Glastonbury Festival 2009

Dzień 2, 27 czerwca 2009

Sobota na festiwalu zaczęła się bardzo słonecznie - błoto zaczęło powoli wysychać, a uczestnicy - równie powoli wysuwać się ze swoich namiotów. A czas naglił - pierwsze koncerty zaczynały się już około 11.

Na Other Stage właśnie o tej porze wystartowali folk rockowcy z grupy Broken Family Band. Mimo dość ekstremalnej pory, członkowie grupy nie oszczędzali się ani trochę - zagrali bardzo dynamiczny i pełen barw koncert, w którym te smutniejsze, spokojniejsze utwory z pełnymi refleksyjnych spostrzeżeń w tekstach, przeplatane były szybszymi i bardziej radosnymi kompozycjami. Wokalista grupy co i rusz popisywał się niezłym sytuacyjnym humorem, dopasowując teksty kolejnych piosenek do festiwalowych przeżyć (piosenka o tym, żeby ruszyć do przodu ze swoim życiem, dedykowana była np. kierowcy vana zespołu Florence And The Machine, za którym muzycy utknęli w korku jadąc na festiwal). Największe wybuchy śmiechu wywoływał jednak, próbując konsekwentnie przekonać publiczność, że jego zespół nazywa się Camel.

W tym czasie na scenie Jazz World kończył się występ jedynego polskiego reprezentanta na tegorocznym festiwalu - grupy Warsaw Village Band, który przyciągnął sporą publiczność i zachwycał swą dynamiką.

Glastonbury Festival 2009 - Dzień 2, 27 czerwca 2009 1

Kolejnym wykonawcą, który pojawił się chwilę później na Other Stage, była grupa Peter Bjorn And John. Szwedzi przywitali się z publicznością w dość zaskakujący sposób: „wygraliście z nami w piłkę! Fuck you!”, co skwitowane zostało potężnym aplauzem. Po tej wymianie uprzejmości muzycy zaczęli koncert od kilku utworów ze swojej najnowszej płyty, kończąc tą część koncertu przywitanym z wielkim entuzjazmem przez widzów utworem „Nothing To Worry About” - charakterystyczny śpiew dziecięcego chóru muzycy zaprezentowali z taśmy. Potem przyszedł czas na starsze utwory - przede wszystkim zaś, zagrany zaskakująco wcześnie, mniej więcej w połowie setu utwór „Young Folks”. Podczas jego wykonywania wokalista grupy zszedł ze sceny, podszedł do barierki i zapytał, czy ktoś chce zaśpiewać żeńskie partie wokalne - chętnych oczywiście nie zabrakło, a co ważniejsze - dziewczęta poradziły sobie znakomicie. Muzycy przeskakiwali płynnie od grania niemal etnicznego, przez utwory nowofalowe, do czystego rock'n'rolla. I było wyraźnie widać, że w każdej z tych stylistyk czują się równie dobrze. Co więcej - cały czas mieli znakomity kontakt z publicznością - zagadywali ją, rozbawiali zabawnymi żartami, nakłaniali do wspólnego śpiewania. Sami bawili się znakomicie i skutecznie wciągali do zabawy publiczność.

Glastonbury Festival 2009 - Dzień 2, 27 czerwca 2009 2

Kilka minut później na scenie stali już Kanadyjczycy z zespołu Metric. I od samego początku rzucili swoich fanów na kolana - zestaw wykonanych jeden po drugim utworów: „Twilight Galary” i „Help, I'm Alive” - wielkich przebojów z najnowszej płyty, był dawką naprawdę uderzającą. Potem nie było zaś ani trochę gorzej: repertuar tego występu składał się właściwie z samych przebojów. Co ciekawe - zabrakło wśród nich najbardziej popularnego utworu zespołu, piosenki „Combat Baby”. Ale wokalistka grupy i trójka jej kolegów zrobiła wszystko, żeby publiczność dobrze się bawiła - żywiołowość, spontaniczność i energia bardzo dobrze robiły temu występowi. Ale mimo wszystko coś nie do końca w nim zagrało, czegoś zabrakło, żeby ten koncert uznać za rewelacyjny. Być może była to kwestia nagłośnienia (kluczowy w studyjnych nagraniach grupy bas, ukryty był pod innymi instrumentami, a elektronika zdawała się być jakby odklejona od reszty), a być może tego, że dość precyzyjnie skonstruowane piosenki grupy na żywo traciły trochę swej mocy. Ale tak czy owak, kiedy wokalistka zespołu pożegnała się z publicznością po wykonaniu ostatniego utworu, była bardzo gorąco żegnana przez potężniejący z każdą minutą tłum.

Kanadyjczycy skończyli o takiej porze, że idąc szybkim krokiem w kierunku Pyramid Stage, można było jeszcze zdążyć na koniec występu grupy Eagles Of Death Metal. „Mamy nadzieję, że dobrze się bawicie, bo my bawimy się lepiej niż kiedykolwiek” - krzyknął wokalista między kolejnymi rock'n'rolliwymi petardami, wypuszczanymi w stronę tysięcy wygrzewających się w pełnym słońcu słuchaczy.

Kiedy skończyły się rockowe żarty w wykonaniu amerykańskich mistrzów ciężkich brzmień, na scenie rozpoczął się kolejny muzyczny dowcip - występ zespołu Spinal Tap. Niegdysiejsi bohaterowie udawanego filmu dokumentalnego, którzy kilka lat temu fikcję przenieśli do rzeczywistości i zaczęli regularną działalność, to dziś prawdziwi weterani i uprawiają stosowną weteranon formę rocka - były więc solówki, granie na gitarze trzymanej pionowo na biodrze, groźne miny i inne rockowe sztuczki. Jako zjawisko medialno-socjologiczne ten projekt bronił się znakomicie, ale pod względem muzycznym był nie do zniesienia.

Dużo bardziej akceptowalna, choć daleka od rewelacji okazała się propozycja grupy Hockey - mocno lansowanej na Wyspach nowości zza Oceanu, która występowała na scenie Johna Peela. Młodzi muzycy świetnie radzili sobie na scenie i błyskawicznie nawiązali kontakt z publicznością, ale mieli wyraźne problemy ze stylistyczną spójnością swojego występu - indie rock ścigał się w nim z folkiem, a nawet country, ale artystom wyraźnie zabrakło pomysłowości, a może luzu, dzięki którym podobny pomysł wychodził całkiem nieźle występującym na festiwalu kilka godzin wcześniej Szwedom z grupy Peter Bjorn And John.

Glastonbury Festival 2009 - Dzień 2, 27 czerwca 2009 3

Po przerwie na tej samej scenie pojawili się kolejni Amerykanie - muzycy grupy The Gaslight Anthem. Czterech wytatuowanych chłopaków z New Jersey podeszło do sprawy bez żadnych kompleksów i bez presji. Od pierwszych sekund pierwszego utworu było widać, że energia po prostu ich rozsadza - nosiło ich po całej scenie, wyskakiwali w górę, nie przestając grać na gitarach. I posypały się przebojowe kompozycje z najnowszej płyty grupy: te szybsze, bardziej punkowe, przeplatane wolniejszymi balladami. Energia muzyków podczas tego występu była niespożyta - nic dziwnego, że udzielała się też publiczności, która skakała do punkowych rytmów i wykrzykiwała wraz z wokalistą grupy refreny tych - nomen omen - istnych hymnów. W połowie koncertu nastąpiło coś, czego nikt się chyba nie spodziewał: na scenę wskoczył sam Bruce Springsteen, żeby wykonać z młodszymi o dobre dwa pokolenia krajanami z New Jersey piosenkę „The '59 Sound” - swoją drogą, rzeczywiście iście springsteenowską. Zaskoczona publiczność oszalała, najwyraźniej oszaleli też muzycy, dla których musiało to być spełnienie najskrytszych marzeń. Po kilku minutach i kilku serdecznych uściskach Boss zszedł ze sceny, ale do końca koncertu stał w kuluarach i podpatrywał młodszych kolegów. A tych uskrzydliło to do tego stopnia, że dawali z siebie wszystko przy każdym kolejnym utworze. To był bez wątpienia jeden z najbardziej energetycznych koncertów tego dnia, a może i całego festiwalu.

Porywał tak mocno, że nie sposób było wyjść przed końcem. A to oznaczało niechybne spóźnienie na koncert La Roux - występ jednej z najbardziej gorących tegorocznych debiutantek na scenie tanecznej, zaplanowany został przez organizatorów - bardzo niefrasobliwie - na jednej a niewielkich scen tanecznych. Efekt był taki, że obejrzała go niewielka część chętnych - wszyscy pozostali musieli obejść się smakiem, stojąc na zewnątrz namiotu i słuchając tylko strzępów dochodzącej stamtąd muzyki.

Glastonbury Festival 2009 - Dzień 2, 27 czerwca 2009 4

Dużo lepszym pomysłem był więc powrót na scenę Johna Peela, gdzie przygotowania do swojego koncertu właśnie kończyli muzycy grupy Passion Pit. Rewelacja sceny tanecznej nie zmarnowała okazji, żeby zaprezentować się szerszej niż dotąd europejskiej publiczności z jak najlepszej strony. Amerykanie zaprezentowali zestaw swoich największych przebojów - głównie tych z debiutanckiej płyty („Sleepyhead”, „The Reeling” czy „Little Secrets”), choć nie mogło zabraknąć także najlepszego utworu z epki, od której wszystko się zaczęło - piosenki „I've Got Your Number”, która zabrzmiała w mocno przearanżowanej wersji. Podczas całego koncertu słychać było młodzieńczą zajadłość i żywiołowość muzyków grupy - choć grali głównie na instrumentach elektronicznych, traktowali je w iście rockowy, może nawet punkowy sposób. Momentami wydawać się mogło, że niektóre utwory rozpadają się przez to na kawałki, ale lider zespołu, Michael Angelakos, zawsze zdołał je jakoś pozbierać i zamknąć klamrą swego niezwykłego falsetu. Czy ta grupa będzie tegorocznym MGMT? Jeśli odpowiedź na to pytanie mierzyć gorączką przyjęcia przez festiwalową publiczność - z pewnością.

Na następny koncert na John Peel Stage przybyły tłumy jeszcze większe - nic dziwnego, wystąpić miała przecież „kolejna wielka rzecz” brytyjskiej sceny, Florence Welch, znana jako liderka formacji Florence And The Machine. Artystka zaprezentowała zestaw swoich nieco połamanych ballad, spotykając się z wielkim aplauzem publiczności.

I choć wydawało się, że jest jej bardzo wiele, prawdziwy tłum gromadził się jednak pod Pyramid Stage. Najpierw wystąpił tam hołubiony przez rodziną publiczność zespół Kasabian, którego psychodelizujące, nieco niemrawe granie wypadło nader przeciętnie, a zaraz potem The Boss we własnej osobie i w głównej tym razem roli. Dziesiątki tysięcy ludzi wpadały w prawdziwy amok po każdej kolejnej piosence.

Ale zanim Sprinsteen zszedł ze sceny, a z Other Stage zabrzmiały największe przeboje grupy Franz Ferdinand, znacznie bardziej kameralny koncert rozpoczął się na odległej scenie w parku. Zainstalował się tam Justin Vernon i jego formacja Bon Iver. To była idealna sceneria do tego koncertu: smutne, momentami niemal rozdzierające utwory o opuszczaniu, odchodzeniu i rozpadaniu się, zagrane w raczej minimalnych (choć jak na tego artystę to niemal barokowo rozdmuchanych) aranżacjach, idealnie pasowały do sceny znajdującej się tuż przy skraju łąki, oświetlonej przez dwa ogniska płonące po obu jej stronach. To było znakomite, bardzo nostalgiczne i poruszające zakończenie drugiego festiwalowego dnia.

Przemek Gulda (8 lipca 2009)

Glastonbury Festival 2009:

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także