Who Is Who In Music 2011
Część trzecia
Kto: Odd Future Wolf Gang Kill Them All
Funkcje (za Wikipedią): raperzy (Tyler, The Creator, Hodgy Beats, Earl Sweatshirt, Domo Genesis i Mike G), wokaliści (Frank Ocean + Syd Tha Kyd), producenci (Left Brain, Matt Martians i znowu Tyler + Syd) oraz ludzie od zadań specjalnych (Jesper Dolphin i Taco Bennett), cokolwiek przez to rozumieć. Działania wydawnicze podejmują i solo, i w podzespołach (Internet, MellowHype, EarlWolf, Jet Age Of Tomorrow).
Bio: Na początku był internet. To właśnie tam ci mili młodzi ludzie z lepszych i gorszych rodzin zakorzenionych w czarnej części Los Angeles poznali się, uczyli życia i w końcu wypłynęli, gdy przyszło im do głowy, że trolling można podnieść do rangi sztuki. Ich pierwsze rapy, nagrywane na tanim mikrofonie USB („The Odd Future Tape”), trudno traktować inaczej niż w kategorii śmiesznych empetrójek, a i to w najlepszym wypadku. Kogoś to jednak musiało bawić, zresztą pewnie z początku audytorium Odd Future chodziło ze swoimi herosami do klasy, razem z nimi gorszyło nauczycieli i generalnie pławiło się w dennej, dresiarskiej popisówie. Ale z czasem przyszła zajawka znudzonych, dobrze sytuowanych białasów o sadomasochistycznych skłonnościach, dla których obcowanie z czarnymi gówniarzami z OFWGKTA miało słodki posmak obłaskawiania wroga klasowego. Słowem: skandal i moda, nic specjalnego. Z tym, że wciąż gdzieś tam czaiła się niepewność, czy czasem ta banda dresiarzy nie jest zbyt utalentowana, by ich zbyć wzruszeniem ramion.
Dlaczego: Mnie tam się podobają porównania z Wu-Tangiem. Jakie czasy, taki Wu-Tang. Niech będzie, że ich gettem były fora muzyczne, soupy, tumblery i 4 chan, ich bronią przekute na piosenki memy, tragedią na miarę zabójstwa ODB niech będzie areszt domowy Earla Sweatshirta, a ich FBI – stanowiący wciąż realne zagrożenie rodzice. Co prawda nie doczekaliśmy się jeszcze ich „36 Chambers”, a „Goblin” to wciąż nie jest „Cuban Linx”, ale od niepamiętnych czasów nie było w Stanach – a przynajmniej ja sobie nie przypominam – skupiska talentu o tak silnej tożsamości i namacalnym wpływie na hip-hop oraz krainy przyległe. Dzieciaki z Odd Future ledwo dobiły do dwudziestki, a już zdążyły dorobić się nie tylko liczonych w dziesiątkach tematów numeru w zachodniej prasie muzycznej – o co nie jest znów aż tak trudno – ale i featuringów czy wręcz autorskich numerów w dyskografiach tuzów R&B, hip-hopu i okolic (Beyonce, Game, Pusha T, a wkrótce pewnie i Toro Y Moi). Wciąż można im zarzucić to wszystko, co zarzuciłem w poprzednim akapicie, poza tym cierpią na typowe przypadłości związane ze sraczką twórczą (brak stabilnej formy, nieumiejętność selekcji materiału), ale możni tego świata nie mogli nie zauważyć, że przy okazji Odd Future wypluwają dziesiątki zapamiętywalnych, wysokojakościowych produkcji rocznie. Do tego wciąż pozostają zjawiskiem nowym, niewyeksploatowanym. Czy tego chcemy, czy nie, OFWGKTA są siłą, z którą po prostu trzeba się liczyć.
Inspiracje: W sensie wrażliwości, pomysłu na siebie etc. – kloaka internetu, cały ten śmietnik kultury, nie filtrowany przez ich wewnętrznego gatekeepera, przepuszczony tylko przez nadpobudliwy umysł gimnazjalisty. Hitler w poszukiwaniu electro, Obama Bin Laden, zoofilskie „Święto wiosny”. A tak bardziej przyziemnie, to myślę, że Soulseek, Torrenty, MegaUpload z antenami nastawionymi na to, czego jednak czarny amerykański nastolatek słuchałby z większym prawdopodobieństwem niż, dajmy na to, jego polski odpowiednik. Choć patrząc na tracklistę „Nostalgii” Franka Oceana, nie jest to wcale takie oczywiste.
Najbliższa przyszłość: Na nowy rok życzyłbym sobie tego ich „36 Chambers”, ale póki co raczej nie zanosi się na indywidualną akcję całej drużyny, bo też te trzy dotychczasowe pół-oficjalne wydawnictwa Odd Future to nieco inna kategoria wagowa. Raczej będziemy tu mieć do czynienia z modelem anticonowskim – każdy z każdym, co pięć minut zmiana szyldu. Co i tak przy ich potencjale powinno zaowocować masą dobrej muzyki. W mikroskali jestem ciekaw, co pokażą MellowHype i Tyler, a w skali makro chciałbym zobaczyć, co się będzie działo, gdy już zdadzą maturę.
Jeśli jeszcze nie znasz, posłuchaj:
Tyler, The Creator „Yonkers”
The Internet „Cocaine”
Frank Ocean „Novacane”
MellowHype „64”
(Łukasz Błaszczyk)
Kto: Alan Palomo (Neon Indian, VEGA i Ghosthustler)
Funkcja: Wokalista, kompozytor
Bio: (Nie)sławna etykietka jednego z „ojców chillwave’u” jest chyba dla Palomo piętnem niezbywalnym, bo abstrahując od tego, jak rzeczywiście daleko sytuuje się od tego quasi-gatunku dzisiejsza propozycja Neon Indian, to właśnie jego nazwisko, obok równie dobrze prosperującego Chaza Bundicka, będzie się zawsze wymieniało w odpowiedzi o rejony hipnagogiczne. W bardziej electro-popowym wcieleniu z nieco parkietowymi pretensjami, Meksykańczyk z Brooklynu dał o sobie znać już w 2007 r., za sprawą projektu Ghosthustler. Następnie przyszedł sławetny dla ekspansji „nowych” brzmień rok 2009, kiedy najpierw to uraczył nas projektem VEGA, stawiającym pewniejszy fundament pod obraną za chwilę stylistykę, a jednocześnie po sieci zaczęły już fruwać minipaczki z kilkoma utworami flagowego projektu, z wprowadzającymi słuszne zamieszanie „6669 (I Don’t Know If You Know)” i „Deadbeat Summer” na czele. Październik tego samego roku przynosi w końcu oczekiwany debiut, zatytułowany bardzo adekwatnie do zawartości – „Psychic Chasms”. Na zeszłorocznym albumie „Era Extrana” Palomo śmiało ucieka od podziemia w futuryzm, odważnie próbując przy tym odżegnywać się od korzeni i właśnie w miejscu zawiesza się jak na razie jego wspinaczka na festiwalowe szczyty.
Dlaczego: Bo to sympatyczna, ale i ważna persona – niektórzy zarzekają się nawet, że z całego nurtu to właśnie na niego postawiliby swoje oszczędności, a i zdradzane w udanym singlu uwielbienie do naszych rodzimych panien nieukrywanie miło nas połechtało. Palomo to jednak przede wszystkim porządny kompozytor, zresztą dźwiękowy hochsztapler jeszcze większy, co znamienne na tym poletku. Neon Indian spółkowało z załogą Wayne’a Coyne’a, a ten na swoje sesje kolaboracyjne zaprasza tylko odpowiednio odjechanych artystów (ale też nie muzycznych analfabetów). A prawda jest taka, że z tych wszystkich chillwave’owców Palomo wyrósł – obok Bundicka – na najważniejszą, a przynajmniej najpopularniejszą postać, i poklask dla jego ekspansji zapewnia mu miejsce w naszym zestawieniu.
Inspiracje: Palomo na pewno jest osłuchany w psych-popie, szczególnie z przedrostkiem „neo”, jednak bliżej mu chyba do fascynacji czarną płytą muzyki tanecznej. Cała kolorowa rewolucja popalternatywna z MGMT na czele pewnie też zostawiła jakiś ślad na jego twórczości, tyle że wszystko sprowadza się oczywiście do eksplorowania, czy raczej bezlitosnej eksploatacji lat 80. Generalnie jednak rozchodziło się zawsze o całe środowisko glo-fi, wzajemnie się inspirujące, chroniące obskury przed zapomnieniem i podające je ze szczyptą rozpuszczającego specyfiku. Jednak gdzie rok temu Palomo przepuszczał to jeszcze przez filtr lo-fi/chillwave’u, tam „Era Extrana” przynosi bardziej klarowne w efekcie sięganie po patenty z dawnych lat.
Najbliższa przyszłość: Ciężko prorokować zwrot Neon Indian w jakąkolwiek stronę. „Era Extrana” jeszcze porządnie nie wystygła, więc w jej kontynuacji należy chyba widzieć najbliższą drogę rozwoju. Na pewno rozszerzało się będzie grono przyjaciół artysty, otwierając furtkę do współpracy, a koncerty rozbłysną intensywniej laserami w klimacie sci-fi-disco.
Jeśli jeszcze nie znasz, posłuchaj:
„Parking Lot Nights”
„6669”
„Sleep Paralysist”
„Polish Girl”
Na marginesie: Ciekawe, że pośrednią inspiracją do zajęcia się projektem Neon Indian było uchylenie się Alana od zażycia kwasu z ówczesną dziewoją. Upust swojego żalu z powodu tej niedyspozycji zawarł w numerze „Should Have Taken Acid With You”, a aprobata urzeczonej tymi przeprosinami dziewczyny naładowała baterie do płomiennego zaangażowania się w Neon Indian. Wzruszające, czyż nie?
(Karol Paczkowski)
Kto: Michał Stambulski
Funkcja: Lider i główny kompozytor jeleniogórskiej grupy Microexpressions. Odpowiedzialny za brzmienie gitary, śpiew i programowanie elektroniki.
Dlaczego: Nie widać w polskim niezależnym roku wielu twórców o szerszych horyzontach. Zaczynał od niezobowiązującego, nudnawego post-rocka, choć już na dwóch pierwszych EP-kach dopatrzeć można się znacznie większych ambicji. Przełom przyniosło wydane w 2010 roku „Deep Snow”. Efektowny melodramatyzm wyparty został przez kunsztowne, wypełnione tuzinami motywów piosenki. O ile jednak Stambulski pozostaje tu bliższy przede wszystkim tradycjom amerykańskiego indie-rocka ostatnich dwudziestu lat, o tyle na „Lie In Wait” idzie krok dalej: kompozycje na EP-ce to niejednokrotnie niemal-progowe, songwriterskie bestie. Eksponując tak wiele pomysłów na raz łatwo o chybiony strzał. Stambulski ciągle pozostaje bezbłędny.
Inspiracje: Nie sposób zliczyć zespołów, jakie pojawiały się w charakterze punktów odniesienia w recenzjach nagrań Microexpressions. Zestaw żelaznych inspiracji obejmuje Menomenę, TV On The Radio i Dismemberment Plan, ale nie byłoby Stambulskiego na naszej liście, gdyby nie śmiałe wycieczki w odleglejsze krainy – by wspomnieć tylko prog-rocku, ambiencie czy glitchu.
Najbliższa przyszłość: Pozostaje niewiadomą. Podobno od 2011 roku Microexpressions to projekt jednoosobowy, choć z perspektywami na rozszerzenie składu i nagranie wyczekiwanego debiutanckiego albumu. Czekamy więc z niecierpliwością.
Jeśli jeszcze nie znasz, posłuchaj: Dwóch ostatnich EP-ek, a więc „Lie In Wait” i „Deep Snow”. Obie do pobrania za darmo na oficjalnej stronie projektu.
(Bartosz Iwański)
Kto: Star Slinger
Funkcja: Producent
Bio: Pochodzi z Nottingham, rezyduje w Manchesterze i tak naprawdę nazywa się Darren Williams. Jego kariera trwa raptem półtora roku – przez ten czas wyprodukował, zmiksował, zremiksował tudzież zrefiksował kilka tuzinów utworów i niemal z miejsca stał się jednym z najciekawszych producentów, łączących pocięty, instrumentalny hip-hop z wrażliwą, popową melodyką i charakterystycznie rozmytymi, chillwave’owymi aranżacjami.
Dlaczego: Łatka „nowego/białego J Dilli” – nawet jeśli w oczywisty sposób wyolbrzymiona – nie wzięła się znikąd: trudno w przypadku Williamsa o produkcję ewidentnie chybioną. Choć być może bezpieczniej byłoby go otagować jako brytyjski odpowiednik Onry. Pomysły brzmieniowe Star Slingera teoretycznie zakleszczają się pomiędzy samplowanym chillwave’em a la „Causers Of This” a łagodnym obliczem wyspiarskiej muzyki chodnikowej, nigdy nie skręcając ostatecznie w żadną ze stron. W gąszczu jego tracków wybijają się asysta u boku Air France w ubiegłorocznym singlu „It Feels Good To Be Around You”, kapitalnie aktualizującym ich sielski sound z „No Way Down”, a także wirtualna współpraca z amerykańskim producentem Teams, udokumentowana na wspólnej EP-ce.
Inspiracje: Począwszy od samplingowego szaleństwa Avalanches, poprzez instrumentalny hip-hop DJ Shadowa czy J Dilli, po chillwave’owy filtr dla tych wpływów w postaci debiutu Toro Y Moi, z uwzględnieniem grasującego po wyspiarskich ulicach wirusa dubstepu. Znajomość ze znanym i lubianym artystą o pseudonimie Gold Panda też z pewnością nie ograniczyła się do wspólnego picia wódeczki. Sam zainteresowany deklaruje wiele rzeczy, włącznie z kumaniem Steely Dan.
Najbliższa przyszłość: Żeby stać się poważnym zawodnikiem, wypadałoby chyba uporządkować swoją dyskografię jakimś albumem.
Jeśli jeszcze nie znasz, posłuchaj:
Air France „It Feels Good To Be Around You” (Mixed By Star Slinger)
Teams vs Star Slinger „The Yes Strut”
Rihanna & Calvin Harris „We Found Love” (Star Slinger Refix)
(Kuba Ambrożewski)
Kto: Travis Stewart (Machinedrum)
Funkcja: Producent
Bio: Travis Stewart, choć młody wiekiem, jest już weteranem z 17 wydawnictwami na koncie, publikowanymi nieprzerwanie od 1999 roku. Amerykanin przeszedł długą drogę: od pierwszego głośnego albumu „Now You Know” przez Sepalcure po „Room(s)” wyróżniane w ubiegłorocznych plebiscytach muzycznych. Od IDM-u inspirowanego Autechre i instrumentalnego hip-hopu po postdubstep i chicagowski juke.
Dlaczego: Travis Stewart mógłby już wylegiwać się w alei gwiazd elektroniki, a jednak to dopiero minione dwa lata okazały najbardziej spektakularnym okresem w jego karierze. Najpierw w duecie Sepalcure (tworzonym z Praveenem Sharmą), pod banderą wytwórni Scuby, Hotflush, eksplorował brytyjską domenę, rodzący się postdubstep, dorzucając kilka groszy do introwertycznego odłamu w duchu Mount Kimbie. Potem na swoim solowym albumie „Room(s)” jako Machinedrum połączył brytyjskie doświadczenie hardcore continuum z amerykańskim wynalazkiem – footworkiem, pochodną ghetto house’u. Tak jak Sepalcure na debiutanckim albumie wyszło daleko poza 2-stepowy wzorzec, tak Machinedrum na „Room(s), które Paweł Gajda określił opus magnum w karierze Amerykanina, połączył swoje dotychczasowe estetyczne i producenckie doświadczenia. Fuzja juke’u z szeroko rozumianą muzyką basową przyniosła jeden z najbardziej fascynujących, spójnych i przemyślanych albumów minionego roku.
Inspiracje: Machinedrum to tygiel dwóch kultur – amerykańskiej i brytyjskiej. Z doskonałym skutkiem Tavis Stewart pielęgnuje dwie tradycje: amerykańskiego uwielbienia dla bitu, z którym wyczynia cuda na swoim automacie perkusyjnym, i wyspiarskiej dbałości o linię basu. W jednej chwili zanurza słuchacza w zadymionych samplach w stylu Flying Lotusa i leniwym quasi-hiphopowym bicie ala Prefuse 73, by za moment zaskoczyć klasycznym house’em lub zwartym UK garage, którego nie powstydziłby się FaltyDL.
Najbliższa przyszłość: Trudno przewidzieć kolejny ruch Travisa Stewarta. Historię zapewne dopiszą tendencje, które będą dominować w muzyce elektronicznej w najbliższych latach. Można mieć tylko nadzieję, że przetworzy je z równą inwencją.
Jeśli jeszcze nie znasz, posłuchaj:
Machine Drum „Now You Know”
Sepalcure „Sepalcure”
Machinedrum „Room(s)”
Sepalcure „Love Pressure”
Machinedrum „Come1”
Machinedrum „Now U Know Tha Deal 4 Real”
(Marta Słomka)