Najlepsze single roku 2007
Miejsca 11 - 20
20. !!! - Heart Of Hearts
To nie jest numer na miarę „Me And Giuliani…”, ba, to nie jest nawet młodszy brat tego tej świetnej kompozycji z 2003 roku. Wraz z płytą „Myth Takes” !!! wycelowali w nieco inny, niezwykle nośny target i stali się jedną z najbardziej tanecznych propozycji 2007. „Heart Of Hearts” to perfekcyjny, parkietowy wymiatacz, który nie jest ani nieznośnie przebojowy, ani dostatecznie prosty w pełnieniu swojej funkcji. Szczypta agresji, poukładanego hałasu, powtarzanych motywów (by łatwiej utwór przyswoić), zdecydowanej elektroniki i voila: otrzymaliście niezbędny element sylwestrowo-karnawałowej playlisty. (kw)
19. Orchid - Moreless
Dziwić może to, że najwyżej umieszczonym kawałkiem na stronie myspace Orchid jest dość miałki cover „Wicked Games Spoiled Rhodes”. Przesłuchania myspace’owych piosenek naturalnie zaczyna się od „jedynki” (i często się na niej poprzestaje), gdybyśmy tylko na takiej podstawie wyrabiali sobie zdanie o Orchid, to pewnie nie byłoby ono najlepsze. Na szczęście stopień niżej mamy perłę w postaci „Moreless”. Moment w którym po raz pierwszy delikatny, nieśmiały wokal pokazuje swoje portisheadowe możliwości należy z pewnością do tych najbardziej dreszczo- (lub ciarko-) gennych. Aż chciałoby się wypuścić ten numer z polskiego grajdoła, by pohulał na światowych listach. Panowie wydawcy, czekamy… (psz)
18. The Mary Onettes - Void
Pisałem niedawno o Blank Dogs jako o zespole idealnie wchodzącym w rolę supportu Wipers A.D. 1982. To co powiedzieć o „Void” szwedzkiej grupy Mary Onettes? To wypadkowa grania Echo & The Bunnymen, The Church, The Chameleons, The Sound i dziewięćdziesięciu pięciu innych kapel, których słucha tylko Ambrożewski. To tak jakby znaleziono ślad ludzkiej stopy sprzed dwudziestu lat, zrobiono z niego odlew i kazano mu grać i śpiewać. I wychodzi przezajebiście, bo ma ten kawałek zwrotkę i o dziwo ma refren. Całkowicie odtwórcze, ale smaczne i na swój sposób świeże, bo pytanie nie jest „czy zrzynasz?” ale „czy zrzynasz od kogoś innego niż The Libertines i Arctic Monkeys?” (jr)
17. Battles - Atlas
Przyjaźń z utworem „Atlas” bywa szorstka, niczym pomiędzy Kwaśniewskim a Millerem. Bo jaki inny można mieć stosunek do tak długiego utworu, który w gruncie rzeczy jest strasznie monotonny, w dodatku łatwiej doszukać się w nim elementów potrafiących zirytować niż zafascynować. Ot choćby niemiłosiernie zniekształcony, infantylny wokal. A jednak narastająca dramaturgia i ładunek eksperymentu charakterystyczny dla Battles powodują, że podczas obcowania z tym singlem odczuwa się jakiś rodzaj perwersyjnej przyjemności. I taka jest właśnie więź z „Atlasem” – szorstka, ale to w końcu nadal przyjaźń. (pn)
16. Justice - D.A.N.C.E.
Daft Punk jednym „Robot Rock” otwierającym koncertówkę „Alive 2007” zmiatają i obracają w pył wszystkie próby zaadaptowania przez Justice estetyki french touch. Jednak w „D.A.N.C.E.” ten skądinąd sympatyczny paryski duet zrzuca na moment wysłużone wdzianka robotów, zaprasza na imprezę londyński dziecięcy chór i nagrywa numer obnażający żenadę całej nu-rave’owej kliki. Z tekstowymi aluzjami do Michaela („P.Y.T.”, „ABC”) i muzycznymi nawiązaniami do beztroski Jackson 5 Justice dokonują inwazji na parkiety całego świata. Trudno do nich nie dołączyć. (ms)
15. Gui Boratto - Beautiful Life
Sygnalizowane w wielu miejscach świetnej „Chromophobii” popowe inklinacje Brazylijczyka Guia Boratto, najpełniej rozwinięte zostały na ośmiominutowym „Beautiful Life”. Halucynogenne fale syntezatorowych melodii pulsują tu wśród rześkich, metronomicznych uderzeń werbla, by w kulminacyjnym momencie wznieść się euforycznie na wyższe rejestry, markując tym samym początek spektakularnej, wokalnej afirmacji życia w wykonaniu żony Boratto, Luciany Villalobos. Kurewsko ekspresywna oda do radości. (mm)
14. The Sea & Cake - Exact To Me
Polirytmiczna Afryka, egzotyczne Chicago, popowy post-rock, szlachetny Eric Claridge i jego szlachetny bas. Dystyngowane uderzenia gitary odwołują gdzieś w stronę *tego* momentu „Out of Time” Blur. Nie ma mowy jednak by zapomnieć jaki to gra zespół: to wielbieni przez nas, szanowani przez wszystkich The Sea & Cake z ich specyficznym feelingiem, który sprawia że nigdy nie zdziadzieją i nie zaczną grać folku, nie wrócą do korzeni, nie podejmą estetyki surowego rocka i tak dalej i tak dalej. Najlepsze na „Everybody”, krążku lekko tylko niedocenionym. (jr)
13. The New Pornographers - My Rights Versus Yours
Nienajlepiej wychodzi im ta piosenka na żywo, raptem jedno przyzwoite wykonanie jest do znalezienia na YouTubie. Nie zmienia to faktu, że to jedna z lepszych kompozycji w karierze zespołu, rozpoczynająca się delikatnie i spokojnie, a wykorzystująca Neko Case do tego, co jej wychodzi najurodziwiej (mówimy o kwestiach wokalnych), czyli do mruczenia i wokali tła. Koniec to obowiązkowe przyspieszenie czyli umiarkowanie to, co zawsze międli się w recenzjach jako power pop. No i ten gorzki, dość pesymistyczny tekst. Cudo. (kjb)
12. Matthew Dear - Deserter
Kiedy pierwszy raz usłyszałam tę piosenkę, z miejsca pomyślałam sobie, że gdyby Ianowi Curtisowi i kolegom oraz innym nowofalowym wykonawcom przyszło debiutować w naszych czasach, to właśnie „Deserter” mógłby być sztandarowym przykładem tej estetyki. Tyle, że Matthew Dear ma w sobie bardzo niewiele z post-punkowego outsidera, urodził w roku płytowego debiutu Joy Division, a kompozycje takie jak „Deserter” reprezentant sceny techno z Detroit „produkuje” raczej od święta. Niemniej dobrze, że w ogóle udało mu się popełnić taki utwór i odhumanizować nieco monotonną i nieprzystępną dla laików stylistykę. (kw)
11. Spoon - The Ghost Of You Lingers
Spoon zawsze pisali urzekające niebanalnymi melodiami piosenki, ale „The Ghost Of You Lingers” nie jest zwykłą (dobrą lub bardzo dobrą) piosenką. Czasem wszystko, co wiedzieliśmy o danym zjawisku, postaci lub grupie osób zostaje przewartościowane, okazuje się, że kogoś, kogo znacie i lubicie stać na rzeczy, o jakie nigdy go nie podejrzewaliście. Wyobraźcie sobie, że wasz dobry znajomy od pogaduszek o piłce, muzyce czy polityce, zaczyna nagle recytować z pamięci „Kalewalę” albo okazuje się mistrzem świata w żonglowaniu arbuzami. Takie właśnie jest „The Ghost Of You Lingers”. (psz)