Pięciolecie z dwójką z przodu

Miejsca 21 - 30

Obrazek pozycja 30. Franz Ferdinand - Franz Ferdinand (2004)

30. Franz Ferdinand - Franz Ferdinand (2004)

Album - roztańczony buntownik. Sprawca rewolucji na parkietach alternatywnych dyskotek jest dziełem czwórki chłopców z Glasgow. Ich cel postawiony sobie przed założeniem zespołu, to granie muzyki, przy której panienki mogą sobie poskakać. Efekt jego osiągnięcia przerósł wszelkie oczekiwania. Album "Franz Ferdinand" zajmuje obecnie czołówki rankingów podsumowujących bieżący rok, a kolejne single z albumu stają się jednocześnie przebojami. Slalom pomiędzy dance-punkiem a rockową alternatywą skutkuje w żywiołowym wdzieraniu się melodyjnych kawałków w umysły i ciała słuchaczy. Nie można przejść obojętnie obok nieokrzesanego "Take Me Out" czy też perwersyjnego "Michael". Dynamika, nieskrępowanie oraz skrajna indywidualizacja znanych kanonów muzyki poświęcone są tutaj jednej konepcji: czerpania nie ograniczonej niczym radości ze zmysłowego i cielesnego obcowania ze współczesną muzyką rockową. (łj)

Obrazek pozycja 29. The White Stripes - White Blood Cells (2001)

29. The White Stripes - White Blood Cells (2001)

Są jeszcze ludzie, którzy za pomocą perkusji i gitary potrafią pobudzić do życia dziadka rock n'rolla. Słodko drażniący uszy warkot szarpanych strun, teksty rodem z głowy bardzo alternatywnie myślącego nastolatka, drapieżnie przykłuwający wzork image. Kobieta i mężczyzna. Brat i siostra? Byli kochankowie? Nieistotne. Duet z Detroit, albumem "White Blood Cells", doprowadził do wrzenia białe krwinki w żyłach publiczności na całym świecie. I choć prawdziwy medialny rozgłos The White Stripes zyskali po wydaniu "Elephant", to jednak prawdziwa rewolucja rozpoczęła się dwa lata wcześniej. "White Blood Cells" nagrywany był na kilkudziesięcioletnich instrumentach. Uzyskano dzięki temu brzmieniowe efekty charakterystyczne dla pierwszych, garage'owych kapel, a sam proces twórczy spowity został mgiełką magii i mistycyzmu. Niezapomniany "Hotel Yorba", energetyczny "I Fell In Love With A Girl", wirtuozerski "The Union Forever", w którym wykorzystano fragmenty dialogów i scenariusza filmu "Obywatel Kane" sprawiają, iż "White Blood Cells" to coś więcej, niż tylko kolejny album reanimowanego garage rocka. To najszczersza rock'n'rollowa awangarda wśród albumów ostatniej dekady. (łj)

Obrazek pozycja 28. The Fiery Furnaces - Blueberry Boat (2004)

28. The Fiery Furnaces - Blueberry Boat (2004)

Drugi krążek rodzinnego duetu Fiery Furnaces to jeden z najświeższych albumów w naszym podsumowaniu. Znalał się w nim w pełni zasłużenie. Eleonor i Matthew Friedberger, wydając w lipcu następcę "Gallowbird's Bark", zaskoczyli literalnie wszystkich. I tych, którzy osłuchani z debiutem oczekiwali filigranowych i szlagierowych melodii, i tych, którzy sądzili, iż Friedebergerom interesująca koncepcja debiutu trafiła się jak ślepej kurze ziarno. "Blueberry Boat" to mała dokumentacja zdolności artystycznych i wyrafinowanego gustu muzycznego. Pomysły, które wykorzystano na tym krążku są wyciągiem z najciekawszych prądów muzycznych ostatnich kilkunastu lat. Do swego eliksiru Fiery Furnaces wykorzystało bowiem cały gatunowy wachlarz brzmień. Od bluesa i garage rocka po psychodeliczną elektronikę. "Blueberry Boat" staje się płytą niemalże uniwersalną, jednak nie tylko ze względu na swoją rodzajową pojemność. Lawirując pomiędzy sążnistymi kompozycjami a typowo piosenkowymi formami, album emanuje silnym, indywidualnym i bardzo emocjonalnym charakterem. Teksty pełne żywej poezji i często stosowane zabiegi melodeklamacji dopełniają nieskazitelnej całości albumu. Według Eleonory i Matthew, z rodziną najlepiej wychodzi (się) w studiu. (łj)

Obrazek pozycja 27. The Libertines - Up The Bracket (2002)

27. The Libertines - Up The Bracket (2002)

Zaczynający od prostego punkowania Pete Doherty i Carl Barat w 2002 roku rozchmurzyli całą Wielką Brytanię, tak desperacko wypatrującą swoich odpowiedników The Strokes. Czy Anglicy mogli trafić lepiej? Dwóch charyzmatycznych łobuzów tłukło się i godziło szybciej, niż mistrzowie w tych sprawach, Noel i Liam Gallagher, co rusz okupując czołówki gazet. Do tego wyciskało ze swoich gitar to, co najbardziej brytyjskie (The Kinks, The Clash, The Smiths), ubierając w nośne, opatrzone cwaniackimi tekstami kompozycje. Ku uciesze rosnącej w błyskawicznym tempie grupy fanów (bo na Wyspach kocha się przecież takich "swoich", pozbawionych kompleksów chłopaczków), bez śladu gwiazdorskich manier szalało na scenie w spontanicznym, prawdziwie rock'n'rollowym stylu. Być może nie ma już powrotu do tamtych Libertines, jednak na otarcie łez zostały piosenki: dziś już często klasyczne, mocne jak diabli melodie. Jak utwór tytułowy. Jak "Boys Don't Cry" naszych czasów, wzruszająco zawadiacka pieśń "Time For Heroes". Jak garażowy wymiatacz "Horrorshow". Zresztą porywa tu zdecydowana większość, a "Up The Bracket" to płyta, której słuchając znów cieszysz się jak dzieciak. Fookin' great. (ka)

Obrazek pozycja 26. Wilco - Yankee Hotel Foxtrot (2002)

26. Wilco - Yankee Hotel Foxtrot (2002)

Czy jest bardziej amerykański styl muzyczny niż country? Nawet jego alternatywna odmiana to wciąż tak samo charakterystyczne brzmienie. O ile można się sprzeczać, czy Jeff Tweedy jest najbardziej wyrazistą i najważniejszą postacią nurtu alt-country, o tyle nie powinno się mieć wątpliwości, że wraz z Wilco stworzył coś niepowtarzalnego od początku do końca. "Yankee Hotel Foxtrot" opowiada o tragicznych wydarzeniach z 11 września w sposób bezapelacyjnie wyjątkowy, kameralny, pozbawiony zbędnego patosu. Piękno tego albumu tkwi w jego pozornej prostocie, instrumentalnym mistrzostwie i absolutnych wyżynach songwritingu, na które wzniósł się tu Tweedy. Kiedyś mu "wypomną" zarówno "Radio Cure" jak i "Jesus Etc.", od których łza się w oku kręci. W przyszłości także jacyś mądrzy ludzie na pewno umieszczą "Yankee Hotel Foxtrot" w rankingu najważniejszych płyt pierwszej dekady XXI wieku. Tak jak my uczyniliśmy to teraz. (kw)

Obrazek pozycja 25. James - Pleased To Meet You (2001)

25. James - Pleased To Meet You (2001)

Każdy zespół marzy o tym, żeby na zakończenie swojej kariery wydać album, który z jednej strony byłby wspaniałym prezentem dla fanów, z drugiej - dziełem, które nie rzuci się cieniem na całą twórczość, lecz będzie doskonałym jej zwieńczeniem. "Pleased To Meet You" grupy James jest właśnie taką płytą. Te jedenaście kawałków zostało nagranych u schyłku ery britrocka, a mimo to brzmią świeżo i niebanalnie (może dlatego, że Brian Eno perfekcyjnie wyprodukował ten album?). Utwory w stylu "Getting Away With It" czy "Seniorita" kontynuują tradycję świetnych, przebojowych kompozycji w twórczości James, a "The Shining" staje się kameralnym, pożegnalnym hymnem grupy. Wraz z ostatnimi sekundami melancholijnego "Alaskan Pipeline" nie ma się wątpliwości: kończy się właśnie jedna z najbardziej wyjątkowych, britrockowych płyt, a wraz z nią być może i cała, tak udana dla tego gatunku dekada. (kw)

Obrazek pozycja 24. Sonic Youth - Sonic Nurse (2004)

24. Sonic Youth - Sonic Nurse (2004)

Są zespoły, które pomimo upływającego czasu ani trochę się nie starzeją. Z pewnością zaliczają się do nich weterani z Sonic Youth. Ich ostatnia płyta dowodzi, że mamy tu do czynienia z niewątpliwym fenomenem. Po ponad dwudziestu latach działalności muzyka brzmi wciąż rewelacyjnie, a zespół nie stracił nic ze swojej energii i żywiołowości. Nowojorczycy odważnie stają do walki o palmę pierwszeństwa na rockowej scenie z kapelami, które wychowały się na ich muzyce. "Sonic Nurse" to album zagrany bezkompromisowo, bez oglądania się za siebie i na boki. Mistrzowie gitarowego zgiełku, tak jak w latach osiemdziesiątych, mogą być wzorem do naśladowania dla młodszych kolegów. A co najważniejsze, w ich muzyce nie ma nawet cienia rutyny. Znów nasze uszy drażnią hałaśliwe riffy i cierpkie teksty. Całość jest, jak przystało na zespół o takiej renomie, dopięta na ostatni guzik. Ostatnie dokonanie "soniców" można bez kompleksów postawić obok takich tutułów jak "Daydream Nation" czy "Sister". Zanim jeszcze świat na dobre usłyszał o grunge'u wszystkie młode grupy ze Seattle chciały być jak Sonic Youth. Warto o tym pamiętać słuchając tego zespołu w XXI wieku. To kawałek pięknej historii amerykańskiego rocka.(pn)

Obrazek pozycja 23. The Dandy Warhols - Thirteen Tales From Urban Bohemia (2000)

23. The Dandy Warhols - Thirteen Tales From Urban Bohemia (2000)

Dandy's Rule, Ok? - takie buńczuczne pytanie postawił zespół The Dandy Warhols na swojej debiutanckiej, lekko zaspanej płycie. Rządzić zaczął dwa lata później, psychodeliczno-motoryczny "Dandy Warhols Come Down" zapewnił mu status najlepszego brytyjskiego zespołu w Ameryce. Trzecim albumem zespół powrócił na amerykańską prowincję, nagrywając płytę country... Chociaż niezupełnie. "Thirteen Tales From Urban Bohemia" to płyta o różnych obliczach, ukazująca je wszystkie kolejno, w sposób logiczny i uporządkowany. Mamy tu i velvet'owy, roztopiony trans - "Nietsche", eklektyczny "Mohammed", rozstrojony, slide'owy "Country Leaver", czy przypominający trochę Becka "Horse Pills". Są bezpośrednie nawiązania do poprzedniej płyty, "Shakin'" to wariacja w temacie "Boys Better", a "Sleep" kojarzy się z wcześniejszym "Green". O pamiętnym hicie ze spotu Vodafone nie wspomnę, bo to temat na osobny rozdział. Z jednej strony kowbojska kpina z miejskiej bohemy, z drugiej prawdopodobnie najlepszy soundtrack do... errm... jakby to oni ujęli: cruisin' and boozin' and rockin' on a horse-size pills. (tt)

Obrazek pozycja 22. Broken Social Scene - You Forgot It In People (2002)

22. Broken Social Scene - You Forgot It In People (2002)

Ciekawą cechą kanadyjskiej sceny alternatywnej jest brak jakiegokolwiek gwiazdorstwa. Nie jest to miejsce dla spragnionych sławy charyzmatycznych frontmanów czy freaków, którzy z gitarą potrafią zrobić wszystko, tylko nie na niej grać. Liczy się sama muzyka. Taki etos pracy przyjęli również członkowie Broken Social Scene, który nazwać można by było: supergrupą? kolektywem? projektem? W książeczce skład zespołu liczy jedenaście osób, wcześniej zasłużonych w takich zespołach jak KC Accidental, Stars, Do Make Say Think. Zamiast spędzać czas na bezproduktywnych jamach, stworzyli w 2002 roku płytę spójną z wyważonym, przemyślanym materiałem. Muzykę na "You Forgot It In People" możnaby określić jako rozciągniętą pomiędzy leniwymi, rozmarzonymi dźwiękami a gitarowymi wypadami na wcale nieoczywiste tereny. Gdzieniegdzie znajdziemy przystępne, trochę śniadaniowe impresje w typie "Looks Just Like The Sun" czy "Pacific Theme", by zaraz napotkać agresywne perły w rodzaju "Cause=Time" czy "KC Accidental". Ten drugi utwór to największy popis kunsztu BSS. Ostro zapętlony, sprzężony gitarowy motyw rozjuszenie targa się na wszystkie strony, ale jak w dobrej jazzowej improwizacji, sekcja rytmiczna utrzymuje go w ryzach. Taka jest cała płyta. Mogłaby się łatwo rozsypać jak domek z kart, dążąc w stronę indywidualnych popisów, a jednak w sobie tylko znany sposób członkowie Broken Social Scene trzymają rękę na pulsie. (jr)

Obrazek pozycja 21. At The Drive-in - Relationship Of Command (2000)

21. At The Drive-in - Relationship Of Command (2000)

Oto ostatnia płyta nieodżałowanego At The Drive-in - zespołu, który przez wiele lat stanowił o sile amerykańskiej sceny indie. Ostatnia i chyba najlepsza, choć akurat kapeli z El Paso słabe płyty się nie przytrafiały. Fani i krytycy zaraz po premierze tego krążka zarzucili grupie obniżenie poziomu, pójście w stronę komercji i zbytnie złagodzenie brzmienia. Cóż, widać nie byli to ani prawdziwi fani, ani kompetentni krytycy. Wydanie płyty dla fonograficznego giganta nie musi jeszcze oznaczać sprzedaży ideałów, o czym dobitnie przekonują muzycy Drive-in. Materiał na tym albumie jest równie agresywny i energetyczny jak wcześniej, a wykrzyczane przez Cedrica teksty piosenek wywołują po raz kolejny ciarki na plecach. Właściwie wszystko jest tu dopracowane w najdrobniejszych szczegółach - rewelacyjnie zgrana, bogata sekcja rytmiczna, świetne gitary Omara i wspomniany już głos Cedrica. Poza tym album jest kopalnią genialnych kompozycji - od ostrego łomotu w "Arc Arsenal" poprzez nerwową, pędzącą "Enfilade", ujmującą "Invalid Litter Dept.", aż po niespodziewanie melodyjne "Rolodex Propaganda" (z gościnnym udziałem Iggy'ego Popa). Na pytanie o jeden powód, dla którego warto poznać "Relationship of Command" odpowiadam - "One Armed Scissor". Jest to najlepszy utwór jaki kiedykolwiek zrodził amerykański nurt emo... (pn)

Kuba Ambrożewski (ka), Kamil J. Bałuk (kb), Marceli Fr±czek (mf), Przemysław Nowak (pn), Jakub Radkowski (jr), Tomasz Tomporowski (tt), Witek Wierzchowski (ww), Piotr Wojdat (pw), Kasia Wolanin (kw) (20 grudnia 2004)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także