Ocena: 6

Muchy

Miłość


Zdjęcie Muchy - Miłość

No i stało się. Muchy powracają po kilkuletniej przerwie ze świeżym materiałem: wydanym jeszcze przy okazji reedycji debiutu „Obok Ulic i Miejsc” i mającym premierę kilka dni temu w radiowej Trójce singlem „Miłość”. O miłości mogę długo i nudno, dlatego oszczędzę (wam, sobie) i powiem jedynie bezceremonialne tak – z muzyką Much związany jestem uczuciem trwałym i głębokim. Jakkolwiek wyznanie to dźwięczy odrobiną fałszu w obliczu faktów, które mówią: po „Notorycznych Debiutantach” było między nami słabo. Wraz z kolejnymi latami uczucie to wypalało się coraz bardziej, do tego stopnia, że gotów byłem pamięć o poznaniakach odłożyć do głęboko schowanego pudełka z napisem „młodość”. Jak to jednak w dobrych romansach bywa, wystarczy subtelny szczegół, przypadkowe spotkanie, krótka wiadomość, by uczucie powstało z młodzieńczą siłą. I tak też było. Tak jak „Obok Ulic i Miejsc” wzięło mnie z zaskoczenia – tak na „Miłość” jak z(a) dawnych lat niecierpliwie czekałem.

Relacje pomiędzy członkami zespołu to faktycznie materiał na „taki serial”. To, że są znów razem, słychać jednak od pierwszych dźwięków. Charakterystyczna nośna lekkość gitarowego riffu, każe sobie przypomnieć, że Piotr Maciejewski to jeden z najlepszych „wioślarzy” w kraju – choć w żywej odsłonie operuje na basówce. Ów riff pełniący leitmotiv utworu parokrotnie eksploduje w jego trakcie, niczym dźwiękowy ekwiwalent tytułowej miłości, smagając ucho przybrudzonymi arpeggiami ewokującymi dzierżącą dziś status kultowej – „Galanterię”. Choć powrót zespołu do korzeni dokonuje się głównie za pośrednictwem garażowego brzmienia (spokojnie, panie Michale, daleko mu do Motörhead), to dla mnie osobiście największy wkład w ów obraz ma (no w końcu!) ofensywna, zawadiacka praca perkusji Waliszewskiego, który w refrenie ewidentnie daje se, w jak najlepszym tych słów znaczeniu. Brzmi to niezwykle żywo i żywiołowo – w kontrze do syntetycznych i nieco płaskich bębnów choćby z „Notorycznych Debiutantów”. Sumując zarówno emocjonalny impakt, jak i fanowskie smaczki sprawiają, że wyznaję naiwnie – stara miłość nie rdzewieje. Rozum dopomina się, że trochę tu mniej aranżacyjnych pomysłów niż w „Obok Ulic i Miejsc”, a refren nie wwierca się w głowę i lirycznie brakuje mu tej wieloznaczności zapytania co to mówi o Tobie?, to jednak serducho nakazuje niecierpliwie czekać na kolejny odcinek tego serialu. (pw)

O własnej relacji z Muchami pisze każdy recenzent Screenagers przy okazji nowego materiału tej grupy, więc nie mogę zrezygnować z tej tradycji: poznańską ekipę pokochałem z dosyć sporym opóźnieniem. W 2007 roku uporczywie ignorowałem ich istnienie, nie będąc przekonany do „Terroromansu”, a po jedenastu latach byłem jednym z tych, którzy na Spring Breaku najgłośniej wykrzykiwali pod sceną wszystkie teksty z tej płyty, traktując ten koncert jako namiastkę szczytu muchomanii, która mnie ominęła (albo raczej którą sam z premedytacją ominąłem, czego obecnie niezmiernie żałuję). Tak jak Patryk jestem zdania, że po „Notorycznych Debiutantach” Muchy zaczęły zmierzać w stronę nie do końca przystającą do oczekiwań publiki, ale też do potencjału zespołu, chociaż przyznaję, że na późniejszych płytach trafiały się dobre single („Zamarzam” czy budzące skojarzenia z LCD Soundsystem „Bliżej”).

„Miłość”, podobnie jak „Obok Ulic i Miejsc”, przywitałem zatem z otwartymi ramionami, ponieważ chemia oryginalnego składu grupy, uzupełnianego przez rewelacyjnego Stefana Czerwińskiego (którego potencjał, widoczny wcześniej w The Ploy czy Terrific Sunday, dopiero w Muchach znalazł swoje ujście) jest wyczuwalna od pierwszych sekund trwania wspomnianych utworów. O bonus tracku z reedycji „Terroromansu” już pisałem, więc skupmy się na „Miłości”. Przenikające się riffy (szczególnie w postaci świetnie współgrającej z rytmem kawałka gitary akustycznej!), perkusyjne wybuchy, tekst na tyle niejednoznaczny, aby przeciętny radiowy słuchacz nieznający tytułu utworu nie do końca wiedział, o co chodzi, ale jednocześnie uniwersalny do tego stopnia, aby fanowskie grono znalazło w nim opowieść o sobie - na papierze brzmi jak przepis na typowy kawałek Much. Wspomniana wcześniej chemia i porozumienie między muzykami sprawiają jednak, że otrzymujemy w efekcie bardzo dobre trzy minuty z hakiem, które aż chce się ripitować do upadłego. Po pierwszym radiowym kontakcie z „Miłością” nie byłem do końca przekonany do tej piosenki, ale z każdym kolejnym odsłuchem ta odmienność, żywiołowość, garażowość utworu, będąca w opozycji do sterylności „Obok Ulic i Miejsc”, sprawia, że traktuję „Miłość” jako solidną zapowiedź kolejnego materiału Much. Panowie, teraz kocham was jeszcze mocniej. (mm)

Patryk Weiss, Marcin Małecki (14 listopada 2018)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: Piotr Żywiec
[21 listopada 2018]
https://www.youtube.com/watch?v=3tOnU6wThsg

Rzeczywiście, słyszę Killing Joke i Television w jednym! Szczególnie to punktowe młotkowanie (coś na kształt riffu?). To wcale nie brzmi jak gitary w Pidżamie Porno!!!!
Gość: Piotr Żywiec
[21 listopada 2018]
Niewątpliwie, gitarzysta o pewnym talencie. Protestuję jedynie przeciwko hajpowaniu tego w rejony wybitności, bez pokrycia w rzeczywistości.

Poza tym realizacja gitar na płytach tej formacji jest płaska i raczej bez większego wyrazu. Chyba najlepiej było na "Galanterii", jako tako jeszcze na "Terroromansie", ale "Notoryczni Debiutanci" to pod tym względem już prawdziwe rozgotowane kartofle. Powiecie, że wina producenta lub warunków? Miałem okazję uczestniczyć w kilku koncertach zespołu i też nie sposób było paść na kolana przed tym, co płynęło z głośników. No chyba, że ktoś na żywo widział wcześniej jedynie Zielone Żabki.

Szacunek dla człowieka, ale po prostu nie opowiadajcie głupot o wybitnych gitarzystach, bo postawienie tych zagrywek przy rzeczach z drugiej, trzeciej ligii czasów świetności gitarowego grania na świecie nie może powodować żadnych CIAR.
Gość: pw
[21 listopada 2018]
Piotrze, oczywiście kawałek The Church znakomity. Nie widzę jednak związku. Z Borysewiczem jest ten casus, że pomimo świetnych umiejętności technicznych, ale i kompozycyjnych, brzmienie podkradł wiadomo komu. Maciejewski natomiast syntetyzuje powiedziałbym trzy światy: Television-Killing Joke-Built To Spill, tworząc bardzo interesującą paletę brzmienia: przyciężkawą momentami, a jednak lekką. Stąd też zestawienie z dość prymitywnym brzmieniem PP czy HS, uważam za lekko mówiąc przestrzelone (by nie wspominać o światach harmonicznych, które oddzielają te kapele o eony)
Gość: mk
[18 listopada 2018]
Pidżama Porno - Happysad - Muchy
Gość: km
[17 listopada 2018]
Od kiedy fani Teraz Rocka zaglądają na screenagers? xD
Gość: Piotr Żywiec
[16 listopada 2018]
https://www.youtube.com/watch?v=wPo4JkhRIQw

Ok, dawno to było, ale nawet Janek Borysewicz w wersji muzyka sesyjnego z jedynego albumu Fotoness zjada Maciejewskiego na śniadanie.

Gość: Piotr Żywiec
[16 listopada 2018]
Na bezrybiu i rak ryba, być może.

Porównajmy gitarki z "Notorycznych Debiutantów" LP choćby z tym wzorcem:
https://www.youtube.com/watch?v=96YYp98ye9o

W kwestii realizacji, przeglądu pola bliżej im do plumkania Pidżamy Porno czy Happysad, niż takiego pełnowymiarowego pierdolnięcia, jak wyżej. Zdaję sobie jednak sprawę, że dla polskiego słuchacza może być to nie do wychwycenia. Że raczej płaskie może wydawać się całkiem wypukłe.
Gość: pw
[15 listopada 2018]
miałem głównie na myśli ów melodyczny zmysł (wiadomo, że nie chodzi tutaj o skakanie po skalach). Nudny w brzmieniu? nie ma w Polsce wielu gitarzystów operujących "własnym", charakterystycznym brzmieniem. Maciejewski to ma, moim zdaniem.
Gość: Piotr Żywiec
[15 listopada 2018]
"Piotr Maciejewski to jeden z najlepszych „wioślarzy” w kraju" - jakże smutny musi być to kraj...

Nudny, matowy w brzmieniu gitarzysta. Jeśli nawet cokolwiek sprawny melodycznie.

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także