Hurricane Festival 2011

Hurricane Festival: dzień trzeci, niedziela, 19 czerwca

Tego dnia spełniły się wszystkie najbardziej apokaliptyczne prognozy, które zapowiadały deszcz w weekend w Scheessel. Padało cały czas, niemal bez przerwy, od samego rana do późnego wieczora, z bardzo krótkimi przerwami, kiedy i tak nie było szans by zobaczyć słońce. Na dodatek wiał bardzo silny i bardzo zimny wiatr, który sprawiał, że deszcz smagał po twarzy, a czasem wręcz utrudniał chodzenie. Była to więc najgorsza festiwalowa pogoda, jaką można sobie wyobrazić. Publiczności początkowo było niezwykle mało, z czasem przybywało coraz więcej ludzi, którzy albo dzielnie mokli, stojąc w strugach wody, albo chowali się pod wszelkimi, najmniejszymi nawet daszkami i zabezpieczeniami przed deszczem i wiatrem. Oglądanie koncertów w tych warunkach było niemal niemożliwe, a na pewno bardzo nieprzyjemne.

Tego dnia na festiwalu występowały jednak wyjątkowo ciekawe zespoły, więc co i rusz trzeba było przezwyciężać swoją niechęć przed zmoknięciem i stać na deszczu, słuchając znakomitych dźwięków dobiegających ze sceny.

Pierwszym zespołem, który wyciągnął mnie z bezpiecznej kryjówki było australijskie trio An Horse. Zespół zagrał genialny koncert, uzasadniający bez żadnych wątpliwości największe nawet zmoknięcie. Muzyka grupy jest raczej kameralna, a momentami nawet intymna, nie do końca pasowała więc może do dużej, festiwalowej sceny, ale muzykom błyskawicznie udało się stworzyć atmosferę zadziwiającej – zwłaszcza w związku z bardzo nieprzychylną pogodą – bliskości z widzami. A wokalistka przepraszająca niemal w każdej przerwie między utworami publiczność za to, że ta musi moknąć, była doprawdy urocza. Muzycy zagrali materiał z obu swoich płyt, w idealnych proporcjach łącząc te bardziej dynamiczne utwory ze spokojniejszymi, balladowymi fragmentami. Choć raczej niedoświadczeni w tego typu festiwalowych występach, muzycy grupy obronili się bez trudu i zostawili po sobie świetne wrażenie.

Zupełnie inny, ale równie emocjonalny koncert odbywał się w tym samym czasie na dużej scenie – zainstalowali się tam muzycy z amerykańskiej grupy Boy Sets Fire. Klasycy emo-core’u w jego najmocniejszej, najostrzejszej formie, wypadli znakomicie, przypominając wszystkie swoje klasyczne kompozycje i ani przez moment nie zwalniając tempa. Nie było im łatwo – wiatr wiał w takim kierunku, że cała woda z nieba leciała im prosto w twarz, co z pewnością nie ułatwiało skupienia się na graniu – wokalista grupy, stojący przez większość koncertu na brzegu sceny, był cały mokry od deszczu i potu, a potężne podmuchy wiatru niemal zrzucały go na dół. To było bardzo symboliczne – tak jak na scenie hard core’owej nie ma podziału między członkami zespołów a publicznością, tak i tutaj wszyscy wspólnie nasiąkali deszczową wodą.

Tymczasem na mniejszej scenie zaczynali już swój koncert inni Amerykanie – Band Of Horses. Szybko okazało się, że będzie to koncert znakomity, bo członkowie grupy wybrali właściwie same największe przeboje ze swojego repertuaru, korzystając na równi ze wszystkich swych płyt. Efekt był znakomity – przebój gonił przebój, a wykonana na sam koniec kompozycja „Funeral”, sprawiła, że niemal cały festiwal zamarł w milczeniu i zadumie, które ten utwór nieodmiennie wywołuje.

Duża sceną zawładnęli w tym czasie muzycy grupy Flogging Molly, którzy czarowali publiczność swoim irlandzkim punkiem i licznymi anegdotami, opowiadanymi między utworami. Nie było to jednak widowisko na tyle porywające, żeby przytrzymać mnie dłużej pod sceną. W ogóle można było już powoli odczuwać lekkie zmęczenie publiczności, a nawet samych artystów, nieludzkimi warunkami atmosferycznymi. Mokrzy od góry do dołu, pozawijani w poklejone taśmą klejącą worki foliowe uczestnicy imprezy, smętnie snuli się między scenami, próbując jakoś przetrwać do końca festiwalu.

A do końca nie było już daleko. W programie było jeszcze tylko kilka występów. Na jednej ze scen prezentowała się grupa The Wombats, która – jako kolejna na tym festiwalu – pokazała, że nie starczyło jej pomysłów na drugą płytę. O ile kompozycje z przebojowego debiutu wywoływały sporo emocji wśród publiczności, która próbowała nawet tańczyć w błocie, o tyle najnowsze, nie tylko mniej znane, ale przede wszystkim o mniej chwytliwe kompozycje, nie wywołały na nikim jakiegoś większego wrażenia.

Na dużej scenie trwał w tym czasie występ grupy The Hives, którego gwiazdą był, jak zawsze, wokalista grupy. Przechwalał się, opowiadał niestworzone historie o sobie i kolegach z zespołu, wydawał publiczności polecenia, a nawet stawiał żądania. Najzabawniejszy był jednak kiedy, korzystając z chwilowej poprawy pogody, przypisał sobie cudowne ustanie deszczu. Jednocześnie zagroził publiczności, że jeśli nie będzie się odpowiednio dobrze bawić, sprawi, że zacznie padać znowu. W tym wszystkim nieco ginęła sama muzyka grupy, mocno przytłoczona rewelacyjnym spektaklem.

Na scenie w namiocie grała formacja The Kills, ale oglądanie tego koncertu nie należało do jakiejś specjalnej przyjemności. Bez trudu można było zauważyć, że między muzykami trwa prawdziwa wojna – jej najlepszym symbolem był moment, w którym gitarzysta zespołu udawał, że strzela z gitary jak z karabinu do wokalistki grupy. To było raczej smutne widowisko.

Królami beztroski i bezpretensjonalności okazali się natomiast muzycy brytyjskiego tria The Subways, którzy grali na festiwalu jako jedni z ostatnich. Jak zwykle postawili na energię i dynamikę, skacząc po scenie i wykrzykując między utworami zachęty do wspólnej zabawy. Zmoknięta publiczność z trudem podchwytywała te apele. Zmoknięty koniec tego festiwalu nie napawał szczególnym optymizmem. A szkoda, bo program ostatniego dnia był naprawdę bardzo ciekawy. Trudno było jednak w tych warunkach skorzystać z wszystkich przygotowanych przez organizatorów muzycznych atrakcji.

Przemek Gulda (27 czerwca 2011)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: bebe
[29 czerwca 2011]
może ktoś nie lubi foo fighters? festiwale nie są przecież od tego, żeby oglądać każdy zespół, ba, to wręcz niemożliwe
Gość: Marek
[27 czerwca 2011]
A gdzie Foo Fighters ??????? czyżby ktoś nie był na festiwalu do końca?

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także