Najlepsze single roku 2010

Miejsca 20 – 11

Obrazek pozycja 20. Grum – Can’t Shake This Feeling

20. Grum – Can’t Shake This Feeling

Spoglądając na „Heartbeats” z perspektywy czasu, trudno oprzeć się poparciu nieco zachłannej na pierwszy rzut oka tezy, jakoby Graeme’owi Shepherdowi udało się wysmażyć najlepszą pod względem potencjału singlowego płytę roku. Gdyby wszystkie kompozycje na debiutanckim krążku stacjonującego w Leeds producenta trzymały mocarny poziom „Can’t Shake This Feeling”, prawdopodobnie bylibyśmy właśnie zajęci – korzystając z sąsiedztwa nowego-starego święta – obsypywaniem go godnymi króla darami. O bezpiecznym, wyestetyzowanym disco Grum napisaliśmy jednak przez ostatni rok tak wiele, że zamiast powielać wyświechtane już opinie zasygnalizuję tylko, że moment, w którym żywy dialog falistej, wyginającej się we wszystkie strony świata blachy basu i słodkiej damskiej wokalizy ustępuje miejsca syntezatorowej paradzie drugiego refrenu, to jedna z najmilszych rzeczy, jakie dane mi było usłyszeć w tym roku. Nie sadziłem, że kiedykolwiek to napiszę, ale Korwin miał chyba rację pisząc o d***kracji – tak naprawdę powinniście bowiem czytać w tym miejscu o „Turn It Up”. (Bartosz Iwański)

Posłuchaj >>

Obrazek pozycja 19. Gypsy And The Cat – The Piper’s Song

19. Gypsy And The Cat – The Piper’s Song

W roku 2010 zespół Toto zaistniał dwukrotnie, raz: gdy Golden Ages chillwave’owo zmasakrował „Afrikę”, przejeżdżając się po każdym elemencie przesterem i kompresorem; dwa: gdy Australijczycy z Gypsy And The Cat niespodziewanie zechcieli przypomnieć największy hit Paicha i Porcaro. Mogę się założyć, że gdyby na miejscu tego chłopaka postawić twórców „The Piper’s Song”, komiks zakończyłby się w podobny sposób. Oczywiście nie jest to cover, ale trudno będąc w pełni władz słuchowych nie zauważyć drobnych podobieństw. Tak samo ciężko nie wpędzić się w dobry nastrój słuchając „The Piper's Song” – bo rządzi w nim fleetwoodmacowa gracja i melodyka; dopracowana rozpiska na głosy i vibe „Afriki”. A nad wszystkim unosi się lekko baśniowa opowieść przypominająca okolice „The Whole Of The Moon”. Australii to nie odkrywa, ale chyba nie musi – od tego mieliśmy Williama Dampiera. (Sebastian Niemczyk)

Posłuchaj >>

Obrazek pozycja 18. Swindle feat. Miss Fire – Part Time Lover

18. Swindle feat. Miss Fire – Part Time Lover

Produkcje osobnika ukrywającego się pod pseudonimem Swindle charakteryzuje niezwykła swoboda w przeplataniu stylistyk. W 2010 roku wydał dwie dość różne EP-ki, jednak niezależnie od tego, czy zabiera się za mocne basowe numery o ściśle parkietowym przeznaczeniu, jak tytułowy kawałek z „Airmiles”, czy za sympatyczny, rytmiczny funk z drugiego z wydawnictw, zawsze z błahych elementów tworzy prostoduszne układanki, które zarażają pozytywnym feelingiem. Pochodzące z „Who Said Funk” nagranie „Part Time Lover” to idealny przykład doboru właściwych klocków, w tym wypadku są to uk funky, r’n’b i wakacyjna egzotyka. Za tropikalny charakter utworu odpowiedzialna jest latynoska gitara, podkreślająca równie nienachalny wokal Miss Fire w manierze rhythm’n’bluesowej ballady. Rytm podkreślają delikatne, plemienne bębny, a garść produkcyjnych sztuczek zaznacza elektroniczny rodowód producenta. Jeżeli na karnawał szukacie spokojniejszych, bardziej sentymentalnych odmian klubowych rytmów z dodatkiem ciepła czarnej muzyki, to Szwindel powinien być pierwszym skojarzeniem. (Mateusz Krawczyk)

Posłuchaj >>

Obrazek pozycja 17. Zinc feat. Ms. Dynamite – Wile Out

17. Zinc feat. Ms. Dynamite – Wile Out

DJ Zinc nazywa swoją muzykę „crack housem” i zupełnie nie chcę wnikać dlaczego. Pomińmy tę ekscentryczność, tym bardziej że – poza „Wile Out”, oczywiście – Zinc w 2010 roku „crack housem” serc nie zawojował. A „Wile Out” to numer znakomity, który dynamicznym 4x4, podbitym solidnym basem (dają w nim znać drum’n’bassowe korzenie Zinca) szturmuje parkiet. Spora w tym zasługa Ms. Dynamite, która w 2010 roku zaliczyła wielki powrót – oprócz „Wile Out” szalała na bitach Redlighta, czy zdobywała Notting Hill razem z Katy B. Hit duetu jest przy całej swej agresji dość radiowy, a ludzie w klubach całego świata doznają ekstazy. Bo i jak inaczej reagować na bardzo prosty, taneczny bit, bas-mordercę i ragga nawijkę Ms. Dynamite? (Paweł Klimczak)

Posłuchaj >>

Obrazek pozycja 16. Guido feat. Yolanda – Way U Make Me Feel

16. Guido feat. Yolanda – Way U Make Me Feel

W pierwotnej, instrumentalnej wersji ten numer miał już niezłą moc – dubstep bezpardonowo wdzierający się do wysublimowanych, snobistycznych wnętrz filharmonii. Soczysta, dramatyczna, czarna wokaliza Yolandy dodała mu natomiast zupełnie nowego znaczenia. Dzięki angielskiej wokalistce, dubstep Guido nabrał posmaku klasowego r’n’b. Teatralna, rozemocjonowana ekspresja Yolandy oddala być może ten utwór od klubowych standardów, ale za to jest kolejną doskonałą próbą przedstawienia hermetycznego, choć coraz popularniejszego gatunku szerszej publiczności. Próbą bardzo udaną, bo znając życie, niejeden delikwent po usłyszeniu „Way U Make Me Feel” sięgnął po „Anideę”. (Kasia Wolanin)

Posłuchaj >>

Obrazek pozycja 15. Violens feat. Chairlift – Never Let You Go (Sginned)

15. Violens feat. Chairlift – Never Let You Go (Sginned)

Doprawdy, gdyby problemy z komercyjną muzyką pop w roku 2010 sprowadzały się do popularności Justina Biebera, bylibyśmy uratowani. W szale zbiorowego nawrócenia się wytwórni, mediów, a nawet niegdysiejszych luminarzy r’n’b i wolnych beatów na syto podrasowany autotune’em, chamski eurodance 2.0, kanadyjski pucułowaty berbeć wydaje się ledwie niewinną maskotką, o której istnieniu statystyczny czytelnik Screenagers najprędzej dowiedział się przeczytawszy o wspólnym nagraniu lidera Violens i wokalistki Chairlift. Lecz nazwać „Never Let You Go” najoryginalniejszym internetowym dowcipem roku mogliście co najwyżej do trzeciego odsłuchu – od tego momentu ścieżka zaczynała sama oddychać, krzyczeć i kopać. Ten czuły romans italo disco i chillwave’u w wykonaniu najprawdziwszych przedstawicieli nowojorskiej bohemy wnet porywał na swoich własnych prawach – wymuszone przez klip nieregularności nadawały mu artystycznej krawędzi, nie dezintegrując wcale tradycyjnej popowej urody piosenki, a zrezygnowany-lecz-namiętny duet Elbrechta i Polachek kazał kompletnie ignorować tekstowy nonsens utworu, poruszając swoją niezwykłą ekspresyjnością. Więc zastanówcie się raz jeszcze, nim przekażecie dalej internetowy łańcuszek wymierzony w tego biedaka Biebera, bo on przynajmniej przysłużył się do powstania jednego z singli roku. Black Eyed Peas, Taio Cruz i tych kilkuset nieszczęśników, którzy nagrali kawałki z Davidem Guettą – macie choć połowę tego na swoją obronę? (Kuba Ambrożewski)

Posłuchaj >>

Obrazek pozycja 14. Janelle Monáe – Cold War

14. Janelle Monáe – Cold War

Pani Robinson wydaje się być doskonałym przykładem na potwierdzenie nieco kontrowersyjnej tezy, że obecnie kompozytorzy mogą jedynie przetwarzać, a nie wytwarzać coś nowego. „Cold War” to próba przeprowadzenia zimnej fuzji w muzycznym laboratorium. Do kolby Erlenmeyera wrzucono klawisze permanentnie używane w szlagierach lat osiemdziesiątych, odpowiednio podkręcony rytm z „Hey Ya” i co najważniejsze (zapewne dlatego na Wikipedii nadano tej piosence łatkę „rock”) bezczelną gitarową solówkę, która poprzedzona okrzykiem wzywającym z imienia gitarzystę nadaje piosence całkiem strawny, żywiołowy posmak. Ten wydawałoby się nieprzystający do całości element stanowi jednak w „Cold War” doskonałe zwieńczenie mieszaniny, która nadto doprawiona jest kopią klipu „Nothing Compares 2 U”. Zabawa konwencjami, którą uprawia Janelle może razić purystów, jednak przyrządzony przez nią koktajl, którego poszczególne składniki nie są konkurencyjne dla artystów nie krzyżujących z takim rozmachem stylistyk (najlepsze solo roku i tak nagrała grupa PS I Love You), jest pomimo, swej osobliwości, a może właśnie dlatego, rzeczą wartą wielokrotnej degustacji... Nawet jeśli powstała w laboratorium. (Witek Wierzchowski)

Posłuchaj >>

Obrazek pozycja 13. Brodka – W pięciu smakach

13. Brodka – W pięciu smakach

Polski pop wciąż ma syndrom „nieświatowości” – NASZE produkcje zawsze wydają się gorsze od amerykańskich, japońskich, szwedzkich, koreańskich czy nawet tych z krajów, które nie uchodzą za światowe potęgi w generowaniu hitów. „W pięciu smakach” to przede wszystkim fenomen wśród NASZEJ muzyki nagrywanej dla majorsów, będący jednocześnie obietnicą polepszenia się obecnej sytuacji. Nagle jedna z NASZYCH top wokalistek nagrywa płytę korespondującą z tym, co przez ostatni rok nie tyle działo się w zagranicznym popie, ale nawet indie popie. Jednak nie obyło się bez ofiar – sam singiel spotkała komercyjna śmierć, bo przecież targetem zwyciężczyni „Idola” nie powinna być tylko Trójka i środowisko związane z muzyką niezależną. Tym samym „W pięciu smakach” to poświęcenie ogólnonarodowej kariery w imię ambitnego popu. Podziwiam. (Andżelika Kaczorowska)

Posłuchaj >>

Obrazek pozycja 12. Tame Impala – Solitude Is Bliss

12. Tame Impala – Solitude Is Bliss

„Solitude Is Bliss” zdaje się być australijską odpowiedzią na Dungen. Położenie na mapie ma tutaj spore znaczenie, bowiem Tame Impala wydaje się w tym numerze bardziej angielskie, pozytywnie leniwie i nie aż tak kwasowe. Można doszukiwać się tu również hardrockowego hołdu, bluesrockowych naleciałości, fanbojstwa Beatlesów z późniejszego okresu, ale motorem napędowym „Solitude Is Bliss” jest radiowo-MGMT-owa melodyjność. Sporo tego wszystkiego, jednak kiedy dodamy to do siebie na spokojnie, otrzymamy jedną z lepszych piosenek 2010 roku. A na pewno jedną z najsympatyczniejszych. (Krzysiek Kwiatkowski)

Posłuchaj >>

Obrazek pozycja 11. Deerhunter – Desire Lines

11. Deerhunter – Desire Lines

Na papierze wszystko wygląda inaczej. Jeśli singiel ma mieć w sobie to coś – powinien być krótki i chwytliwy; zwróćcie uwagę, że taki właśnie jest „Revival”. Nic by się też nie stało, gdyby przyciągał uwagę oryginalnym teledyskiem i stopniowo narastał. Tak, te warunki spełnia z kolei „Helicopter”. Dlaczego zatem redakcja Screenagers wybrała inaczej? Co sprawiło, że nie kierowaliśmy się tym razem zdrowym rozsądkiem? Trudno to wyjaśnić, ale może to specyficzny przypadek Deerhunter, u których to nie melodia była zawsze najważniejsza. Oczywiście, że „Agoraphobia” z poprzedniej ich płyty była wręcz jej definicją, ale Bradford Cox trzyma dla nas często moc innych atrakcji, aniżeli tylko jeden czy dwa nośne motywy. Poza tym trochę łagodniejszej odmiany sennej psychodelii nigdy za mało, więc – oto – trochę na przekór, mianujemy „Desire Lines” ich najlepszym tegorocznym singlem. (Piotr Wojdat)

Posłuchaj >>

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: Łachecki
[6 stycznia 2011]
Nie wiem czy więcej niż 5 osób z moich znajomych wie co to "Niezal Codzienny", nawet ja wiem tak sobie. "Facebook" hasłowo, dochodzi np. Myspace (1 miejsce w odsłuchach czy coś), szeptany marketing mikroblogowy, tzn. to, jak w ciągu ostatnich kilku lat rozprzestrzenia się muzyka po prostu. Zapytaj się 20 osób które są zainteresowane muzyką "w stopniu przeciętnym" o cokolwiek, a okaże się, że 15% to zaskakująco dużo :)
Gość: kaczorowska nzlg
[6 stycznia 2011]
@Lachecki - Pytanie - jaki "Facebook"? Czy nie czasem ten który "lubi" Niezala Codziennego? Jak pisałam ten tekst zrobiłam małe BADANIE - zapytałam 20 osób które właśnie siedziały na czacie fejsbuka, a są zainteresowane muzyką w stopniu przeciętnym, o to czy kojarzą "W pięciu smakach". Trzy powiedziały mi, że tak, reszta kojarzyła Brodkę z Idola itd
Gość: weź
[6 stycznia 2011]
no ja też bym poprosił o paczkę.
Gość: Łachecki
[6 stycznia 2011]
Fajny ranking, może ktoś zrobić z tego paczkę? :)

Moim zdaniem komentarz do Brodki jest nieco anachroniczny. \"Targetem\" Brodki był Facebook, a nie festiwal w Opolu, i udało się go osiągnąć. Wystarczy mieć mniej niż 123 lata, żeby wymyślić taką strategię (\"komercyjnej śmierci\", \"niesprzedania się\") która na pewno nie jest mniej zyskowna niż to, co jeśli dobrze rozumiem intencje recenzentki, utożsamia ona z komercyjnym \"sukcesem\". Komercyjny sukces jest przeliczany na pieniądze, a nie na zwietrzałe formy przekazu :)

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także