Heineken Open’er Festival 2013

3.07 (dzień pierwszy)

Editors

Nie każdemu rodzajowi grania dane jest licowanie ze światłem dziennym – temu przesądowi Editorsi zdają się ulegać nie tylko w teorii, ale niestety też w praktyce. A przecież wobec słonecznego blasku ów brytyjski skład nie stawał całkowicie bezbronny, bo nawet jeśli ich zimnofalowy pierwiastek mógł być eksponowany ostrożniej, za sprawą wampirycznej strachliwości przed promieniami, to przecież dorobek grupy obfituje również w momenty hymniczne, umożliwiające rozbujanie nawet całego stadionu. W Gdyni bujało bardziej niż statkiem wycieczkowym po Zatoce Gdańskiej, a atmosfera była mętna jak woda u jej brzegów. Czyli z punktu widzenia regionu wszystko w porządku. Szkoda tylko, że nie dla zgromadzonej publiki. Innymi słowy: zbyt mgliste zaangażowanie wykonawców, baryton Smitha za bardzo niedbały, zwłaszcza przy partiach marszowych, tak dystynktywnych dla wczesnej twórczości grupy. Na pewno cieplej zrobiło się podczas słynnego „Papillon”, ale to była już tylko końcówka koncertu. (Rafał Krause)

Savages

O koncercie Savages mógłbym napisać w ogromnym skrócie – naprawdę fajne, ale nie na dłuższą metę. Panie od razu zaprezentowały się od najlepszej strony, ale jednocześnie szybko wyprztykały się ze wszystkich atutów, tak że po 5 utworach można było się nieco znużyć. Jasne – energia, energia, energia, tę jednak zaczął rozładowywać męczący, powtarzalny wewnątrz, ale i wobec innych grup kobiecych wokal. Trzeba jednak przyznać, że to zespół kompletny – image i brzmienie (w jednym i drugim oczywiście post-punk, ale również klimaty no wave mogły się szybko przypomnieć), teksty uzupełniane jakimiś mini-manifestami pomiędzy utworami, przypominającymi mi trochę Lydię Lunch, doskonale opanowana sceniczność i technika gry (majestatyczne, ciężkie dudnienie perkusistki, no i gitarzystka, która przejrzała na wskroś Twoich ulubionych gitarzystów). Pocztówki z Berlina i Nowego Jorku przełomu lat 70. i 80. błyskały więc ze sceny bardzo często, ale jednak nic wywrotowego nie wydarza się w tej muzyce, niestety. (Karol Paczkowski)

Plum

Koncert Plum udało mi się zobaczyć jedynie w niewielkim fragmencie (jakieś 20 minut), ale w tym czasie grupa zdążyła potwierdzić klasę jednego z najlepszych polskich zespołów koncertowych. W namiocie pod sceną stała garstka ludzi, za to wydawała się zupełnie nieprzypadkowa, pompując atmosferę udziału w małym, knajpianym koncercie jakiegoś klasyka „wirtuozerskiego” punku z lat 90. Perkusja brzmiała cudownie surowo i głęboko, a Marcin Piekoszewski na basie tańczył energicznie jak zawsze. Najnowszy album nie zachwycił mnie tak, jak „Hoax”, ale podobnie jak Woody Alien – to jest przecież zespół wybitnie koncertowy. Aż głupio było uciekać na Blur, ale oczywiście wygrała myśl, że Plum można oglądać bardzo często. Niemniej – to jest poziom grania bez żadnych kompleksów wobec reszty świata, choć może Open’er nie jest najlepszym miejscem na takie prezentacje. (Karol Paczkowski)

Blur

To miało i musiało być wspaniałe i potrzeba by sporych rozmiarów zgreda, żeby urągać fajności tego wydarzenia. Jedynie nastroje na scenie mogły stanąć pod znakiem zapytania, ale mordka się Albarnowi śmiała naprawdę wyjątkowo (i słusznie, bo był w znakomitej formie wokalnej). Ta charyzma człowieka, który w jednej skórze zawiera urwisa z brakiem w mlecznym uzębieniu oraz doświadczonego muzyka w wieku średnim, sprawdza się zresztą doskonale. Coxon chyba nie był w swojej najlepszej formie, ale przy tej zaraźliwej nonszalancji nie miało to większego znaczenia. Muszę przyznać, że nie lubię całego Blur, więc i teraz takie „Country House” mnie nie porwało. Prywata jednak na bok, bo atmosfera była szampańska i to w najróżniejszych odcieniach – „Parklife” rozpętało kocioł, a przy „Out Of Time” kręciła się łezka w oku. Cieszyło częste sięganie do najlepszego albumu, „13” (cztery numery pod rząd), chociaż „Bugmana” to się raczej nigdy nie doczekam. Ignorując pierdoły, jak słabo słyszalny chór w „Tender” czy klasyczne dla tej sceny interwencje dźwiękowców, to w sumie miałem tylko jedno ale: odklepanie „Song 2” na koniec. „Universal” pięknie zamknęłoby koncert, w zasadzie brakowało już tylko confetti i powszechnej wymiany uścisków oraz uśmiechów, a magia sięgnęłaby tej z występów The Flaming Lips. (Karol Paczkowski)

Kendrick Lamar

To zdecydowanie nie jest moja działka, ale koncertu Lamara ciężko nie docenić. Świetny kontakt z publiką (ciągłe powtarzanie „Let's make some noise for yourselves” byłoby upierdliwe, gdyby nie fakt, że Kendrick bardzo zręcznie używał tego jako przejść między utworami), pełna kontrola nad występem przy zupełnym wyluzowaniu, porządny zespół wspomagający no i wiadomo – jedne z najlepszych kompozycji w obecnym rap-światku. Do tego piąteczki w stylu Rocky'ego Balboa, obiecanki-cacanki powrotu i generalnie mnóstwo swagu, czymkolwiek to jest. Obiektywnie rzecz biorąc był to być może i najlepszy występ festiwalu, ale ja się nie znam i z Lamara umiem tylko zaśpiewać: bitch don't kill my WIFE, hehe. (Karol Paczkowski)

Crystal Castles

Ciężko powiedzieć, czy oni rzeczywiście na tej scenie grają, czy też wszystko leci z playbacku. Nie wiem nawet czy Alice była pijana, bo zespół był przez większość koncertu skąpany w ciemności. I tylko te światła latają cały czas przed oczami w rytm epileptycznej muzyki duetu. Daje też o sobie znać autyzm muzyków, których kontakt z publicznością jest w zasadzie zerowy, ale kogo to obchodzi oprócz garstki ludzi gwiżdżących w kierunku sceny, po tym jak zespół z niej zszedł bez pożegnania i na bis już nie powrócił? Koncert był wystarczająco nasycony wściekłym i prymitywnym (czasem ma to pozytywny wydźwięk) nawalaniem. „Plague”, „Wrath Of God” i „Sad Eyes” dopisują się do żelaznych punktów koncertowych Crystali i zapierają dech w piersiach podobnie jak „Alice Practice” i „Baptism”. Kilka piosenek w tłumie pod sceną i jest się wybawionym na cały festiwal nieomal. (Michał Weicher)

Screenagers.pl (26 lipca 2013)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: Pszemcio
[1 sierpnia 2013]
Koncert Blur był zajebisty, ale trzeba być głuchym, żeby w relacji podkreślać znakomitą formę wokalną Albarna.
Gość: maciek
[1 sierpnia 2013]
Nie byliście na Alt-J? Łeeeee...
Gość: alka
[29 lipca 2013]
"Zamknęło by", "sięgnęła by"!?
Gość: Dino
[26 lipca 2013]
Country Life? Chyba Country House :P

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także