OFF Festival 2009
8 sierpnia 2009
ANDY
Maciej Lisiecki
Dawniej dziewczyny, dziś kobiety, ale wciąż bez płyty. Nieznane żony znanych mężów, ulubiony zespół „Kate Moss polskiego dziennikarstwa”, bohaterki reportaży w Wysokich Obcasach, mokry sen redaktorów Teraz Rocka. Wypełnij quiz i zobacz, którą dziewczyną z Andy jesteś! Odgrzewane kotlety.
CRYSTAL STILTS
Kuba Ambrożewski
Myślałem już, że to Vivian Girls są najnudniejszym zespołem z Nowego Jorku wylansowanym ostatnio przez Pitchfork, ale przy Crystal Stilts tamte dziewczęta wydają się interesujące. Wpadłem na ich koncert pod koniec i ujrzałem statyczny obrazek z udziałem bardzo słabego tribute bandu The Jesus & Mary Chain. Nastąpiła EWAKUACJA.
Maciej Lisiecki
- Na pewno są z Nowego Jorku.
- Trochę to stylistycznie rozstrzelone.
- Na pewno uwielbiają Velvet Underground.
- Ich to akurat nie wypada nie lubić.
- Ej, ej, taking sides: Nico czy „Loaded”?
- Getting loaded with Nico!
- Dobre.
- Wódka w Turkusie?
- Taaaaaaaaaaak!
SKINNY PATRINI
Darek Hanusiak
To z kolei miła niespodzianka. Wcale nie miałem zamiaru iść na ten koncert, ale akurat przechodziłem pod sceną Miasta Muzyki i wciągnęło. Dawali radę, ale ja lubię z definicji takie klimaty – będzie, że się nie znam.
HANDSOME FURS
Darek Hanusiak
Handsome Furs – „kanadyjski indie rock z chemią” – opis z Off-strony. Koło indie rocka to nawet nie leżało, Kanada możliwe, za to chemia na bank. Pani z tego zespołu wyglądała i zachowywała się jak Lady Gaga na metamfetaminie. Generalnie raczej klimaty cyrkowe (choć w sumie nie tragiczne), za długo nie wytrwałem.
Kasia Wolanin
Świetny koncert. Zastanawia mnie jedynie, dlaczego żeńska część Handsome Furs nie zdecydowała się zareklamować napoju energetycznego (tudzież innego specyfiku), który wyzwolił z niej takiego niesamowitego, scenicznego demona. Ale serio, występ Kanadyjczyków był naprawdę jednym z lepszych na tegorocznym OFFie. Szczególnie kawałki z „Face Control” brzmiały bardzo fajnie. Jeśli jakimś cudem nie widzieliście Handsome Furs na żywo, nadróbcie to koniecznie, znając ich częstotliwość grania w naszym kraju, na pewno będzie ku temu jeszcze nie jedna okazja.
COOL KIDS OF DEATH
Kuba Ambrożewski
Wyszli, zagrali, zeszli. Komu się miało podobać – był zachwycony. Kto nie lubi – mógł nie przychodzić. Chociaż mi się nawet momentami podobało, a nie przepadam. Przestroga dla zespołów grających albumy w całości: nie wplatać niepotrzebnych nagrań w środku, bo na końcu nie starczy czasu.
Łukasz Błaszczyk
Nie, nie podobało mi się. Okej, pewnie nie mogło, nigdy nie byłem fanem CKOD, ale zdecydowanie bardziej niż sama muzyka drażniła mnie jakaś taka emerycka aura, która zawisła nad Sceną Główną, gdy tylko rozpoczęło się kontrolowane szaleństwo Krzysztofa Ostrowskiego. Wraz z Ostrowskim szaleli licealiści, ale bycie licealistą to nic fajnego. Choć zawsze to lepiej niż w gimnazjum. Niemniej jednak w moim wieku myśli się już bardziej o karkówce z Doliny Egiptu niż o butelkach z benzyną i kamieniach.
Darek Hanusiak
Generalnie nie przepadam, ale trudno ich debiutowi odmówić swoistego uroku (choć nie, „urok” to w kontekście tego zespołu niedobre słowo) i tego, że idealnie wstrzelił się w miejsce i czas. Choć jestem już niemłody to, trochę wstyd się przyznać, bardzo dobrze to odebrałem, a „Butelki…” wybrzmiewające z głośników w tym danym momencie zapamiętam jako jeden z większych highlightów festiwalu. Szkoda tylko, że CKOD źle policzyli, wbili dodatkowy utwór w środek płyty, przez co musieli wyciąć przedostatni, bo czas się skończył – no panie, jak tak można. Album to album, choćby i na żywo.
Maciej Lisiecki
Kiedyś aspirowali do miana głosu pokolenia, dziś jedynie do statusu ikon stylu. Z perspektywy czasu widać, że walka o ideały była jedynie akcją promocyjną, a „Generacja Nic” to zwykły pic. Co do koncertu – raczej rozpamiętywanie szkolnych lat niż doznawanie.
Katarzyna Walas
Ej, powinni byli sprawdzić ile trwa płyta, a potem myśleć o graniu b-side’ów.
Kasia Wolanin
Cool Kids Of Death miało zagrać płytę „Cool Kids Of Death”. Tak samo jak dzień wcześniej Lech Janerka miał zagrać „Historię Podwodną”. Janerka zagrał album w całości plus na koniec dodał ponoć jakiś bonus. Cool Kids Of Death natomiast najwyraźniej zamysłu organizatorów nie zrozumieli i pomiędzy stroną A i B kasety (bo grupa twierdziła, że ich debiut ukazał się w czasach, gdy płyty kupowało się na kasetach – naprawdę ktoś z was ma tę płytę na kasecie? serio?!) jakiś niezwiązany z ich debiutem kawałek. W związku z tym CKOD nie zdążyło zagrać albumu w całości, mimo że panowie odgrażali się, że zbuntują się i przedłużą swój występ wbrew zaleceniom organizatorów, ale doszli do wniosku, że nie ma sensu narażać się komukolwiek. Obiecali zaś, że następnym razem, gdy będą grać w całości drugi album, zaczną od brakującego utworu z self-titled. A jest chyba szansa, że to się kiedyś wydarzy. CKOD cały czas bowiem będzie miało swoich wiernych fanów – zawsze przecież jakieś nastolatki będę miały te 17-18 lat, bo naprawdę nie widzę innej grupy docelowej, która może się fascynować (nie z sentymentu) twórczością łódzkiej grupy.
CRYSTAL ANTLERS
Kuba Ambrożewski
I wreszcie coś naprawdę fajnego w tym dniu, wreszcie nie byliśmy na festiwalu rockowej anemii. Skojarzyli mi się z zespołem At The Drive-In, co było całkiem cool.
Darek Hanusiak
Właściwie bez oceny, bo byłem chwilę. Klimat był dołujący, zupełnie nie miałem ochoty na taką muzykę w tamtym momencie.
Katarzyna Walas
Po całkiem dobrej EP-ce nie spodziewałam się usłyszeć Aerosmith w noise’owym wykonaniu i zobaczyć chłopców z grzywką krzyczących i wijących się przed mikrofonem, którzy sądzą, że skoro jest głośno, to musi być fajnie. Nie musi.
THE CAR IS ON FIRE
Kuba Ambrożewski
Niespodzianka. Po beznadziejnym performansie przed Arielem Pinkiem pełnoprawny, koncertowy skład TCIOF zagrał swój najlepszy show ever. Z tych, które widziałem oczywiście, a widziałem z tuzin. Utwory z „Ombarrops!” płynęły, brzmiały ślicznie i z energią. Ktoś miał problem z wokalami? Na festiwalu, gdzie trzy czwarte śpiewaków mamrocze coś do mikrofonu? Nawet zerwana struna w basie Kuby nie przeszkodziła zespołowi – dostaliśmy bonus w postaci „Oh Girl, You See”. Garść szlagierów z „Lake & Flames” na koniec sprawił, że trudno było nie wyjść z tego koncertu w poczuciu ogromnej satysfakcji.
Łukasz Błaszczyk
Świetny koncert, najbardziej popowy ze wszystkich, które miałem okazję zobaczyć podczas tegorocznej edycji festiwalu. Nie mam żadnych zastrzeżeń, wszystkie zaprezentowane utwory – ze szczególnym uwzględnieniem mojego ukochanego „Can’t Cook (Who Cares?)” i kawałków z „Ombarrops!” – nacechowane były jakąś taką podskórną, nieuchwytną zajebistością. Na uwagę zasługuje również wartość dodana, jaką na żywo wnosi Piotrek Piechota (klawisze, perkusja i co popadnie), przeurocza, bezspinkowa konferansjerka (gościnnie rozbrajający Tymon – „Jacek wyjebał Borysa”) oraz sposób, w jaki TCIOF poradzili sobie z pękniętą struną w basie. Ten fajny zespół dobrze wie what koncert's all about.
Darek Hanusiak
Jeśli oceniać koncerty w kategorii „show”, to ten był bez wątpienia najlepszy na całym festiwalu, począwszy od słynnej już introdukcji Tymona. Leciała głównie ostatnia płyta, ale nie tylko (ku uciesze autora była wasza ulubiona piosenka kent kuk); jako osoba sceptycznie podchodząca do „Ombarrops!” muszę wyraźnie podkreślić, że nowe utwory na żywo brzmią świetnie, dużo lepiej niż na albumie – byłem nieźle zaskoczony i doskonale się bawiłem. Zabawa to tutaj słowo-klucz, bo w przeciwieństwie do większości wykonawców „popularni Dekarsi” wręcz kipieli entuzjazmem, bawili się co najmniej tak dobrze jak publika. Podobno jeden z lepszych koncertów grupy; było wszystko – hity, improwizacje, pękające struny. Klasa.
Maciej Lisiecki
Można się spierać co do oceny „Ombarrops!”, ale koncertowo nowy materiał wypadł rewelacyjnie. Rozbudowane – by nie powiedzieć rozbuchane – aranże, wykonawcza precyzja uzupełniona elementem ludzkim (pęknięta struna basu), niesamowita energia i sceniczna swada („Ale was w chuj!”). Autko Płonie – jak chce zapowiadający zespół Tymon Tymański – i przyjemnie parzy!
JEREMY JAY
Kuba Ambrożewski
Młodsi widzowie mogą tego nie pamiętać... Kiedy po klęsce w meczu Polska – Portugalia na Mundialu w Korei i Japonii jeden z dziennikarzy TVP zaczął narzekać na obecność w składzie Arkadiusza Bąka, selekcjoner Engel obruszył się i zaripostował: „A tu się akurat panu dziwię...”. Koncert Jeremy’ego Jaya, powiadacie? Miałem wrażenie, jakbym oglądał młodego najebanego Roberta Forstera, a to był podobno „najbardziej popowy” występ na Offie 2009.
Łukasz Błaszczyk
Jeremy Jay – człowiek, którego Polsce w dobrej wierze dała Kasia Walas – ma wszelkie predyspozycje, by stać się kolejną po Crystal Castles, IAMX i innych potworkach, ofiarą histerycznej, gimnazjalnej podjarki na ziemiach polskich, nawet jeśli sam takim potworkiem nie jest. Bo jak wszyscy dobrze wiemy, nie o muzykę tu chodzi, lecz o jego sweterek z H&M, który w tym przypadku był bezpośrednim winowajcą pozerskiego zdziczenia zgromadzonych pod sceną wylansowanych idiotów (z przerażeniem obserwowałem, jak Maciek Lisiecki powoli przeistacza się w jednoosobowy szwadron śmierci, ale na szczęście gimnazjum zmęczyło się po kilku piosenkach i mój redakcyjny kolega mógł stać się na powrót tym Maćkiem Lisieckim, którego tak kochamy). A co do samego koncertu, to o ile tylko Jeremy Jay nie odpływał za daleko w stronę nagrobku Curtisa, to nawet dobrze się bawiłem.
Darek Hanusiak
W ogóle nie planowałem na to iść, ale presja otoczenia i brak alternatywy przeważyły. Nie jest to absolutnie moja estetyka, a po Offie sama postać Jaya zdaje mi się wręcz groteskowa (ruchy sceniczne!). Ale ostatecznie nie było tak źle, dało się wytrzymać. Tzn. dałoby się, gdyby nie jakaś ekipa ludzi o deficycie szarych komórek, której się chyba coś pomyliło i urządzili sobie pogo. Ja rozumiem, młodość, hormony, ale lepiej jest założyć Kumkę Olik lub ewentualnie jechać na Woodstock. W sumie w tym koncercie najlepszy był bauns puszczany przed wejściem muzyków na scenę („nareszcie jakaś dobra muzyka na tym festiwalu”).
Maciej Lisiecki
Nieprzyjemna pomyłka. Za sprawą przypadkowej publiczności. Pogo pod sceną i pijany fan Radiohead (wnosząc po koszulce) wykrzykujący „Nienawidzę indie rocka!”. Ziom, to tak jakbyś obraził papieża a potem wykonał gest potwierdzający twoją wiarę! Mimo tego i problemów technicznych – rozjeżdżający się dźwięk, brak koordynacji z dźwiękowcem – mogło się podobać. Mi się podobało.
Katarzyna Walas
Znów jeden z jaśniejszych punktów festiwalu, koncert, na który czekałam. Przerażona trochę siłą hype’u i ilością zakochanych panienek pod sceną, nie wytrzymałam zbyt długo w jej pobliżu, bo za mną podczas występu ciągłe trwało dzikie pogo. Niewiarygodne, ale prawdziwe. Jeremy grał głównie utwory ze swojej drugiej płyty, które na żywo zaskakiwały swoim dynamicznym rockowo-popowym brzmieniem. Wciąż oniryczne i subtelne, ale zdecydowanie bardziej namacalne, trochę jak XTC. Szał, jaki artysta wywołał wśród zgromadzonej publiczności, zdawał się być dla niego czymś zaskakującym, ale mimo owego zdziwienia i początkowych kłopotów z dźwiękiem i zgraniem perkusji udało mu się zagrać bardzo przyzwoity koncert.
Kasia Wolanin
Sympatyczny chłopak śpiewający ładne piosenki. Niestety w Mysłowicach głównie ze „Slow Dance” (też dobra płyta, ale wiecie…). Pozdrowienia dla oszołomów spod sceny, którzy skutecznie potrafili zepsuć odbiór gigu innym, normalnym obywatelom.
JERZY BUZEK
Darek Hanusiak
Doskonale prezentował się pod sceną Miasta Muzyki.
THE NATIONAL
Kuba Ambrożewski
Ta formacja również mje nie przekonała. Powiedzmy, że stałem za daleko od sceny i nie rozumiem fenomenu albumu „Boxer”. Miło, że zagrali „Pretty In Pink”, choć pewnie 90% widowni myślała, że to kawałek z nowej płyty. A oni po prostu bardzo chcieliby napisać choć jeden tak nieśmiertelny numer.
Łukasz Błaszczyk
Ach, ta karkówka, 9/10, czołówka roku.
Maciej Lisiecki
Tegoroczny headliner. Nie zawiedli. Więcej, porwali! Gitarowym szałem (epickie outra utworów), potężnym brzmieniem i niebanalną oprawą świetlną. Klimat wylewania smutków i przyjacielskiej rozmowy przy piwie udzielił się wszystkim – Berninger się uchlał, fani odeszli upojeni. John Hughes, R.I.P.
Kasia Wolanin
To był chyba najbardziej oczekiwany przeze mnie gig festiwalu i mam ambiwalentne uczucia względem niego. Pominięcie w setliście „Friend Of Mine”, „Karen” i „Lit Up” uważam za skandal na światową skalę! Za to dla odmiany „Secret Meeting” zabrzmiało fantastycznie, prawie się wzruszyłam. Zagranie na bis zupełnie nieznanego, nowego utworu też było chyba pomyłką, ale z drugiej strony relacją z wydarzeń podczas bisowego „Mr. November” chyba nie pogardziłby nawet reporter Al-Jazeery. Sprawdziłam sobie: Matt Berninger ma prawie 40 lat, ale to dobrze, że będąc na scenie zachowuje się jakby był rześkim dwudziestolatkiem. Nawet jeśli potrzebuje do tego konkretnej dawki napojów procentowych.
MIŁOŚĆ
Kuba Ambrożewski
Jak twierdzi znawca tematu Tomek Łuczak, nie była to żadna Miłość, tylko Yass Ensemble Tymona z gościnnym udziałem Możdżera. „Możliwe”, jak zwykła mawiać moja kochana babcia w najbardziej oczywistych sytuacjach. Okazało się jednak, że nawet taka udawana miłość jest lepsza od szczerej depresji.
Łukasz Błaszczyk
Strasznie dłużyło się to oczekiwanie na Miłość, ale oczywiście było warto, nawet jeśli to nie do końca faktycznie była TA Miłość (z oryginalnego składu tylko Tymański + Możdżer). Gdyby nie syberyjskie mrozy, zostałbym do końca, a tak niestety – miłość, nie miłość – trzeba było się ewakuować nieco przedwcześnie.
Maciej Lisiecki
Jednorazowa reaktywacja, którą wielu odpuściło ze względu na nieludzką porę koncertu. Kto w ogóle ustalał grafik festiwalu, hę? Mam tylko nadzieję, że ktoś występ zarejestrował.
Komentarze
[26 sierpnia 2009]
[26 sierpnia 2009]
I nadal - co to jest Aerosmiths?
[25 sierpnia 2009]
widziałem wszystkie ostatnie występy w stolicy więc sobie odpusciłem. koncertowe zwierzaki i dobry power. piona ziom!
[25 sierpnia 2009]
[25 sierpnia 2009]
[25 sierpnia 2009]
[25 sierpnia 2009]
[25 sierpnia 2009]