All Points West 2009

Dzień 2,1 sierpnia 2009

W sobotę uczestników festiwalu powitała o wiele lepsza pogoda. Prognozy, zapowiadające słoneczny dzień potwierdzały się w pełni i tylko wielkie kałuże i nasiąknięte wodą trawniki przypominały o tym, co w Liberty State Park działo się dzień wcześniej.

Nic więc dziwnego, że pod scenami już od wczesnego popołudnia zaczęły się gromadzić spore tłumy. Jako jedna z pierwszych zaprezentowała się formacja ...And You Will Know Us By The Trail Of Dead, której zaplanowany tydzień wcześniej nowojorski koncert w ramach cyklu Pool Party, został odwołany z powodu burzy. Tym razem się udało, a publiczność doceniła zadziwiającą jak na panujący niemal w samo południe upał energię muzyków.

Pod namiotem, na najmniejszej scenie festiwalowej, przez pierwszych kilka godzin festiwalu odbywały się występy komików - rzecz w Nowym Jorku bardzo popularna, a często odwołująca się do bardzo podobnej co indie rockowe koncerty publiczności. Nic więc dziwnego, że występy takich gwiazd alternatywnego kabaretu jak Jonah Friedlander przyciągnęły spory tłum publiczności.

W tym czasie na Bullet Stage widzów próbował poruszyć zespół Electric Touch. Jego własny materiał, leżący gdzieś na skrzyżowaniu między południowym rockiem z tamburynem, a brytyjskim post-libertinesowym pop-rockiem, specjalnie poruszający się jednak nie okazał, dopiero zagrany na koniec cover dwóch połączonych utworów The Ramones zdołał zmusić publiczność do ruszenia się z miejsc.

W obliczu tego, że przez kolejnych kilkadziesiąt minut na obu dużych scenach festiwalowych występowali artyści hiphopowi, najciekawiej zapowiadał się koncert pod namiotem, gdzie ze sporym opóźnieniem wystartowali muzycy z grupy The Postelles. Młodzi artyści zaprezentowali dynamiczne granie bardzo wyraźnie zapatrzone w gitarowy pop sprzed co najmniej czterech dekad. Grając muzykę zbliżoną bardzo mocno do tego, co prezentują nowojorczycy z The Virgins, którzy już chyba na dobre stracili szanse na szerszą popularność, członkowie The Postelles o wiele lepiej prezentują się na scenie. Być może więc znakomicie przyjęty koncert podczas festiwalu stanie się przepustką do większej niż dotąd sławy.

All Points West 2009 - Dzień 2,1 sierpnia 2009 1

Na dużej scenie gotowi do akcji byli już jedni z nielicznych na festiwalu przedstawicieli sceny angielskiej - muzycy grupy Arctic Monkeys. Choć nie było to przecież specjalnie trudne, zważywszy rozmiary openerowej porażki, młodzi muzycy wypadli o niebo lepiej niż w Gdyni. Zaprezentowali dobrze dobrany zestaw starych przebojów i najnowszych nagrań, a na scenie prezentowali się nader świeżo i rześko (czego zdecydowanie nie dało się o nich powiedzieć, oglądając ich w Babich Dołach). Koncert pod koniec trochę stracił tempo, a pomysł, żeby na zakończenie zagrać kilka nowych, zupełnie nieznanych publiczności utworów, okazał się absolutnie chybiony. Widzowie musieli się więc zaspokoić dobrym wrażeniem, które muzycy zrobili na początku swego występu.

Na Bullet Stage czekały w tym czasie muzyczne emocje zgoła innego rodzaju - do mikrofonu podeszła bowiem artystka, która swoje dokonania podpisuje pseudonimem St. Vincent. Wokalistka wystąpiła w sporym towarzystwie: wraz z nią pojawiła się liczna grupa muzyków, za sprawą których poszczególne piosenki nabrały mocnego, bardzo wielowymiarowego brzmienia.

All Points West 2009 - Dzień 2,1 sierpnia 2009 2

Ale większość widzów była już pod dużą sceną, gdzie zaczynał się właśnie występ jednego z festiwalowych headlinerów, grupy Gogol Bordello. Ta iście wariacka załoga międzynarodowych muzycznych Cyganów zrobiła wrażenie już od pierwszych sekund swego występu. Wystarczyło na nich spojrzeć, żeby się uśmiechnąć: czarnoskóry basista w wielkiej czapce krasnoarmiejca, wiekowy skrzypek o wyglądzie rubasznego profesora nauk ścisłych, akordeonista o aparycji sprzedawcy z bazaru, a nade wszystko Eugene Hutz, w rozpiętej koszuli, punkowych spodniach i z nie schodzącym spod spektakularnego wąsa uśmiechem. Od razu było wiadomo, że to nie będzie tuzinkowy koncert. I rzeczywiście: muzycy już od pierwszych taktów - zaczęli zresztą ten koncert, tak jak swą wciąż jeszcze ostatnią płytę, dynamicznym utworem „Ultimata” - rzucili się do wściekle radosnego tańca. Przodował w nim oczywiście Hutz, który sprawiał wrażenie, że jest w kilku miejscach jednocześnie. Po chwili nie miał już na sobie koszuli i efektownie rozlewał na nagi tors czerwone wino.

Kolejne utwory sypały się jak z karabinu maszynowego, bez przerw, bez zastanowienia, bez trzymanki. Obok wielkich przebojów ze starszych płyt nie zabrakło też miejsc na kilka - wyjątkowo dynamicznych - premier, przygotowywanych na powstającą właśnie nową płytę. I kiedy muzycy odłożyli instrumenty, doprawdy trudno było uwierzyć, że minęła już prawie godzina. Ale festiwal rządzi się brutalnymi prawami - nie było szans na żadne bisy, zabawa musiała trwać dalej.

To był zresztą ostatni względnie spokojny moment tego dnia - już za chwilę miała się zacząć rozpaczliwa gonitwa między scenami w beznadziejnym zamiarze obejrzenia jak największej ilości ciekawych zespołów. Na Bullet Stage trwał właśnie występ Neko Case. Mocne, nasączone folkiem ballady spotkały się ze sporym zainteresowaniem publiczności, która wraz z wokalistką śpiewała wszystkie teksty.

All Points West 2009 - Dzień 2,1 sierpnia 2009 3

A pod namiotem właśnie zaczynali swój występ dawno nie oglądani w Nowym Jorku muzycy grupy Tokyo Police Club. Czwórka Kanadyjczyków z wielką energią wskoczyła na scenę i nie czekając na nic zaczęła wykonywać swoje radośnie bezpretensjonalne, krótkie i zawrotnie przebojowe piosenki. Nie zabrakło żadnego z wielkich przebojów grupy: „Juno”, „Your Englsh Is Good” czy „Nature Of The Experiment”.

I był tylko jeden problem: niemal dokładnie w tym samym czasie, na drugim końcu festiwalowego terenu rozpoczynał się występ grupy My Bloody Valentine. Występ, który zdecydowanie warto było zobaczyć: Irlandczycy, zgodnie z przewidywaniami, zasypali festiwalową publiczność prawdziwą kanonadą niezwykle głośnych dźwięków. Dynamizm uderzającego z głośników hałasu mocno kontrastował z niemal symbolicznym i posągowym spokojem obojga liderów zespołu. Nieco abstrakcyjne wizualizacje dopełniały obrazu tego znakomitego koncertu. Ale najlepsze muzycy zostawili oczywiście na koniec: po kilku znakomicie brzmiących przebojach (m.in. „You Made Me Realise”) rozpoczęło się prawdziwe specialite de la maison tej grupy: kilkuminutowy gitarowy jazgot, generowany przede wszystkim za sprawą prawdziwej baterii pieców, stojących za Kevinem Shieldsem. Szum wwiercał się w głowę, rozsadzał głośniki i rozrywał uszy. I wszyscy byli zachwyceni, bo o to przecież chodzi w koncertach tego zespołu.

All Points West 2009 - Dzień 2,1 sierpnia 2009 4

Ale zanim potężny szum całkiem ucichł w głośnikach, trzeba już było biec pod namiot, gdzie zaczynał się właśnie występ duetu Crystal Castles. Zaczynał się zresztą nader spokojnie: w głośnikach brzmiały dźwięki wielkich przebojów zespołu (dzięki bardzo energetycznemu perkusiście wypadały one zresztą o wiele bardziej dynamicznie niż na płytach studyjnych), a Alice Glass biegała po scenie z potężnym stroboskopowym reflektorem w dłoniach. Dopiero pod koniec występu wokalistka zdecydowała się, swoim zwyczajem, przeskoczyć barierkę i wykonać kilka piosenek na ramionach zachwyconych widzów. Na sam koniec niesforna Glass wróciła co prawda na scenę i grzecznie pomachała publiczności na do widzenia, ale potem - ku zdumieniu obsługi technicznej sceny - rzuciła mikrofon daleko w kierunku widzów.

Gdy kanadyjscy muzycy zakończyli swój występ, na dużej scenie trwał już koncert grupy, która - sądząc choćby tylko po ilości osób noszących koszulki z jej nazwą - przyciągnęła tego dnia do Liberty State Park sporą część publiczności: Tool. Choć słowo „koncert” to zdecydowanie za mało, by opisać, co się działo na scenie. Przy dźwiękach ciężkiego, brutalnego rocka trwał tam bowiem prawdziwy multimedialny spektakl. Nie dość, że na ekranach pojawiały się dynamicznie zmontowane fragmenty bardzo charakterystycznych, mrocznych i wysmakowanych wizualnie teledysków grupy, na samej scenie rozgrywało się widowisko żywcem z nich przeniesione: pomalowani we wzory przypominające maoryskie tatuaże tancerze prezentowali niezwykłe figury, z pogranicza sztuki tańca i sztuki walki, a wokół nich ożywały, wyświetlane za pomocą laserów, nietypowe figury geometryczne. Na dodatek zapalające się od czasu do czasu reflektory wydobywały z ciemności ukryte w różnych miejscach sceny gigantyczne, lekko przerażające obrazy czaszek, które mogły śnić się po nocach. Wrażenie, które robiło całe to widowisko było tak duże, że sama muzyka schodziła na dalszy plan.

All Points West 2009 - Dzień 2,1 sierpnia 2009 5

Na koniec tego dnia została jeszcze jedna atrakcja - występ brytyjskiego duetu The Ting Tings. Zaczął się on od mocno przearanżowanej piosenki „We Walk”, a potem posypały się te wszystkie dużo bardziej przebojowe utwory grupy, przy których publiczność wprost nie mogła przestać tańczyć. Muzycy radzili sobie całkiem nieźle z bardzo czasami zawrotnymi kombinacjami aranżacyjnymi (perkusiście zdarzało się np. jedną nogą grać na centrali, drugą odpalać sample, a jednocześnie uderzać w gitarowe struny), a koncert ani na chwilę nie tracił tempa. Nie mogło zabraknąć oczywiście stałego motywu ostatnich koncertów grupy: mini setu dj-skiego z przebojami z lat 80-tych. I to był świetny, bardzo radosny i taneczny akcent na zakończenie drugiego dnia festiwalu.

Przemek Gulda (11 sierpnia 2009)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także