Pięciolecie z dwójką z przodu

Miejsca 31 - 40

Obrazek pozycja 40. The Crimea - Tragedy Rocks (2004)

40. The Crimea - Tragedy Rocks (2004)

Wydany własnym sumptem debiutancki album londyńskiej formacji The Crimea jest żywym przykładem tego, że "chcieć to móc" sprawdza się także w muzyce. Ignorowany przez media zespół przez wiele miesięcy przodował w wyspiarskich rankingach "Best unsigned band", aż gdzieś na początku 2004 postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Efektowi podjętych działań, "Tragedy Rocks", można zarzucić produkcyjne niedoskonałości, jednak materiał tu zawarty składa się właściwie z samych killerów. Niezależnie od tego, czy będzie to rozmarzony "Baby Boom", mocno zawiany "Lottery Winners On Acid", dramatyczny "Opposite Ends", czy galopujący "Howling At The Moon Won't Make It Better", każdy z nich ma właściwości uzależniające. Recepta na płytę jest prosta. Melodyjne, pogodne, niekiedy niemal plażowe piosenki kontrastują z pełnymi melancholii, a nawet i smutku tekstami Davey'ego MacManusa. Dodatkowo, zachrypnięta maniera Davey'ego dodaje im lekko gorzkawego posmaku. "Tragedy Rocks" to cukierek, ale raczej z gatunku anyżowych. Aha, The Crimea podpisała ostatnio kontrakt i prawdopodobnie album doczeka się reedycji. Gratulacje. (tt)

Obrazek pozycja 39. Starsailor - Love Is Here (2001)

39. Starsailor - Love Is Here (2001)

W roku 1970 ukazał się album Tima Buckleya zatytułowany "Starsailor". Ćwierć wieku później jego syn Jeff nagrał "Grace". Dlaczego o tym wspominam? Ponieważ obie pozycje okazały się niezmiernie ważne w życiu Jamesa Walsha i jego trójki kolegów. Druga stała się muzyczną biblią wokalisty grupy i sprawiła, że zapragnął poświęcić swoje życie muzyce, natomiast tytuł pierwszej stał się nazwą ich zespołu. Debiutancka płyta "gwiezdnego żeglarza" przynosi muzykę, która na pewno wynika z fascynacji twórczością wspomnianych artystów. Przede wszystkim za sprawą Jamesa i jego emocjonalnego śpiewu. Muzycznie jest to trochę inna bajka. Jeżeli chcielibyśmy przydzielić zespołowi jakąś szufladkę to na pewną tę z napisem New Acoustic Movement. "Love Is Here" to bardzo jesienna płyta. Przygnębiająca zarówno w warstwie słownej (już nic mi nie zostało... moje życie jest dobre, ale moja miłość to ruina), jaki i dźwiękowej, gdzie tło dla głosu Walsha stanowi jednostajny rytm perkusji, spajający ze sobą brzmienie gitary akustycznej i fortepianu. Wszystko to jednak podlane jest popowym sosem, dzięki, któremu grupie udało się wykroić z płyty aż pięć przebojów z "Alcoholic" na czele. Choć i tak najlepszym utworem w tym zestawie wydaje się być epickie "Way To Fall". Podobać się może także, wydane na małej płytce, nieco bardziej roztańczone "Poor Misguided Fool". (dd)

Obrazek pozycja 38. Medium 21 - Killings From The Dial (2003)

38. Medium 21 - Killings From The Dial (2003)

Gdyby "Killings From The Dial" ukazała się tuż po debiucie Coldplay na pewno nie pozostałaby niedoceniona. Kto wie, może mielibyśmy wysyp płyt utrzymanych w podobnej stylistyce? Niestety, ubiegłoroczny album Medium 21 nie zyskał większego uznania, chociaż wydaje się to rzeczą niepojętą ze względu na artystyczny poziom ich dzieła. Muzycy z Northampton pozostają wierni gitarowym melodiom i budują swoje kompozycje w nieszablonowy sposób. Przykładem jest "Junctions In Our Sleep". W tym niejednostajnym utworze ukazuje się cała siła Medium 21: charakterystyczny wokal Johna Clough doskonale współgra z niezwykle przebojowymi partiami sześciostrunowców (posłuchajcie fragmentu z tekstem get a load of you / you almost feel like home). Podstawową zaletą kompozycji zespołu jest melodyka, słychać to zarówno w bardziej energicznych piosenkach, takich jak "The Cable and Cars" i żywiołowym "Acting Like A Mirror", ale także w spokojniejszym "Poisoned Postcards" oraz akustycznym "By My Side". "Killings From The Dial" to płyta pełna hitów, niesłusznie zepchnięta do grona "drugoligowych" wydawnictw z 2003 roku. (ww)

Obrazek pozycja 37. New Order - Get Ready (2001)

37. New Order - Get Ready (2001)

Rzadko zdarza się, żeby zespół z dwudziestoletnim stażem, po ośmiu latach wydawniczej absencji powrócił albumem nie tylko potwierdzającym ich dawną klasę, lecz brzmiącym niezwykle świeżo jak na czasy swego wydania. "Get Ready" w 2001 był jedynie zgrabnym comebackiem dla grupy New Order, w połowie dekady, gdy muzyka rockowa jest taneczna jak nigdy dotąd, album zaczyna funkcjonować jako jedna z ówczesnych jaskółek dzisiejszej mody. Nowoczesna produkcja, plejada idolów młodszego o dekadę pokolenia (Corgan, Gillespie), a także stałe elementy brzmienia New Order (ach ten bas Petera Hooka) pozwoliły "Get Ready" zadowolić starych fanów formacji oraz niewątpliwie pozyskać kilku nowych. Dodatkowo, poziom nasycenia płyty przebojowymi utworami był tak duży, że kolejne single można było z powodzeniem wybierać drogą losowania. Aha, bez klipu do "Crystal" nie byłoby dzisiaj The Killers. (tt)

Obrazek pozycja 36. Tori Amos - Scarlet's Walk (2002)

36. Tori Amos - Scarlet's Walk (2002)

Tori Amos wyruszyła w podróż (lost in a place called America), a płyta "Scarlet's Walk" jest zapisem spostrzeżeń, obserwacji, obrazów, jakie wokalistka zarejestrowała podczas swej wędrówki po Stanach Zjednoczonych. Okazała nam przy tym inną niż do tej pory miała w zwyczaju wrażliwość - już nie dziewczęcą, ale dojrzałej kobiety. Songwriting Tori na tej płycie nie zmienił się - ciągle jest mistrzowski, muzycznie dzieje się tu mniej niż na poprzednich płytach, ale to dlatego, że siła ciężkości przesunięta została właśnie na warstwę tekstową. W końcu "Scarlet's Walk" to swoisty dziennik, w którym obok opisów krajobrazów czy stanów emocjonalnych mamy też choćby informacje geograficzne. Wszystkie utwory są ze sobą powiązane, jeden jest kontynuacją poprzedniego, a siła tego krążka tkwi w jego wyjątkowej wręcz spójności. "Gold Dust" kończy album, ale tak naprawdę zapowiada nowy rozdział w życiu wokalistki - okres macierzyństwa, który na pewno nieraz odciśnie piętno na jej twórczości. (kw)

Obrazek pozycja 35. Bright Eyes - Lifted Or The Story Is In The Soil Keep Your Ear To The Ground (2002)

35. Bright Eyes - Lifted Or The Story Is In The Soil Keep Your Ear To The Ground (2002)

Trzecie duże dzieło Bright Eyes, to opowieść Conora Obersta o sobie. O swoich lękach, obawach, nadziejach, a także o swojej miłości do muzyki. Autor "Lifted..." przeprowadza nas umiejętnie przez koleje swojego losu, od czasów dzieciństwa, poprzez pierwsze rozczarowanie miłosne, aż do dnia dzisiejszego, kiedy jest już człowiekiem ukształtowanym lecz nadal poszukującym. To taka koncepcyjna płyta "o sobie samym". Zaśpiewana przez "podmiot liryczny" łamiącym się głosem, którego natężenie jest uzależnione od treści wyśpiewywanej opowieści. Tutaj bardziej liczy się barwa aniżeli skala. Muzyka, z pogranicza alt country i tradycyjnego rocka czasem okraszonego dźwiękami dęciaków czy smyków, stanowi tu przede wszystkim tło dla monologów Conora. Największe wrażenie z całego zestawu robią, dynamiczne "Method Acting", przejmujące, słodko-gorzkie "Lover I Don't Have To Love", zwiewne "Bowl of Oranges", czy w końcu "Don't Know When But A Day Is Gonna Come", lokujące się tak gdzieś w połowie drogi pomiędzy Johnnym Cash'em a Nickiem Cavem. Jednak Oberst nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Jeżeli "Lifted..." było takim bright-eyesowym "The Bends", to w styczniu powinniście oczekiwać wielkich muzycznych doznań. (dd)

Obrazek pozycja 34. The Secret Machines - Now Here Is Nowhere (2004)

34. The Secret Machines - Now Here Is Nowhere (2004)

Zespół Secret Machines to najnowszy rodzaj cyborgów, wysłanych przez maszyny w przeszłość do walki z Johnem Connorem, ostatnią nadzieją broniącej się przed zagładą ludzkości. Ich bronią jest muzyka, brzmienie potężne, choć ascetyczne, do tego cholernie zaraźliwe. Ich basy są tak donośne, że mogą burzyć mury, ich bębnienie przypomina wystrzały kul armatnich, ich gitary szczerzą swe jadowite kły. Secret Machines są maszynami nowej generacji, zaprogramowanymi by odwlekać moment ataku. Po wytropieniu słuchacza zbliżają się do niego po cichu, powoli i nieubłaganie zwiększając natężenie muzycznego zgiełku, prowadząc do jego nieuchronnej sonicznej śmierci. Ich arsenał jest imponujący: od zamglonego, sparklehorse'owego "The Leaves Are Gone", poprzez stadionowy, rewitalizujący U2 "You Are Chains", aż do flirtującego z garażowym rockiem "Light's On". Maszyny nie przebierają w środkach i są gotowe na wszystko. Uderzyły w 2004 roku w Nowym Jorku. To dopiero początek. Przegraliśmy bitwę. Prawdopodobnie przegramy wojnę. (tt)

Obrazek pozycja 33. Björk - Vespertine (2001)

33. Björk - Vespertine (2001)

Od momentu wydania "Homogenic" w 1997 roku Björk zaczęła coraz bardziej oddalać się od wszelkiej maści list przebojów. Sukces komercyjny Debut, a także "Post" spowodował, że artystka zwróciła swoją twórczość na zupełnie inne tory. Islandka zapragnęła, aby każdy jej następny album nabierał specyficznego kształtu. "Vespertine", który ujrzał światło dzienne w 2001 roku okazał się najbardziej melancholijnym, a zarazem intymnym dziełem Björk. Ogromny wpływ na taki a nie inny kształt albumu miał udział artystki w filmie Larsa Von Triera pod tytułem "Tańcząc w ciemnościach". Islandka do tego stopnia wczuła się w rolę stopniowo tracącej wzrok Selmy, że okupiła to poważną depresją i załamaniem na tle nerwowym. Stąd też wyciszony charakter poszczególnych kompozycji, gdzie dominują cudownie zaśpiewane i przepełnione ogromnym ładunkiem emocjonalnym utwory. "Pagan Poetry" czy "Cocoon" już po pierwszym przesłuchaniu robiły ogromne wrażenie. Delikatne elektroniczne podkłady, za które w dużej mierze odpowiedzialny był elektroniczny duet Matmos, dźwięki harfy, dzwonków czy instrumentów smyczkowych przyczyniły się do stworzenia niesamowicie pięknej, a momentami wręcz przygnębiającej aury. Björk wydając "Vespertine" ostatecznie udowodniła, że nie potrzebny jest jej sztuczny rozgłos i sława, przy okazji nagrywając najambitniejsze dzieło w dotychczasowej karierze. (pw)

Obrazek pozycja 32. Mogwai - Happy Songs For Happy People (2003)

32. Mogwai - Happy Songs For Happy People (2003)

Znaczenie Mogwai dla rozwoju indie rocka ostatnich lat jest niepodważalne. Można zaryzykować stwierdzenie, że "Young Team" to "muzyczna Biblia" wielu współczesnych post-rockowych zespołów. Charakterystyczne, powolne budowanie napięcia, w pewnym momencie przeradzające się w pełen gitarowego zgiełku hałas - tak można w przybliżeniu określić zawartość debiutu Mogwai. Dowodem na to, że zespół nie spoczął na laurach jest także czwarty longplay, "Happy Songs For Happy People". Mniej piosenkowy od "Rock Action" z 2001 roku, jednocześnie zdecydowanie spokojniejszy niż wspomniany "Young Team". Więcej tu melancholijnych dźwięków pianina ("Golden Porsche", "I Know You Are But What Am I?"). Ogromną rolę odgrywają także instrumenty smyczkowe ("Killing All The Flies"). Brzmienie gitar jest bardziej przestrzenne ("Hunted By A Freak"), momentami, wręcz zahaczające o muzyczne rejony Sigur Rós (początek "Stop Coming To My House"). Jedynie "Ratts Of The Capital" to Mogwai, jaki znamy z okolic 1997 roku. "Happy Songs For Happy People" nie jest dziełem na miarę klasycznego "Young Team", nie mniej jednak to jedna z najbardziej spójnych i poruszających płyt ostatniego 5-lecia. (pw)

Obrazek pozycja 31. Beth Gibbons & Rustin Man - Out Of Season (2002)

31. Beth Gibbons & Rustin Man - Out Of Season (2002)

Fani Portishead przed rokiem 2002 mogli zadawać sobie pytanie: jak brzmiałaby Beth Gibbons, gdyby nie miała za sobą zespołu i nie krępowała jej stylistyka trip hopu. Wszelkie dywagacje na ten temat zakończyła płyta "Out Of Season". Kiedy w studiu nagraniowym spotkali się jedna z najbardziej charakterystycznych wokalistek lat 90-tych (Gibbons) i basista w 1/4 odpowiedzialny za brzmienie wydawnictw grupy Talk Talk (Paul Webb), stało się jasne, że nie będzie powtórki z Portishead. Jedyne bowiem co łączy solowy projekt piosenkarki z muzyką jej macierzystej formacji to głos Beth Gibbons, który niezmiennie brzmi tutaj tak samo przejmująco, lirycznie i wyraziście. "Out Of Season" to zbiór przepełnionych smutkiem i jesienną melancholią utworów. Większość jest delikatna i akustyczna ("Romance") czy zaaranżowana głównie na jeden instrument ("Show" czy "Drake"), ale i tak swoistą wizytówką solowej Beth Gibbons pozostanie wielkie "Tom The Model" z orkiestrowym refrenem, po którego wysłuchaniu przechodzą słuchacza ciarki po plecach, stając się także niedoścignionym wzorem wokalno-kompozytorskim dla wszystkich śpiewających pań. (kw)

Kuba Ambrożewski (ka), Kamil J. Bałuk (kb), Marceli Fr±czek (mf), Przemysław Nowak (pn), Jakub Radkowski (jr), Tomasz Tomporowski (tt), Witek Wierzchowski (ww), Piotr Wojdat (pw), Kasia Wolanin (kw) (20 grudnia 2004)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: Struna
[31 października 2009]
No to Panie i panowie, czekamy na zamknięcie obecnie powoli mijającej dekady. "TOP 100 `00"... ehh, jak ten czas leci:(

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także