Iceland Airwaves Festival – Reykjavik 2010

Iceland Airwaves Festival – Reykjavik 2010

Iceland Airwaves Festival – Reykjavik 2010 - Iceland Airwaves Festival – Reykjavik 2010 1

Ólafur Arnalds

Mistrz nastrojowych klimatów i zaczarowanych dźwięków. Pierwszy koncert o mały włos bym przegapił, bo został niespodziewanie przesunięty, a całkiem przypadkiem trafiłem do Sódómy, gdzie ludzie z piwami całkowicie zagłuszali swoimi rozmowami muzykę dochodzącą ze sceny. Ólafur raz po raz prosił mocno podpitą widownie o ciszę, jednak bezskutecznie. Jego muzyka zginęła gdzieś między kolejnymi łykami piwa. Jedynie momenty, w których na pierwszy plan wychodziła mocna elektronika, która okraszała niektóre utwory, były w stanie przebić się przez niemiłosierny hałas.

Na szczęście jego kolejny występ odbył się w moim ulubionym Nordic House, które jest wymarzonym miejscem na tak intymne koncerty. Sam artysta mówił, że to miła odmiana po wczorajszym występie w Sódómie. Przepiękny koncert, wypełniony znanymi utworami: „Fok”, „3055”, „Hægt”, „Kemur Ljósið” czy „Ljósið”. W towarzystwie kwartetu smyczkowego ten sympatyczny Islandczyk zabrał wszystkich w podróż dookoła swojego kraju i zdobył moje serce skromnością i podejściem do muzyki.

Iceland Airwaves Festival – Reykjavik 2010 - Iceland Airwaves Festival – Reykjavik 2010 2

Bloodgroup

Bloodgroup to jeden z moich ulubionych islandzkich zespołów. Nie dziwi więc fakt, że odwiedziłem każdy z ich trzech koncertów. I trzeba przyznać, że jeden lepszy od drugiego. Pierwszy, off-venue, odbył się na samym początku festiwalu w sklepie muzycznym, gdzie muzyce zaprezentowali się z bardziej akustycznej strony. Wypchany po brzegi Havari został wypełniony delikatnymi melodiami z ostatniego albumu. Następne dwa koncerty to już istne elektroniczne szaleństwo, żadnego wstrzymywania, roznieśli NASĘ dwukrotnie przy pełnej sali ludzi spragnionych dobrej muzyki. Islandczycy z Bloodgroup są stworzeni do występów na żywo, potrafią zaprezentować imponujące show, które na długo zapada w pamięci. Lilja i Janus, czyli dwójka frontmenów zespołu, fenomenalnie ze sobą współpracują i wokalnie się uzupełniają. Koncerty składające się z utworów zarówno z „Dry Land”, jak i „Sticky Situation” absolutnie oszołomiły i powaliły na kolana. Jeden z najjaśniejszych momentów festiwalu, który zaprezentował bezsprzeczną potęgę islandzkiej muzyki w Europie i na świecie.

Iceland Airwaves Festival – Reykjavik 2010 - Iceland Airwaves Festival – Reykjavik 2010 4

Moddi

Żadnego innego artysty nie odwiedziłem aż czterokrotnie. Moddi został moim pupilkiem i niekwestionowanym zwycięzcą w kategorii „największa miłość festiwalu”. Ten niepozorny chłopak z liczącej 100 mieszkańców wioski na północy Norwegii nagrał piękny album pod opieką samego mistrza, Valgeira Sigurðssona. W wyciągniętym swetrze i rozczochranych blond włosach wyglądał niczym elf z akordeonem. Moddi wyzwala niesamowite emocje, na jego koncertach byłem jednocześnie smutny i szczęśliwy, targały mną wszelkie sprzeczności. Postanowiłem być dobry dla siebie i innych, pogodzić się ze światem i wszystkimi ludźmi, którymi gardzę. Porywająca muzyka, która trafia w samo serce spostrzeżeniami i tekstami, które zaskakują dojrzałością mężczyzny po przejściach. Niezwykła poezja i gracja, z jaką Moddi porusza się po rejonach songwriterskich zapiera mi dech w piersiach. Słuchając go, czuje się prawdę, a o to chyba właśnie w muzyce chodzi. Ostatni koncert wycisnął ze mnie łzy, poczułem się taki mały i nieistotny, a jego muzyka była centrum Wszechświata i górowała nad wszystkim. Jeśli piękno ma imię, to brzmi ono właśnie Moddi.

Iceland Airwaves Festival – Reykjavik 2010 - Iceland Airwaves Festival – Reykjavik 2010 6

Robyn

Tego wieczora wszyscy czekali tylko na jedną osobę – Robyn Miriam Carlsson. Królowa była tylko jedna. Każdy koncert poprzedzający jej występ wydawał się mało istotny w obliczu tej uroczej szwedki. Niekwestionowana diva electro-popu i wszystkich parkietów w gejowskich klubach. W towarzystwie ośmiu keyboardów i trzech panów w strojach z masarni rozpoczęła koncert kilkanaście minut po północy, kiedy publiczność była już rozgrzana do czerwoności. Krótkie intro i oto jest. Dzika, drapieżna, wyśpiewywała kolejne wersy „Cry When You Get Older”. Główna scena stanęła w ogniu. Dawno nie widziałem tak niesamowitej energii, Robyn była w transie, biegała, skakała w stroju wyraźnie zainspirowanym latami 90. i twórczością Spice Girls. Po kilku minutach pot lał się strumieniami, ale nikt nie myślał o robieniu sobie przerwy. Szaleństwo trwało nadal, przy „Cobrastyle” ochrona wyrzuciła nas za barierki, więc resztę koncertu stałem ściśnięty w samym środku rozszalałego tłumu, co właściwie nie miało większego znaczenia. Liczyła się tylko Robyn, która zostawiła serce na scenie i dała jeden z absolutnie najgenialniejszych gigów, jakie w życiu widziałem. Jeśli ktoś jeszcze raz zakwestionuje jej talent, to wyślę na koncert za własne pieniądze. Na koniec były podziękowania dla Björk za obecność, która niestety nie odwzajemniła najpiękniejszego uśmiechu, jaki potrafiłem zrobić...

Iceland Airwaves Festival – Reykjavik 2010 - Iceland Airwaves Festival – Reykjavik 2010 7

FM Belfast

Mnóstwo koncertów odbywało się bardzo spontanicznie, nie były nigdzie opisane, a zebrana publiczność zwykle trafiała na nie przypadkowo. Tak też było w piątek, w kinie Bió Paradis po projekcji filmu „Backyard”, który stworzył jeden z członków zespołu Fm Belfast. Muzycy zagrali w holu kina, jakby z marszu, bez większych przygotowań. Są jednak niezawodni, na Off Festiwalu roznieśli namiot na kawałki, dając imho najlepszy koncert w Katowicach. Niewielu jest przecież artystów, którzy rozkręcić taką imprezę w biały dzień, o godzinie 16. FM Belfast to taka ABBA z jajami i podłączona do wysokiego napięcia. Cudowna zabawa konwencją pop, disco i elektro. Dla nich nie ma rzeczy nie do zaśpiewania. W ich ustach nawet rapowanie brzmi jak najfajniejsza rzecz na świecie, którą chcesz naśladować i wcale się nie dziwisz. Ich koncerty są jak najbardziej zwariowany seks do nieskończonej potęgi. Nie inaczej było też na koncercie zamykającym cały Iceland Airwaves, który organizatorzy oddali właśnie w ręce tych wariatów. Moim zdaniem nie ma lepszego zespołu, który mógł zagrać na zakończenie.. Oni mogą również zagrać w ostatni dzień świata, na zakończenie istnienia gatunku ludzkiego. Z pewnością nie będziesz zwiedziony. A „Underwear” powinien zostać nieoficjalnym hymnem Islandii, Europy i świata.

Iceland Airwaves Festival – Reykjavik 2010 - Iceland Airwaves Festival – Reykjavik 2010 9

Efterklang

No i mamy niekwestionowanego zwycięzcę. Najlepszy koncert Iceland Airwaves 2010 odbył się już drugiego dnia na głównej scenie o 21.40. Tego dnia wszyscy czekali na coś wyjątkowego. Po otwierającym koncercie „Hundreds” oraz uroczych Islandkach z Amiina, czuć było wyraźny apetyt na wielkie emocje, których nie zdołały dostarczyć w odpowiedniej dawce wcześniejsze koncerty. Całą nadzieję wtłoczono w występ czwórki Duńczyków z Efterklang, którzy słyną z genialnych koncertów na całym świecie.

To było niesamowite! Poleje się patos, ale nie potrafię inaczej tego opisać, oni stworzyli na scenie prawdziwą magię i spektakl, jaki mam nadzieję zapisał się już w historii festiwalu jako jeden z jego najpiękniejszych momentów. Efterklang jest w życiowej formie, zaraża swoją muzyką, pięknem i entuzjazmem, który bije po oczach, uszach i sercu. Casper i spółka mistrzowsko poprowadzili napięcie, wywołując ciarki na całym ciele, czułem, że oto uczestniczę w czymś absolutnie wyjątkowym. Dynamiczne, żywiołowe widowisko zespołu, który nie powinien nagrywać płyt, a jedynie grać je na żywo, bo tylko w ten sposób jest w stanie ukazać swój geniusz. Napięcie rosło i sięgnęło zenitu w kończącym „Cutting Ice To Snow”, przy którym wzruszyłem się jak dziecko i byłem szczęśliwym człowiekiem bez głębszego analizowania tego stanu. Tamtego dnia festiwal mógł się już skończyć i niczego by to nie zmieniło. Nadal byłbym wdzięczny, że było mi dane przeżyć taki moment, który będę pieścił w pamięci do końca życia.

Poza przedstawionym rankingiem odbyło się wiele bardzo dobrych koncertów, które nie zmieściły się do dziesiątki. Warto wspomnieć o Basi Bulat, która była jedynym polskim akcentem festiwalu, uroczo śpiewając „W zielonym zoo” Ludmiły Jakubczak. Z islandzkiego podwórka świetne się zaprezentowali Of Monsters & Men, Sing Fang, Lara czy Eliza Newman. Ponadto bardzo dobre koncerty dali Everything Everyhing i The Amplifetes. Ci drudzy wprawili wszystkich w imprezowy nastrój. Występ Hurts, okrzykniętych zespołem festiwalu, dla mnie przepadł w histerycznych piskach fanek i fanów, nadętych pozach i wyprasowanych garniturach. Ich konwencja jest dla mnie zdecydowanie nudna i zbyt przewidywalna.

Iceland Airwaves to festiwal absolutnie niezwykły, który swoim klimatem niczym nie przypomina żadnego innego muzycznego wydarzenia. Przypomina Boże Narodzenie, swoiste święta muzyki, podczas których każdy celebruje, a cały Reykjavik żyje tylko i wyłącznie tymi kilkoma dniami w roku, kiedy to może zaprezentować swoją muzykę i siebie całemu światu. Mogę zrezygnować ze wszystkich Openerów i Off Festiwali, jeśli będę jeździł co rok na Iceland Airwaves. A jeśli już mowa o katowickim festiwalu, to trzymam kciuki za przyszłoroczny line-up i mam nadzieje, że kilku najlepszych z Islandii zobaczymy w sierpniu w Polsce, bo w tłumie fanów muzyki można było dostrzec zamyślonego Artura Rojka...

Dawid Stabik (24 grudnia 2010)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także