskim podwórku.

Krzysztof Krześnicki (4 listopada 2014)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także