Polskie Piosenki Wszech Czasów

60–56

Obrazek pozycja 60. Maryla Rodowicz i Marek Grechuta – Gaj

60. Maryla Rodowicz i Marek Grechuta – Gaj

[muz: M. Grechuta; sł: A. Osiecka; 1978]

Niesamowita jest rola Marka Grechuty w historii polskiej piosenki. Rozmarzony elegant z Krakowa mógł być po prostu depozytariuszem specyficznej wrażliwości, która w połączeniu z odważną muzyką Kantego-Pawluśkiewicza i żywiołowością Anawy zaowocowałaby genialnym „Korowodem”. Mógł do tej płyty nie przyłożyć ręki i poprzestać na użyczeniu jej swego głosu, mógł po niej nic już nie nagrać, a i tak wymienialibyśmy go dzisiaj wśród najlepszych. Ale Grechuta wcale nie był figurantem w wielkim planie tria Kanty-Pawluśkiewicz, Jackowski, Ostaszewski. Więcej! – to właśnie on okazał się najznakomitszym muzykiem wyrosłym z tego krakowskiego środowiska i – po rozstaniu z Anawą – potwierdził swoje umiejętności na poważnych autorskich płytach („Droga za widnokres” czy „Magia obłoków”).

Skąd się jednak wziął „Gaj”, simonowskie reggae w duchu „Mother And Child Reunion” – tego wyjaśnić nie potrafię. Jak to jest, że kompozytor znany z dramatycznych songów wyjętych wprost z galicyjskiego kabaretu, nagle wystrzelił z tą pijaną melodią, liryczną i jednocześnie pieprzną? Na pewno pomogły mu Agnieszka Osiecka (W splątanym gaju rąk i nóg szepczemy słowa święte, jak szeptał kiedyś młody bóg bogini niepojętej), no i Maryla Rodowicz – bo przecież z jej albumu jest ta piosenka – która z rozpaczliwego lamentu tańczącej wariatki potrafi przejść do śpiewnego flirtu rozkosznej kokietki. Zresztą postać Rodowicz to kwestia osobna. Co do jej dorobku istnieje mniej lub bardziej uzasadniona rozbieżność zdań, ale z pewnością nie można powiedzieć o Maryli, że jest „słodka i dobra”. Już samym doborem współpracowników ta niekwestionowana królowa polskiego show-bizu („Polska Madonna”!) nie raz udowodniła, kto ma co w spodniach. I może właśnie to wyjaśnia „jak” i „dlaczego”? Może do studia przyprowadziła sobie Jimmy'ego Cliffa? A może to po prostu jest taka piosenka, że stygnie puls i mylą się znaczenia. (Paweł Sajewicz)

Posłuchaj >>

Podobało się? Posłuchaj również:
Marek Grechuta – Magia obłoków

Obrazek pozycja 59. SBB – Follow My Dream

59. SBB – Follow My Dream

[muz: J. Skrzek; sł: P. Brodowski; 1978]

Czesław Niemen napisał w jednym ze swoich felietonów dla „Teraz Rocka”, że to on wprowadził członków SBB – Skrzeka, Piotrowskiego i Anthimosa – na „salony europejskiej awangardy”. Aż mnie ręka swędzi, żeby z tą tezą podyskutować – bo wypadałoby wspomnieć chociaż o roli Helmuta Nadolskiego – ale zaniecham. Rzecz w tym, że grupa Niemen, w której grali wszyscy wzmiankowani wyżej muzycy, była w równym stopniu awangardowa („Requiem dla Van Gogha”), co klasycznie prog-rockowa („Ode To Venus”). Zaś SBB, które kontynuowało działalność po trudnym rozstaniu z Czesławem, przejęło prog-rockowe skłonności poprzedniej formacji i chyba w tym należy upatrywać Niemenowego „wprowadzania na salony awangardy”.

A przecież chłopcy mogli dalej jamować na Śląsku jako Silesian Blues Band i może z czasem Józef Skrzek, polski Stevie Wonder, dokonałby konsekwentnego zwrotu w stronę klawiszowego soulu. Stało się jednak inaczej, Niemen, Nadolski zrobili co swoje, i od pierwszej płyty sygnowanej marką Szukaj Burz Buduj (zręczna metamorfoza!), SBB traktowało piosenkową formę zaledwie jako wyjątek potwierdzający regułę. Co ciekawe, najbardziej wonderowski, najbardziej śpiewny i zaraźliwy utwór jaki kiedykolwiek podpisał Skrzek, znalazł się na najbardziej typowej spośród progowych płyt zespołu.

Oczywiście „Follow My Dream”, bo o nim mowa, daleko do przystępnego formatu 3:30 ze zwrotkami, refrenami i mostkiem. Z brzmieniowej epilepsji rozwlekłych suit, SBB przeskakują tu w leniwy minimalizm, który maskuje rozśpiewany jak nigdy Józek Skrzek. Lider zespołu z właściwym sobie feelingiem improwizuje na tle zaledwie dwóch powtarzających się akordów i przepięknie harmonizuje sam ze sobą, gdy Anthimos wycina dżezawe solo. Ale cichym bohaterem tego słonecznego jamu jest Jerzy Piotrowski, który z konsekwencją Klausa Dingera i wyobraźnią Billy’ego Cobhama, spina luźne elementy w precyzyjną, sunącą naprzód rytm-maszynę. Perkusista zawija „młynki” wokół poszczególnych wersów, „rozbija” rytm wtrącając tu i ówdzie nadprogramowe stopę lub werbel. Soulowa melodyka i motorik? Otóż to. Jeśli jakaś awangarda po nich przetrwa, to właśnie w takiej postaci. (Paweł Sajewicz)

Posłuchaj >>

Podobało się? Posłuchaj również:
Niemen Aerolit – Larwa (Wszechcywilizacji społeczny blues)
SBB – W kołysce dłoni twych

Obrazek pozycja 58. Obywatel GC – Tak... Tak... To ja

58. Obywatel GC – Tak... Tak... To ja

[muz i sł: G. Ciechowski; 1988]

Od 1986 roku i początku sesji nagraniowych do kolejnej płyty Republiki, które bardzo szybko zamieniły się w rejestrację debiutanckiego długograja Obywatela G.C., Grzegorz Ciechowski dążył do stworzenia zjawiska w ówczesnej Polsce właściwie nieznanego: nowoczesnej pop-rockowej superprodukcji. Zapraszał uznanych muzyków, głównie jazzowej proweniencji, z pomocą Rafała Paczkowskiego wprowadzał nowinki elektroniczne i skutecznie zrywał z post-punkowym brzmieniem swojego zespołu. Ambicje te najlepiej przedstawiał drugi album muzyka, będący jednocześnie pierwszym polskim tytułem rozrywkowym wydanym w formacie CD (nie wierzcie Wikipedii).

Podobno wszystkie teksty z „Tak! Tak!” powstały na skutek pytań zadawanych przez artystę samemu sobie. Niektóre z nich słychać wprost w piosenkach. Powiedz mi, ile przed lustrem spędziłeś dni? Rozliczenie z republikańskim wizerunkiem? A może tylko z własnym narcyzmem? I śmiga to na jednej z najbardziej hooczastych kompozycji torunianina, pełnej charakterystycznych dla niego rozwiązań (skandowany refren, fortepianowe bębnienie), zaśpiewanej z niesamowitym żarem i ozdobionej fantastyczną solówką hammonda Wojciecha Karolaka.

Po wydaniu „Tak! Tak!” Ciechowski był oskarżany o to, że zdradził swoją dawną publiczność, że się sprzedał, że na okładkowym zdjęciu wygląda jak urzędnik z teczką, że... Czy ktoś to dzisiaj w ogóle pamięta? No właśnie. A piosenkę znamy i lubimy wszyscy. (Paweł Gajda)

Posłuchaj >>

Podobało się? Posłuchaj również:
Republika – Lawa
Opera – Dzikie kwiaty

Obrazek pozycja 57. Cool Kids Of Death – Butelki z benzyną i kamienie

57. Cool Kids Of Death – Butelki z benzyną i kamienie

[muz i sł: Cool Kids Of Death; 2002]

Jedną z miar sukcesu naszego podsumowania mogłaby być liczba ludzi, którzy nie znają tego utworu. Już pomijając mój lokalny patriotyzm, jestem pewien, że niemal każdy zainteresowany muzyką człowiek w Polsce, mający na początku XXI wieku te naście lub dwadzieścia kilka lat, słyszał o Cool Kids Of Death. Pytanie, czy zespół i ich, trzeba przyznać, dość osobliwa koncepcja, dotarła i do nieco starszych słuchaczy. „Butelki” to szwindel. To sfabrykowany, sztuczny hymn naszego pokolenia, które hymnu nie posiada. To dziwaczny wyraz młodzieńczego nonkonformizmu, nieautentyczny do bólu, bo przecież nikt z nas nie rzucał w Karolinę Kozak koktajlami Mołotowa, ani też nie próbował ukamienować agentów reklamowych. Nawet nikt z nas tego nie chciał.

A jednak debiut CKOD odniósł sukces, płyta dobrze się sprzedała, a na koncertach młodzież wtórowała zespołowi w wykrzykiwaniu buntowniczych haseł. W czym tkwiła siła formacji? Czy tak zwane „Kulki” dały upust naszej młodej agresji, choć nikogo (nawet nas) nie przekonującej? A może zaspokoiły zapotrzebowanie na samą estetykę utworów: rewelacyjne dwu-trzyminutowe petardy ubrane w cholernie mocne i brudne brzmienia (zupełnie jak w „Butelkach” właśnie)? A może coś jeszcze innego? Szczerze powiedziawszy, sam do końca nie wiem, ale sama niejednoznaczność zespołu jest fascynująca. Co także należy traktować jako zaletę. (Paweł Szygendowski)

Posłuchaj>>

Podobało się? Posłuchaj również:
Róże Europy – Stańcie przed lustrami
Tilt – Mówię ci, że...

Obrazek pozycja 56. Grażyna Łobaszewska – Czas nas uczy pogody

56. Grażyna Łobaszewska – Czas nas uczy pogody

[muz. K. Dębski, sł. J. Cygan; 1980]

Holenderski badacz szczęścia prof. Ruut Veenhoven twierdzi, że w trakcie ludzkiego życia poziom szczęścia ma kształt sinusoidy. Utrzymuje się na wysokim pułapie do 25. roku życia, by opaść później w dolinę smutków. Wyraźne przełamanie niekorzystnego trendu następuje po czasie przejścia na zasłużoną emeryturę, a ludzie którzy złamali barierę 90 lat życia, są najszczęśliwszą częścią społeczeństwa. Czyli czas nas uczy pogody, nieprawdaż?

Maciek Maleńczuk śpiewał nie tak dawno z Grażyną Łobaszewską na gali „Viva! Najpiękniejsi”. Później w wywiadzie dla „Playboya”, żartując, zaproponował urodzoną w Gdańsku artystkę na rozkładówkę tego pisma. Choć istnieje uzasadnione podejrzenie, że taka sesja nigdy się nie odbędzie, to gdyby piosenka „Czas nas uczy pogody” została bezwstydnie rozebrana trzydzieści lat po swoich narodzinach, to nadal powodowałaby rozliczne rumieńce. Najwyraźniej stworzona jest z dobrego materiału, który się nie starzeje. Choć już w momencie premiery na festiwalu w Opolu w 1980 roku i późniejszej walki o laury w Radiowej Liście Przebojów Programu I, ten utwór musiał brzmieć dość konserwatywnie i zachowawczo. Ale to właśnie w pierwotnym wykonaniu Grażyny Łobaszewskiej – chyba najbardziej refleksyjnej, poważnej z popularnych polskich wokalistek poruszających się w okolicach piosenki pop-jazzowej – brzmi on najlepiej. Późniejsza wersja Anny Jurksztowicz wydaje się zbyt delikatna, dziewczęca. Nie do końca unosi ciężar gatunkowy tekstu Jacka Cygana i nie posiada takiego efektu synergii, jak oryginał nagrany z pomocą poznańskiej Orkiestry PRiTV.

Rozległe, wypieszczone aranżacje po prostu musiał stworzyć człowiek ogarnięty w partyturach – Krzesimir Dębski, oczywiście. Kompozycyjną zagadką pozostanie break po pierwszym refrenie, skutecznie przełamujący schemat typowej ballady z leniwie pykającym rytmem i eleganckim smooth-jazzowym solo trąbki. Utwór stwarza hektary przestrzeni dla wokalnej ekspresji – przyjazne środowisko dla głosu Łobaszewskiej. Nie bez powodu Jarosław Śmietana mówił o jej stylu jako bardzo naturalnym połączeniu śpiewania białej dziewczyny znad Wisły z tymi czarnoskórymi, które kreowały daleko za żelazną kurtyną soul czy rhythm & blues. To wszystko stwarza natychmiastowe wrażenie obcowania ze słodko-gorzkim klasykiem adult contemporary. Ponadczasowym, bo pasuje do każdej epoki i jednocześnie nie pasuje, tak do końca, do żadnej.

Johnny Bravo chciał w jednym z odcinków zdobyć kasę na najnowsze auto – Firestorma, rocznik 1999. Podjął się niezwykłej dla siebie czynności – pracy, a dokładniej rzecz ujmując – niańczenia 6-letniego Timmy’ego, chłopca który *może wszystko*. Smarkacz dał blondwłosemu bohaterowi kreskówki bardzo ważną, życiową lekcję, że nie tylko czas nas może nas nauczyć pogody, ale też kukurydziane pole. Im szybciej zrozumiemy lekcję płynącą z historii Johnny’ego i piosenki Grażyny, tym dla nas lepiej. (Sebastian Niemczyk)

Posłuchaj >>

Podobało się? Posłuchaj również:
Grażyna Łobaszewska – Za szybą (Całkiem spokojnie wypijam trzecią kawę)

Screenagers.pl (29 maja 2012)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
PS
[4 sierpnia 2012]
"Follow My Dream" to jest totalnie casus rozśpiewanych utworów Steviego Wondera z jego złotego okresu, a trudno przecież byłoby zarzucić Wonderowi, że nie poruszał się w formule "piosenki" ;)
kuba a
[3 sierpnia 2012]
Marcin: miały być formy piosenkowe, głównie zwięzłe, ale właśnie "głównie", a nie "tylko". "Follow My Dream" jest jak najbardziej piosenkę - ma zwrotkę, refren, jest bardzo melodyjne, nie popada w improwizację, ma stosunkowo ciepłe, przyjemne brzmienie. Wszystko się zgadza.
Gość: MarcinD
[3 sierpnia 2012]
Ale dlaczego wybrano SBB – Follow My Dream ... przecież miały być jedynie krótsze formy?
Więc pewna niekonsekwencja ...
Aczkolwiek, utwór wyborny ... więc nie będę się mocno czepiał ...
A może by tak 100 najlepszych polskich utworów z czasem 6 minut + ?
Gość: kidej
[31 maja 2012]
W zyciu bym nie pomyslal ze przyjdzie mi prostowac informacje dotyczace poezji spiewanej. ;)

W kazdym razie, "Za szyba" (patrz: miejsce 56) to przede wszystkim utwor grupy Nasza Basia Kochana.

http://www.jfilar.pl/plyty.html - pozycja nr. 2.

Nie znam wykonania Lobaszewskiej, ale strzelam, ze to cover, bo autorem utworu jest lider NBK. Nie zeby to byl jakis super blad, po prostu drobna uwaga.
Gość: PS nzlg
[30 maja 2012]
Tyle, że "Follow My Dream" >>> "Heaven Is 10 Zillion Light Years Away" oczywiście
Gość: PS nzlg
[30 maja 2012]
No, dla mnie skojarzenie z Wonderem jest tak silne, że raczej przykrywa wszystkie inne. Obczajcie: http://www.youtube.com/watch?v=yIE6unjkXmc tak gdzieś ok 2:28 ("I can feel this spirit" vs "I will follow my dreams alone").
kuba a
[30 maja 2012]
Paweł chyba tego nie podziela, ale dla mnie refren "Follow My Dream" to stuprocentowi, chuligańscy TCIOF z "Ombarrops!".

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także