CMJ Music Marathon 2009

Dzień 5, 24 października 2009

Ostatni dzień festiwalu to ten moment, kiedy można jeszcze spróbować zobaczyć te zespoły, na których koncerty wcześniej nie udało się wybrać, albo wpaść jeszcze raz na występy tych, które wcześniej zdołały zachwycić. Albo po prostu - poznać kilka zupełnie nowych nazw. Wiadomo było bowiem od dawna, że w sobotę nasilenie oficjalnych, nieoficjalnych i zupełnie tajnych koncertów będzie ogromne. Wybór nie był łatwy, na dodatek utrudniał go padający bez przerwy deszcz, czyniący bieganie pomiędzy klubami zupełnie nieznośnym.

CMJ Music Marathon 2009 - Dzień 5, 24 października 2009 1

Szczególnie ciekawie zapowiadała się tego dnia popołudniowa oferta przygotowana przez wszechobecnych chyba współpracowników bloga Brooklyn Vegan - w dwóch częściach miasta odbywały się jednocześnie dwie firmowane przez ten serwis imprezy. Ciekawiej zapowiadała się ta, która miała miejsce w klubie Piano's. Niemal w samo południe, jako pierwsi, na scenę wyszli muzycy grupy Beast. Choć pora była trudna do przyjęcia, a percepcja jeszcze dość mocno szwankowała po muzycznych atrakcjach poprzedniej nocy, warto było zerwać się wcześnie i zobaczyć ten występ. Muzyka zespołu to niezwykłe połączenie posępnego, nieco patetycznego indie rocka z elementami mrocznej, triphopowej elektroniki. Niezwykle ważne są w tym graniu linie wokalne - cześć wykonywała charyzmatyczna, obdarzona niezwykłym głosem wokalistka grupy, w części wspomagał ją melodeklamujący swoje kwestie perkusista, czasem zaś dołączali jeszcze dwaj pozostali muzycy (gitarzysta i basista, grający na zadziwiającym, spreparowanym samodzielnie instrumencie, w którym do gitary basowej przyczepiony był syntezator) - powstawało wówczas wrażenie, jakby śpiewał cały chór, wrażenie znakomicie pasujące do tych bardziej nastrojowych fragmentów piosenek zespołu. Muzycy Beast zawiesili tym występem poprzeczkę tak wysoko, że wydawało się, że nikomu nie uda się jej przeskoczyć. A to był przecież sam początek długiego i bardzo różnorodnego koncertu.

Jego kolejni bohaterowie to jeszcze jedni przedstawiciele Antypodów na tegorocznym CMJ, formacja Surf City, która w ciągu kilku festiwalowych dni koncertowała wielokrotnie w różnych klubach. Czy to właśnie kwestia rozegrania, czy coraz lepszych piosenek, a może obu tych kwestii razem, dość powiedzieć, że zespół wypadł znakomicie. Piosenki grupy, bardzo pomysłowo nawiązujące do indie-rockowej klasyki, na żywo zabrzmiały jeszcze lepiej niż na debiutanckiej epce. Na dodatek znakomicie wypadły nowe, nie wydane jeszcze kompozycje - kiedy zespołowi uda się je wydać na płycie, może się oba okazać bardzo interesująca. Pod koniec muzyków zaczęły trapić problemy techniczne - wokalista w jednym z utworów stracił aż dwie struny w swej gitarze. W sukurs przyszedł mu drugi gitarzysta grupy, który uznał, że do zagrania jego partii cztery struny wystarczą, więc zamienił się z kolegą. Choć formacja nieco straciła na bogactwie brzmienia, ale muzycy nadrobili to minami i jakoś dobrnęli do końca swego bardzo obiecującego koncertu.

Kolejni zamorscy goście zainstalowali się w tym czasie piętro wyżej - na scenie stanęli Brytyjczycy z zespołu Pete And The Piratem. Niby nic mu nie brakuje: muzycy mają w dorobku całkiem przyzwoite kompozycje, które na dodatek nieźle im wychodzą na koncertach. A jednak - mimo niedawnej trasy po Europie u boku Crystal Castles, grupa jakoś nie może się przebić. Koncert w Piano's pokazał, że zespół dobrze sobie radzi ma scenie, ale zdecydowanie brakuje mu charyzmy. I że jest - w przeciwieństwie do wielu innych zespołów ze swej ojczyzny zaproszonych przez organizatorów tegorocznego CMJ - bardzo brytyjski pod względem muzycznym.

Piętro niżej zaczął za to swój koncert zespół o bardzo amerykańskim charakterze - Local Native. Brodaci i wąsaci muzycy zaprezentowali chwytliwą muzykę, leżącą gdzieś dokładnie pomiędzy indie-rockiem, a folkiem. Świetnym pomysłem było wspólne wykonywanie większości partii wokalnych - dzięki temu brzmiały o wiele mocniej i dodawały muzyce grupy nieco podniosłego charakteru. W momentach, kiedy napięcie w poszczególnych piosenkach sięgało zenitu, wokalista grupy zaczynał wspomagać perkusistę, wybijając rytm na stojącym obok perkusji dodatkowym kotle. I wtedy naprawdę robiło się gorąco. Na deser grupa zaproponowała - podany w mocno przerobionej, pasującej do reszty występu formule - cover jednej z piosenek lokalnych klasyków, zespołu Talking Heads.

CMJ Music Marathon 2009 - Dzień 5, 24 października 2009 2

Dość podobna pod względem muzycznym była propozycja występującej zaraz potem kanadyjskiej formacji Still Life Still. Jej piosenki nabrały na żywo sporej energii, ale jednocześnie - straciły znane z debiutanckiej płyty precyzję i dokładność. Zabrzmiały więc zupełnie inaczej niż na studyjnym materiale - tym bardziej, że muzyków co najmniej kilka razy mocno poniosło i w zapamiętaniu zaczynali tworzyć na scenie mocno improwizowany gitarowy zgiełk. I tylko wyłaniający się od czasu do czasu z nawały dźwięków refren, wykrzykiwany zgodnie przez wszystkich muzyków, przypominał słuchaczom, że nadal są na koncercie Still Life Still.

Po tych kilku wieloosobowych składach na scenie pojawił się duet Deastro: basista i śpiewający gitarzysta, wspomagani przez automat perkusyjny. Zaprezentowali muzykę opartą dość mocno na zimnofalowych elementach z delikatnymi śladami gotyckich inklinacji (takiego tonu nadawały piosenkom grupy przede wszystkim elektroniczne efekty). Zespół zaskarbił sobie sympatię publiczności już na samym początku koncertu - po pierwszej piosence wokalista opowiedział historię o tym, jak muzycy zgubili klucze do samochodu i po koncercie będą musieli się do niego włamać, żeby jakoś wrócić do domu. Po kilku piosenkach wokalista porzucił gitarę - kolejne utwory były w zasadzie w pełni emitowane z komputera (z niewielkim tylko udziałem basisty) i nabrały znacznie bardziej tanecznego wymiaru. Wokalista mógł się dzięki temu skupić na śpiewaniu i zabawianiu publiczności - wskakiwał między widzów i śpiewał niemal ocierając się o nich. Niewiele to jednak pomagało - koncert zaczął coraz bardziej przypominać wieczór karaoke, a nie o to przecież chodziło.

Ciekawiej działo się piętro wyżej, gdzie swój występ kończyła właśnie formacja Dent May, prezentująca bardzo prostą, radosną i w najlepszym tego słowa znaczeniu prowincjonalną muzykę, w której na plan pierwszy wysuwały się dźwięki tak tradycyjnych instrumentów jak banjo, uzupełniane jednak - paradoksalnie i przekornie - elektronicznymi brzmieniami. Wpadające w ucho melodie, proste refreny i widoczna na każdym kroku bezpretensjonalność muzyków, świetnie pasowały do siebie i robiły razem znakomite wrażenie.

Kolejne zespoły, które występowały na scenach w Piano's, zamykając zarazem showcase Brooklyn Vegan, reprezentowali niemal skrajnie odmienne podejście do grania. Praktycznie w tym samym czasie na górze grał akustyczny, folkowo, balladowy zespół The Wheel, na dole zaś ocierająca się o punkową intensywność formacja Cymbals Eat Guitars. Ten pierwszy zaprezentował zestaw delikatnych piosenek, wykonywanych głównie na akustycznych instrumentach. Niemal usypiające kompozycje były okraszone delikatnymi głosami dwojga wokalistów. Na początku koncertu jeden z nich powiedział, że to trzeci koncert grupy w ciągu kilkunastu godzin i całkiem stracił głos - to była tylko kokieteria, jego miękki, kojący śpiew znakomicie pasował do piosenek zespołu. Na dolnej scenie ciszy i spokoju nie było - muzycy grupy Cymbals Eat Guitars po raz kolejny na tym festiwalu pokazali, że na koncertach wypadają o wiele ostrzej niż na płytach. Nawet w nieco spokojniejszych momentach można było wyczuć podskórne napięcie i buzującą adrenalinę.

CMJ Music Marathon 2009 - Dzień 5, 24 października 2009 3

Na tym zakończyły się popołudniowe prezentacje pod szyldem bloga Brooklyn Vegan, ale oczywiście daleko było jeszcze do końca festiwalu. Kiedy tylko muzycy zeszli ze sceny trzeba było biec dalej. W klubie (Le) Poisson Rouge zaraz miał się rozpocząć koncert dwóch islandzkich zespołów: Mum i Sin Fang Bous. Co prawda nad miastem szalała potężna burza, ale nie było na co czekać - koncert był wyprzedany do ostatniego miejsca i wiadomo było, że ilość osób z festiwalowymi identyfikatorami, która zostanie wpuszczona do środka będzie ekstremalnie mała. I tak rzeczywiście było, warto więc się było pospieszyć. Koncert był przyklejony do festiwalu trochę przez przypadek - obie grupy właśnie koncertowały po Stanach i koncert w Nowym Jorku zaplanowany został w ostatnim dniu imprezy, więc siłą rzeczy trafił na festiwalowe ulotki i plakaty.

CMJ Music Marathon 2009 - Dzień 5, 24 października 2009 4

Islandzki wieczór w klubie z wszechobecną czerwoną rybą - znalazła się ona nie tylko w jego nazwie, jest też głównym elementem dekoracyjnym - rozpoczął krótki, ale po brzegi pełen ciepła występ kwartetu Sin Fang Bous. Na żywo grupa zabrzmiała dużo bardziej dynamicznie niż na płycie, choć zdarzały jej się także momenty bardzo wyciszone - gdy grający przez większość koncertu na akustycznej gitarze wokalista grupy zasiadał do fortepianu, a reszta zespołu wycofywała się w mrok z boku sceny. Jeden z takich utworów wokalista zapowiedział, nawiązując do małej bójki, która chwilę wcześniej wywiązała się pod sceną: „to jest idealny utwór, żeby was uspokoić, pogodzić, a może nawet uśpić”. O tym ostatnim nie było oczywiście mowy - kolejne piosenki były przyjmowane przez publiczność niezwykle ciepło i o żadnym spaniu nie było mowy. Tym bardziej, że wszyscy czekali przecież na występ gwiazdy wieczoru - grupy Mum.

Koncert tej formacji rozpoczął się bardzo delikatnie i cicho. W zasadzie najdelikatniej i najciszej, jak tylko mógł się rozpocząć: dwóch muzyków usiadło przy fortepianie i zaczęło grać jakieś ledwie słyszalne dźwięki. To minimalistyczne intro szybko przerodziło się w pierwsze dźwięki równie minimalistycznego utworu „Ladies Of The New Century”, zamykającego najnowszą płytę grupy. Kiedy utwór powoli się rozwijał, kolejni muzycy powoli wchodzili na scenę i dołączali ze swoimi instrumentami. Wokalista, ubrany w zgrzebny fartuch, na którym umieszczony był identyfikator z napisem „entertainer”, starał się sprostać wyzwaniu, które ów napis rodził i bawił widzów opowieściami między utworami - jak choćby tą, że otwierająca ostatnią płytę Mum piosenka „If I Were A Fish” rzeczywiście jest o rybie, a nie - jak chcieliby niektórzy - o Jezusie Chrystusie.

Większość z prezentowanych tego wieczoru utworów utrzymana była w bardzo łagodnym nastroju, tak jakby muzycy umówili się, że ze swoich płyt wybiorą te najbardziej wyciszone fragmenty. Anielskie, czy może bardziej elfie głosy wokalistów, eteryczne melodie, atmosferyczne brzmienia - to była spora odmiana od festiwalowej gonitwy. I kiedy po godzinie główny „entertainer” zapowiedział ostatni utwór, zaskoczenie było spore. I to podwójne. Po pierwsze dlatego, że ta godzina minęła zupełnie niepostrzeżenie, a po drugie - że nie zabrzmiały przecież jeszcze te najbardziej przebojowe i znakomicie wypadające na koncertach (co zespół udowodnił choćby w Katowicach kilka tygodni wcześniej) utwory z ostatniej płyty, z niemal tytułową piosenką „Sing Along”. Ale właśnie wtedy objawił się mało festiwalowy charakter koncertu - w przeciwieństwie do całej reszty muzyków, prezentujących się w ramach CMJ, Islandczycy mieli czas na bis. I wykorzystali go znakomicie: nie dość, że zagrali rzeczone „Sing Along”, na dodatek przygotowali dla słuchaczy plansze z kolejnymi fragmentami tekstu, tak żeby zgodnie z tytułem utwory, mogli go zaśpiewać wraz z zespołem.

Jeszcze tylko wybłagana przez publiczność piosenka „Green Grass Of Tunnel”, zagrana w bardzo mocnej, ocierającej się niemal o muzykę industrialną wersji, i już po wszystkim. Można było wracać na festiwal, który wkraczały powoli w swoją końcową fazę.

W Cake Shopie trwał więc np. występ, a może raczej performance artystki, występującej pod pseudonimem Weekend. Cały podkład muzyczny emitowany był z komputera, a wokalistka stała na pustej scenie, prezentując swe - niezbyt zresztą imponujące - możliwości wokalne i taneczne.

Po długiej przerwie, wynikającej z problemów technicznych, udało się wreszcie zainstalować na scenie muzykom z grupy Twin Atlantic - jednemu z bardzo nielicznych, a może wręcz jedynemu na tegorocznym festiwalu CMJ reprezentantowi młodej sceny ze szkockiego Glasgow. Czwórka zarośniętych i brodatych muzyków zaprezentowała bardzo mocne, rockowe granie, które czasem ocierało się o echa klasycznego emo-core'a z lat dziewięćdziesiątych. Dynamicznie podana, momentami wręcz dość porywająca twórczość tej grupy niewiele ma wspólnego z tym, co proponują inne zespoły z tego miasta, była za to świetnym, kolejnym, dowodem na to, że z Wielkiej Brytanii na festiwal CMJ zapraszane są przede wszystkim zespoły grające bardzo amerykańską muzykę.

CMJ Music Marathon 2009 - Dzień 5, 24 października 2009 5

Rzut oka na sceny w klubach, które znajdują się tuż obok Cake Shopu. W Piano's grał właśnie zespół Delorean. Jedni z nielicznych na festiwalu przedstawicieli hiszpańskiej sceny muzycznej zaprezentowali bardzo gęstą pod względem brzmienia, acz lekką, jeśli chodzi o melodie, muzykę, w której było równie dużo gitarowego rocka, co tanecznej elektroniki. Momentami ta ostatnia zaczynała wręcz mocno przeważać, a koncert stawał się wówczas raczej czymś na kształt dynamicznego setu DJ-skiego z żywą sekcją rytmiczną.

Dwa kroki dalej, w Arlene's Grocery, kończył się właśnie showcase wytwórni Rainbow Quartz. Grupa The Telepathic Butterflies, występująca jako przedostatnia, zaskakiwała dość podeszłym - jak na standardy tego festiwalu - wiekiem swych członków. Łysiejący, szpakowaci pięćdziesięciolatkowie zaprezentowali bardzo dynamiczny rock w bardzo klasycznym stylu. Wiele blogów, analizujących program ostatniego dnia festiwalu i dających wskazówki, co warto zobaczyć, sugerowało, że gwiazdą tego koncertu będzie zespół, który miał go zakończyć - kanadyjska formacja The High Dials, której propozycja – połączenie shoegazingu z psychodelią – okazała się ciekawa, ale zdecydowanie nie porywająca. Warto było więc wrócić na moment do Cake Shopu. Prezentowała się tam właśnie ostatnia formacja z oficjalnego programu, grupa Lovelikefire. Skład zespołu: trzech panów i wokalistka o azjatyckich korzeniach, śpiewająca charakterystycznym głosem, a po części także muzyka grupy - atmosferyczny indie rock - nasuwały bardzo odległe skojarzenia z formacją Asobi Seksu, ale było tak tylko wówczas, gdy członkowie Lovelikefire wspinali się na wyżyny swoich umiejętności. I w tych momentach ich występ mógł naprawdę robić spore wrażenie.

CMJ Music Marathon 2009 - Dzień 5, 24 października 2009 6

A The High Dials - w którym, nota bene, średnia wieku też jest dużo wyższa od festiwalowej przeciętnej - okazał się zespołem ciekawym, ale zdecydowanie nie powalającym. Cała idea, na której opiera się muzyka tej grupy - połączenie psychodelicznego rocka z lat sześćdziesiątych z młodszą o co najmniej dwie dekady shoegazingiem, ma spory potencjał. Na dodatek Kanadyjczykom udaje się go całkiem pomysłowo wykorzystać, co owocuje kilkoma niezłymi piosenkami w repertuarze zespołu. Ale sam koncert zbyt porywający nie był, nawet mimo tego, że muzycy starali się jak mogli przyciągnąć uwagę publiczności. Warto więc było wrócić do Cake Shopu, gdzie właśnie zaczynało się nieoficjalne after party. Jako pierwszy zaprezentował się w jego ramach duet Sissy Wish: lekko misiowaty brodacz, tworzący podkłady za pomocą licznych instrumentów elektronicznych oraz dynamiczna wokalistka, ubrana w koszulkę „uszytą” z... kaset magnetofonowych. Szybko okazało się jednak, że owa koszulka jest najbardziej spektakularnym elementem występu. Muzyka grupy nie była bowiem szczególnie oryginalna, ani porywająca. Ale chyba nikt nie spodziewał się jakiegoś objawienia na sam koniec festiwalu. Potem na scenie zaprezentował się jeszcze zespół Miracles Of Modern Science, który zaproponował prawie trzy kwadranse punkowej muzyki zaaranżowanej na kwartet smyczkowy. I to był już definitywny koniec festiwalowych atrakcji w klubie Cake Shop. W inny miejscach też już dogasały ostatnie koncertowe płomienie. Festiwal CMJ 2009 bezpowrotnie odchodził do przeszłości.

Przemek Gulda (6 listopada 2009)

CMJ Music Marathon 2009:

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także