Björk
The Gate
Spośród wszystkich pretendentek do tego miana, Björk jest prawdopodobnie tą, której tytuł Królowej Alternatywy przyznaje się najczęściej i jest w tym dużo sensu, ponieważ ogromu zasług dla rozwoju sceny nie można jej odmówić. Ja jednak zawsze uważałem, że jest ona raczej kimś w rodzaju kapłanki, mistyczki wręcz, która żwawo biega pomiędzy swoimi zasłuchanymi zwolennikami i pokazuje im to, czego pożądają usłyszeć najbardziej. O ile wspaniałe „Stonemilker” promujące jej poprzedni album było czymś takim, o tyle nie mogę tego samego powiedzieć w przypadku „The Gate”, które zapowiada dziesiąty już (wliczając w to przesympatyczny debiut w wieku lat jedenastu) studyjny krążek artystki, „Utopia”. Opublikowany niedawno utwór brzmi, jakby rzeczywiście został nagrany przez królową, ale taką która nawiedza swoich poddanych raz do roku, anemicznie macha ręką, mówi coś o tym, jak „żyć należy”, po czym strategicznie się wycofuje.
Sprawiające wrażenie nieudolnie pociętego na kilka części „The Gate” jest napuszone, pretensjonalne, pozbawione charakteru. Momentami irytująco chaotyczne, często nużące, a żeby tego było mało, niepotrzebnie rozciągnięte do 7 minut. Nawet zazwyczaj chwytający za serce wokal Björk wydaje się tutaj tracić moc wraz z rozwojem (nikłym zresztą) utworu, gubi się wśród uderzająco prostej pętli syntezatorowej, po czym wraca, by swoją oczywistością zmęczyć słuchacza jeszcze bardziej. Niestety, pomimo tego, że zdarzają się w owym singlu chwile ekstatyczne (jak, chociażby, chóralne intro czy niecodzienny, piękny sposób wypowiadania niektórych słów przez wokalistkę), konkluzja jest ponura – pokłonów tym razem nie będzie. (3/10, Paweł Ćwikliński)
Ja bym tak surowo nowego singla Islandki nie oceniał. Na pewno nie jest to dobry utwór na promowanie nadchodzącego krążka. Może sprawdzać się będzie jako album track, podobnie długie i niespieszne utwory były na bardzo solidnej przecież „Vulnicurze”. Na pewno nie można „The Gate” odmówić swego rodzaju uroku i björkowatości. Melodia jest skromna, bez fajerwerków (tych szukać trzeba w teledysku, którego początek skojarzył mi się z „Blackstar” Bowiego), ale co ważne, brzmienie jest tu ciepłe i plastyczne. W albumach wychodzących po „Medulli” najbardziej mnie raziły mroczne, mechaniczne i zdehumanizowane podkłady, których sporo było na „Biophilii”. To na pewno oceniam na plus, bo oniryczna wersja Björk to jedna z moich ulubionych. Na pewno samo „The Gate” nie jest żadnym krokiem do przodu – jest raczej solidnym wypełniaczem. Pytanie brzmi raczej, co będzie wypełniać? Miejmy nadzieję, że płytę równie zróżnicowaną muzycznie i ciekawą dramaturgicznie jak „Vulnicura”. (6/10, Michał Weicher)