Wywiad z Povilasem Vaitkevičiusem (Vilkduja)

Obrazek Wywiad z Povilasem Vaitkevičiusem (Vilkduja)

zdjęcie: © Laima Stasiulionyte

O projekcie Vilkduja, bałtyckiej muzyce ludowej, a także specyfice litewskiego rynku fonograficznego rozmawiamy z Povilasem Vaitkevičiusem – czołowym przedstawicielem litewskiej sceny eksperymentalno-industrialnej.

Część I: Vilkduja jako projekt

Czy mógłbyś przybliżyć naszym czytelnikom korzenie projektu, jakim jest Vilkduja?

Cóż, wszystko zależy od tego, jakiego rodzaju korzenie masz na myśli. Te można ujmować zarówno z perspektywy szeroko pojętej ewolucji w czasie, jak i jako przyczyny, z powodu których projekt ów powstał. Generalnie te ostatnie można ująć w dosyć prozaiczny sposób: w tamtym okresie (około 2001 roku – przyp. red.) zwyczajnie chciałem tworzyć projekt, którym mógłbym objąć pełne spektrum tych wszystkich „obcych” dźwięków i „dziwnej” (jak mi się wtedy wydawało) muzyki. Nic specjalnie nowego, co nie?

Cóż takiego inspirowało Cię zatem przez te wszystkie lata, a co inspiruje Cię obecnie?

Wiele rzeczy. Oczywiście istnieje pewna specyficzna, aczkolwiek nieposiadająca wyraźnych granic przestrzeń, w której mieszczą się moje zainteresowania. Być może nieco banalnie zabrzmi stwierdzenie, iż mocny wpływ ma na mnie natura wraz z całą mnogością jej form, jednakże tak w istocie jest. Warto wspomnieć również o różnorakich fenomenach związanych z percepcją – przykładem niech będzie psychogeografia. Ponadto moje osobiste przeżycia odgrywają tu niemałą rolę – zwycięstwa, porażki, ogólnie – osobliwe poczucie istnienia. Dość trudno jest scharakteryzować całą tę mgławicę przeszłych, teraźniejszych i przyszłych doświadczeń w jednym zdaniu. Istotne jest jednak to, że nigdy nie uciekam przed tym, co nieprzewidywalne, ponieważ to właśnie owa nieprzewidywalność wprawia w osłupienie i wznieca zdumienie – jedną z najbardziej szczerych, być może, ludzkich reakcji.

Wspomniałeś wcześniej o obcych i dziwnych dźwiękach. Chciałbym pociągnąć ten temat nieco dalej. Myślę, że za specyficzny urok Twoich nagrań w pewnej części odpowiada ich domorosłe wystylizowanie. Wszystkie te lo-fi momenty, które znajdują się – przykładowo – na „Nežinau” (krążek Vilkduji, wydany w 2010 roku nakładem wytwórni Dangus – przyp. red.), wyjątkowo nieoczekiwanie przywodzą mi na myśl zarówno pamiętne „In the Aeroplane over the Sea” nagrane przez Neutral Milk Hotel, jak i również niektóre z nagrań Einstürzende Neubauten. Jest to o tyle dziwne, iż trzeźwo patrząc, twoja muzyka brzmi zupełnie inaczej niż wyżej wymienione nagrania. Czy chciałbyś uchylić rąbka tajemnicy i opowiedzieć nam nieco o sposobach kreowania tego typu atmosfery?

W przypadku starszych nagrań łatka lo-fi stanowiła oznakę swego rodzaju nonszalancji, surowości, a nawet swoistej punkowości. Od zawsze lubiłem tę nagą, surową energię, którą takowe brzmienie skrywa. Nierzadko w końcu zdarza się, że słuchając demówki jakiegoś zespołu, czujesz, iż zawiera ona znacznie więcej wewnętrznej energii, niźli wersja finalna (oczywiście nie zawsze tak jest). W moim przypadku chciałem stworzyć coś intymnego, naturalnego i namacalnego – wykreować specyficzne uczucie „przyziemności”, w którym ta ziemia obraca się od sfery profanum do sfery sacrum. A sacrum owo nie poddaje się ostatecznie selektywnie wybranym wartościom estetycznym – jest ono niezależne od czyichkolwiek estetycznych upodobań. Szczery śmiech jest w rzeczy samej zdecydowanie bardziej uduchowiony niż jakieś new-age’owe popisywanie się. Obecnie kwestia estetyki lo-fi nie jest już taka oczywista – samo lo-fi stało się częścią doświadczenia na fali którego materiał muzyczny może się wznieść. W tym momencie jako Vilkduja dążę do tego by pójść o krok dalej, nie zapominając jednakże o tych wszystkich lo-fi doświadczeniach, ponieważ stanowią one coś, co każdorazowo dodaje kolorytu, specyficznego „posmaku”, a także – finalnie – życia do całości brzmienia. Skądinąd dostrzegam pewien paradoks w muzyce pochodzącej z krajów byłego bloku wschodniego, w których poszukiwanie unikalnego brzmienia jest często sankcjonowane przez wymogi tzw. „standardów studyjnych”. Wygląda to mniej więcej tak: w żadnym wypadku nie możemy pozwolić odbiorcom z Zachodu na myślenie o nas w kategoriach biedy, więc nagrywajmy wszystko w dobrej jakości. Przypomina mi to sytuację, w której ktoś ze wsi jedzie do miasta by kupić sobie parę jeansów, a po powrocie nosi te jeansy wciąż i wciąż, dążąc do tego by każdy go w nich ostatecznie zobaczył. Nie zrozum mnie źle – lubię jakościowe brzmienie, rzecz w tym, iż rozumienie tej jakości w większości przypadków wydaje się być w jakiś sposób standaryzowane, skąd już tylko krok do jakże często negatywnie postrzeganej muzyki popowej. Dosyć rzadko zdarza mi się usłyszeć jakieś nagranie – powiedzmy metalowe – które nie byłoby słabe, ale istotnie interesujące; cechujące się indywidualnym charakterem, a nie tylko powielaniem zastanych, brzmieniowych rozwiązań charakterystycznych dla swego gatunku, a sprofilowanych pod jakąś konkretną subkulturę i przeskalowanych do stereo. W tym miejscu ponownie natrafiamy na paradoks, gdyż dosyć dużo nagrań utrzymanych w stylistyce lo-fi dociera do nas z zachodu, więc popisywanie się studyjną jakością nagrań wydaje się być czymś w rodzaju, dumnego obnoszenia się z plastikowym zegarkiem elektronicznym, żywcem wyciągniętym z lat '90. Ostatecznie pomyśl sobie o takich perfekcjonistach dźwięku jak Massive Attack: niektóre z ich utworów nie byłyby tym, czym są gdyby nie drobne detale, takie jak odległe gwizdy i syki, intencjonalnie dodany łoskot itd. Generalnie jest to bardzo szeroki temat i moglibyśmy – jak widać – dyskutować o nim bez końca. Powiedziałem tutaj już dosyć sporo, także zatrzymajmy się w tym miejscu.

A czy mógłbyś opowiedzieć naszym czytelnikom coś na temat swoich tekstów? Co inspiruje Cię w tej materii?

Słowa powinny zasadniczo mówić same za siebie. W tym przypadku jednak, są one po litewsku, co nieco zmienia perspektywę. Na poprzednich albumach zwykle wykorzystywałem uprzednio napisane teksty, które „nakładałem” bezpośrednio na muzykę. Obecnie mam tendencję do tworzenia ich na potrzeby konkretnych kompozycji, ponieważ w ten sposób odpowiednio przeplatają się one z tempem, nastrojem i ogólnym „smakiem” utworu. Od czasu do czasu, myślę nad tym by użyć w swojej muzyce jakiegoś innego języka, ale – dla przykładu – mój akcent w przypadku języka angielskiego jest okropny, także wciąż postrzegam tę kwestią jako nierozwiązaną. Jeśli chodzi natomiast o tematykę, naprawdę nie wiem, jak mógłbym „wyjaśnić” ją w jednej odpowiedzi, ponieważ w większości dążę do osiągnięcia głębi, w której to jakaś niejasna nostalgia manifestuje niemożliwość opisania tego wszystkiego, czego mogłaby oczekiwać od niej racjonalna umysłowość.

Czy masz może jakieś sprecyzowane plany na obecny lub przyszły rok?

Cóż – wydać nowy album i zagrać kilka koncertów; poszerzać horyzonty.

Które utwory mógłbyś wskazać jako te kluczowe dla wszystkich, którzy chcieliby zagłębić się w świat Vilkduji? Osobiście wskazałbym na „Kai žydi katės”, gdyż to właśnie on stanowił dla mnie swoiste wprowadzenie do Twojej twórczości; wiele dobrych wspomnień kojarzy mi się z tym utworem.

Zgodnie z tym co napisałeś, to zależy od osoby. Każdy z nas ma swoją osobistą mapę doświadczeń, a ja nie jestem w stanie przewidzieć, który aspekt mojej twórczości i tym samym który utwór wpasuje się w nią. Mogę być tylko szczęśliwy, że moja wrażliwość artystyczna rezonuje z innymi. Może jest to właśnie jakiś osobisty sposób na niewerbalną komunikację, dzielenie się doświadczeniami, które pogłębiają nasze odczuwanie i percepcję poszczególnych momentów istnienia. Cóż, „Kai žydi katės” („Kiedy kwitną koty”) – podobnie jak i inne utwory – stanowią świadectwo pewnego okresu w twórczości Vilkduji. I znowuż – wspaniale słyszeć, że wzbogacają one czyjeś wspomnienia.

Czy grałeś kiedykolwiek koncert w Polsce? W jakich innych krajach miałeś okazję wystąpić?

Co prawda nie jako Vilkduja, lecz wraz z innym moim projektem – Oorchach – miałem okazję grać w Warszawie i Wrocławiu. W Warszawie miało to miejsce w ramach noise’owego festiwalu odbywającego się na terenie squatu; we Wrocławiu natomiast była to część mini trasy koncertowej wiodącej do Niemiec. Tak więc oprócz Polski i Niemiec (trzy lub cztery występy) grałem również w Czechach, Holandii i na Łotwie (w tych dwóch ostatnich dosyć dawno). Jako Vilkduja grałem koncerty w Finlandii, Estonii, i znowuż w Berlinie w Niemczech. Kurczę, może fajnie byłoby zaaranżować jakąś małą trasę koncertową jeszcze raz?

Co się tyczy najnowszej historii projektu, czy chciałbyś opowiedzieć naszym czytelnikom coś na temat wydawnictwa z 2014 roku? Mówię oczywiście o „III”, czyli albumie nagranym z Rumuniją i Obšrr’em (Rumunija - post-punkowy zespół założony w Radziwiliszkach; Obšrr - solowy projekt dark cabaretowo-industrialny prowadzony od 2009 roku przez pochodzącego z Wilna Velvetasa Požemisa - przyp. Red.). W końcu nieczęsto wydaje się album niejako współdzielony przez trzech różnych artystów (album składał się 15 utworów podzielonych na 3 grupy – po 5 od każdego artysty – przyp. red.)

Swego czasu dużo się widywaliśmy, a ponadto w tamtym okresie cechował nas podobny gust muzyczny. Poza tym byliśmy wtedy jedynymi muzykami na Litwie (jak lansiarsko to brzmi), których można było w jakiś sposób skojarzyć z neo-kabaretową estetyką, także owa współpraca pojawiła się jako coś zasadniczo naturalnego. Dodatkowo bardzo podoba mi się jej rezultat: formalnie nasze sposoby ekspresji są różne, wciąż istnieje jednak pewien szew spajający wszystko w całość. Swoją drogą, Rumunija już nie istnieje, jednakże jako jej spadkobierca pojawił się jednoosobowy projekt, o nazwie Semănat, który szczerze polecam wszystkim tym, którzy lubią zimne, utrzymane w stylistyce lo-fi przestrzenie dźwięków, cechujące się ponadto ludową nostalgią i zapachem ogniska.

Zbliżając się do tej absolutnie najświeższej historii projektu, czy mógłbyś opowiedzieć naszym czytelnikom o „Cosmogonii” i EP-ce „Purvinas ir Šventas”, czyli o twoich dwóch ostatnich wydawnictwach? Pierwsze z nich wydaje się stanowić materiał oscylujący między neofolkiem a trip-hopem, co stanowi całkiem intrygującą koncepcję. EP-ka natomiast – przynajmniej w mojej opinii – stanowi drugą część wspomnianego już „Nežinau”. W szczególności dotyczy to utworu „Nebetilps”

Wydaje mi się, że każdy album w mniejszym lub większym stopniu odzwierciedla różnorakie doświadczenia i „znajdźki”, które pojawiają się na przestrzeni życia muzyka. Aczkolwiek wraz z jego upływem powstają również nowe idee i wartości. „Cosmogonia” została ostatecznie wydana na winylu – w formacie, w którym od długiego czasu pragnąłem coś wypuścić. W tym przypadku nazwa krążka odzwierciedla jego brzmienie – bardziej trip-hopowe niż w przypadku „Purvinas ir Šventas” („Brudny i Święty”), będące tzw. elektroniką zmierzchu. Decyzja o wydaniu tej wspomnianej przed chwilą EP-ki była natomiast podjęta pod wpływem chwili. I tak, utwory na niej zawarte są inne, a strukturą mogą przywodzić na myśl dawniejsze propozycje Vilkduji. Myślę, że w jej przypadku brzmienie wciąż jest zbyt czyste. Skądinąd, dalsze kierunki rozwoju wydają się tkwić za drzwiami, które otworzyła „Cosmogonia” – największym wyzwaniem jest tu niezamknięcie się w uprzednio wyznaczonym kręgu wytłumaczeń i preferencji...

Część II: O litewskiej muzyce ludowej i tradycjach

Zgaduję, że znasz się na litewskiej muzyce ludowej. Co o niej myślisz? Czym według Ciebie różni się ona od słowiańskiej, nordyckiej czy germańskiej muzyki ludowej? Czy da się może wskazać na jakieś wyraźne różnice między litewską a łotewską muzyką ludową?

Wiesz, obecnie już nie tak jak kiedyś. Ok, słowo „Vilkduja” jest starym, litewskim terminem oznaczającym zmierzch – pierwszy raz usłyszałem je słuchając opowieści ludowej. Te powiązania były znacznie bardziej widoczne w przeszłości, ponieważ byłem na ów czas członkiem Kūlgrindy – litewskiego zespołu grającego muzykę ludową. Obecnie nie chciałbym kojarzyć Vilkduji z folkiem lub czymś podobnym. Naprawdę nie rozumiem czemu tak często używa się się w odniesieniu do tych późniejszych nagrań łatki „neofolk”. Wydaje się to być specyficzną inercją rozumienia, pomieszaną z faktem, że utwory śpiewane są w języku litewskim. W muzyce Vilkduji nie znajdziemy folku w tradycyjnym rozumieniu. Przynajmniej nie w sensie rekonstrukcji, a to dlatego, że pragnieniem jest tutaj tworzenie czegoś, co istnieje w sposób aktualny. Nie odcinam się od narodowego dziedzictwa i lokalnych archetypów psychologicznych (wiele im zawdzięczam), wydaje mi się jednak, że obecnie termin folk jest nadużywany; stał się on wręcz jakąś new-age'ową modą, co natychmiastowo zabija jego atrakcyjność i tłamsi energię. Co się tyczy specyfiki litewskiego folku: cóż, być może jakaś zawarta w nim melancholia wyziera niemrawo z utworów, gdy porównuje się je z muzyką z sąsiednich krajów. Jeśli dobrze pamiętam, Łotysze zdają się mieć nieco więcej ludowych piosenek, ale zawsze mogę się mylić. Aktualnie prawie nie słucham folku.

Czy masz jakieś zdanie na temat mieszania tradycyjnego folku z muzyką elektroniczną np. w stylu Giriu Dvasios (Giriu Dvasios – solowy projekt elektroniczny, w ramach którego w 2015 roku na płycie pt. „Ratu” próbowano połączyć litewską muzykę ludową z dubem – przyp. red.)?

Jest to bardzo cienka linia, po której należy poruszać się z wielką ostrożnością, ponieważ istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo stworzenia kolejnej propozycji „easy listening”, w której folk staje się zwyczajnym, egzotycznym uzupełnieniem utworu. Ot, kolejne artystostwo, w które można się bawić, próbując przedstawić swoją muzykę jako bardziej uduchowioną. Taki wynik niestety przeważa w większości przypadków.

Czy w twojej opinii litewski folk cechuje się konotacjami religijnymi? W polskiej muzyce ludowej – dla przykładu – konotacje takie nie są paradoksalnie aż tak silne.

To zależy, ponieważ zawsze powinniśmy rozróżniać dwa oblicza folku (lub tak to tylko wygląda w moim odczuciu): pierwsze to najróżniejsze wiejskie zespoły wyposażone w akordeony i podobne instrumenty, drugie natomiast to starodawne utwory, które w większości mają swoje źródła w światopoglądzie mitycznym, tak więc pewna płaszczyzna religijna dochodzi tu do głosu. Jednakże osobiście, preferuję używanie wspomnianego już terminu „światopogląd”, zamiast terminu „religia”.

W porównaniu do polskiej muzyki folkowej ta litewska wydaje się na ogół mroczniejsza, bardziej kontemplatywna i wysublimowana. Czy zgodziłbyś się z tą opinią? Przy okazji – może kojarzysz jakieś konkretne przykłady polskiej muzyki folkowej? Z tego co wiem, litewska grupa Marga Muzika nagrała swego czasu swoją wersję polskiej „Lipki”.

Właściwie odpowiedź została już wcześniej udzielona: owszem, możemy przyjąć, być może nawet całkiem obiektywnie, że litewski folk jest znaczenie bardziej melancholijny i kontemplatywny. Sutartines (ludowe, litewskie pieśni wielogłosowe, wpisane na listę reprezentatywną niematerialnego dziedzictwa kulturowego UNESCO – przyp. red.) jako fenomen kulturowy wydają się dostatecznie uprawomocniać takie postrzeganie sprawy. Możliwe również, iż ów charakter jest powodem dla którego lokalne projekty ambientowe/post-industrialne zdają się ciążyć w kierunku większego wyizolowania i zindywidualizowania. Słowiański folk wydaje się być znacznie bardziej optymistyczny i ekstrawertyczny. Z kolei jeśli mówimy o specyficznie polskim folku, pierwszą rzeczą jaka wpada mi do głowy jest piosenka „Góralu czy Ci nie żal?” (śmiech). A co się tyczy grupy Marga Muzika, cóż, postrzegam takie zespoły jako przykład kiczu.

Część III: O litewskim rynku fonograficznym

Czy istnieje w ogóle coś takiego jak „litewski przemysł muzyczny”? Mam tu na myśli głównie scenę mainstreamową. Z tego co wiem grupa Foje (założona w roku 1984 w Wilnie, litewska formacja synth-popowo-rockowa, działająca aż do 1997 – przyp. red) wraz z Andriusem Mamontovasem (frontman Foje, wydający od 1995 roku solowo, reprezentant Litwy podczas Eurowizji w 2004 roku w ramach projektu LT United – przyp. red) mogą być postrzegani jako ci duzi gracze. Czy na Litwie jest wiele zespołów o podobnej rozpoznawalności? Być może dałoby się wskazać również jakąś regionalną specyfikę ich brzmienia?

Bardzo szerokie pytanie, w przypadku którego pełna odpowiedź mogła by zająć nawet więcej niźli jeden paragraf. Obecnie wydaje się, że różne style przenikają się ze sobą, pewne cechy muzyki undergroundowej stają się mainstreamowymi trendami – zasadniczo sytuacja analogiczna do tej panującej w innych krajach. Osobiście nie jestem w stanie wskazać obecnie żadnego większego fenomenu. Bycie muzykiem – osobą publiczną – jest obecnie silniej powiązane z PR-em, a nie z jakimiś konkretnymi cechami. Naprawdę chciałbym usłyszeć jakiś popularny zespół lub wykonawcę, którzy mieliby w sobie coś autentycznego, rzeczywistą osobowość, a nie byli wyłącznie bezkształtnymi atrapami, które nie staną się czymś więcej, nawet jeśliby wykorzystać w tym celu wszystkie dostępne narzędzia i techniki. Chociaż to może wyłącznie moja opinia; tak właściwie wiele ciekawych rzeczy wciąż odbywa się w ramach tych odleglejszych, nie aż tak popularnych scen. Mamontovas i Foje eksplorowali w swoich początkach nawet rejony post-punku, by niedługo potem stać się zjawiskiem smutnym w swej naiwności. Powiedziałbym, że kiedyś, gdy nie było tak łatwo o wszystko, powstawało zdecydowanie więcej interesujących składów.

Czy posiadacie artystów, którzy zdobyli szerszą rozpoznawalność poza granicami Litwy?

Znowu, to wszystko zależy od tego o jakiego rodzaju artystach rozmawiamy. Mamy tu pewien paradoks: nieistniejący w powszechnej świadomości artyści wydają się być tymi bardziej znanymi za granicą. Oczywiście, mówię tu o specyficznych, muzycznych kręgach (metal, elektronika itd). Zastanawiając się stricte nad mainstreamem, ktoś mógłby wymienić Ten Walls, jednakże nie jest mi z nim po drodze.

A jak sprawa wygląda w takim razie z alternatywą? Czy jest to duża scena? Czy istnieje wiele wytwórni takich jak Dangus (litewska, niezależna wytwórnia muzyczna, wydająca muzykę industrialną, folkową, neofolkową i rockową z siedzibą w Wilnie – przyp. red)?

Termin „alternatywny” jest nieuchwytny jak jakaś cholerna zjawa (śmiech), ponieważ trudno jednoznacznie określić, czym ona jest. Niekiedy różnica pomiędzy muzyką popularną a alternatywną jest prawie niewidoczna. W przybliżeniu: istnieje scena koncentrująca się wokół gitar, scena muzyki tanecznej i kilka osób, które można by powiązać ze sceną post-industrialną/ambientową/nazwij-ją-jak-chcesz. Dangus zdążył już skręcić w stronę folku. Inne obecnie działające labele to Suru Records (wydali „Cosmogonię”), sporadycznie aktywny noisowo-industrialny Terror i nieco mniejszy – Ghia. Wymieniłem akurat te wytwórnie, które wpadły mi do głowy w tym momencie, a które bliskie są moim osobistym preferencjom, ponieważ labeli, które posiadają na swoim koncie jedno lub dwa wydawnictwa nie można naturalnie zakwalifikować jako oddzielnych wytwórni, a ja jestem zbyt leniwy by je sobie wszystkie teraz przypominać. Około roku 2000 główną wytwórnią była Autarekeia, która wydała sporo post-industrialnej muzyki – zarówno tej krajowej, jak i zagranicznej. W tym samym czasie również Perineum – które potem ewoluowało w Agharta Tapes – wydało całą gamę najróżniejszej dziwacznej/outsiderskiej muzyki. Obecnie te dwie ostatnie wytwórnie wydają się w mniejszym lub większym stopniu nie funkcjonować, chociaż Autarkeia czasami wypuści coś nieoczekiwanie.

Jak wyglądają trasy koncertowe po Litwie? Koncerty gromadzą dużo ludzi?

Litwa nie jest zbyt duża jeśli chodzi o koncertowanie po kraju; większości koncertów odbywa się Wilnie, Kownie, lub – bardzo okazjonalnie – w Kłajpedzie. I nie mówię tu o jakichś małych, lokalnych, rockowych zespołach, którym zasadniczo jeszcze rzadziej zdarza się grać po pubach lub centrach kultury w swoich miastach. Istnieje duża różnica w liczbie osób, które przychodzą na koncerty w różnych miastach. Bez wątpienia w ich liczbie przoduje stolica.

Czy podzieliłbyś się z naszymi czytelnikami wiedzą na temat tego, gdzie powinni szukać, jeśli chcieliby zapoznać się z litewską muzyką alternatywną?

Internet jest morzem znajdziek. Będąc w Wilnie można wpaść do usytuowanego na Starym Mieście sklepu muzycznego „Ragainė”, gdzie na pewno będzie można znaleźć pewną ilość lokalnej i do tego – ok, posłużmy się tym słowem - alternatywnej muzyki litewskiej. Nie ma co jednak ukrywać, że na większość rzeczy da się trafić, korzystając z internetu – tyczy się to również fizycznych wydawnictw. Mogę tu wymienić kilka projektów, które warte są wspomnienia: Girnų Giesmės i jego inny projekt oro!oro! I oczywiście Nulis:S:S:S – absolutny mistrz dźwięku i nastroju, wcześniej wspomniany Semănat, elegancki, melancholijny ambient spod znaku Skeldos, doszlifowane struktury dźwiękowe Tiese, a także przeszywający noise/power electronics tworzony przez Pogrom – wszystkie te projekty przyszły mi w tym momencie na myśl, chociaż mogłem również o czymś zapomnieć.

Czy ciężko być alternatywnym muzykiem na Litwie? Czy trudno jest wydać alternatywny album?

Sytuacja jest wszędzie podobna – jak mniemam. Oczywiście niektórzy potrafią rozwijać zdolność wpasowywania się w aktualne trendy, powiększając tym samym swoją rozpoznawalność wśród kolejnych rzesz odbiorców, którzy to znowuż kształtowani są przez te same trendy, mówiące co powinno być lubiane w danym momencie. A ponieważ swoiste trendy są wszędzie, muzyka alternatywna/undergroundowa nie jest żadnym wyjątkiem. Bycie sobą (jakkolwiek banalnie to brzmi) jest nieco trudniejsze, jednocześnie jednak to właśnie ono stanowi siłę napędzającą tej tak zwanej alternatywnej muzyki.

A co sądzisz na temat winyli, kompaktów, kaset i streamingu? Czy któryś z tych formatów jest wyraźnie preferowany przez Litwinów?

Winyle i kompakty są okrągłe, kasety prostokątne, a streaming pozbawiony formy (śmiech). Znowuż, preferencje w kwestii formatu nie różnią się za bardzo od tych światowych, a streaming i pliki cyfrowe zdają się przodować. Winyle natomiast wydają się przeżywać swój renesans: z jednej strony, obecnie łatwiej jest wydać album w tej formie, z drugiej jednak format ów narażony jest na spowszednienie i nudę połączoną z wypaleniem, a to za sprawą zespołów/projektów, które wydają swoje rzeczy na winylu tylko dlatego, że jest to obecnie takie cool. I nie mówię tu tylko o Litwie. Jeśli chodzi o kasety, wydaje się, że ten format w jakiś sposób nie został pogrzebany poprzez włączenie go do masowych trendów, ale udanie pozostał częścią tego bardziej undergroundowego świata. Osobiście lubię oba te formaty za nienaturalne artefakty dźwiękowe i swego rodzaju rytualizm w przypadku odtwarzania ich. Gustowny syk taśmy dodaje do brzmienia nieco własnej atmosfery. Kompakty natomiast wydają się ustępować – zainteresowanie nimi spada do granic możliwości, a my możemy tylko spekulować, czy w przyszłości będą one miały jakiś swój renesans. Wciąż jednak posiadam pewną liczbę płyt CD, które mają dla mnie emocjonalną wartość. Do wszystkich wymienionych formatów dołożyłbym jeszcze jeden – CD-R. Podczas gdy tłoczone CD są po prostu fajne, CD-Ry są zdecydowanie najgorsze – bardzo szybko się zużywają. I to na dodatek w sposób, niedający się przyrównać nawet do taśm, które – jeśli przechowywane są w dobrych warunkach – potrafią grać bezproblemowo przez długi czas. Jeśli chodzi o streaming, jest to również dobra okazja by znaleźć bardzo dużo ciekawej muzyki. I chociaż „namacalne” wydawnictwa oddziałują najsilniej, nie mogę podważać ogromnych możliwości zgłębiania i eksploracji jakie dają Bandcamp, Soundcloud i Youtube – niektórych rzadkich wydawnictw można posłuchać wyłącznie na wspomnianych portalach.

Idąc dalej, czy mógłbyś wskazać jakieś kultowe muzyczne kluby lub miejscówki w Wilnie lub innych, litewskich miastach?

Cóż, coś kultowego dla jednych może być niczym dla drugich, jednak rozumiem, co masz na myśli. Było kilka miejsc, które odegrały sporą rolę w rozwoju konkretnych muzycznych środowisk. W przypadku industrialu/ambientu/noise'u/muzyki eksperymentalnej, zdecydowanie trzeba wspomnieć o legendarnym klubie Vault. Usytuowany w niezbyt przyjaznej i raczej nieco niebezpiecznej dzielnicy miasta, były schron przeciwbombowy był świadkiem niezliczonej ilości koncertów granych przez muzyków zarówno lokalnych jak i zagranicznych, a organizowanych przez Autarkeię. W późniejszym czasie sporadycznie wykorzystywano również inne miejsca, takie jak np. klub Propaganda. Obecnie nie tak daleko od dworca kolejowego w Wilnie, można wciąż znaleźć nieco ukrytą miejscówkę, nazywającą się XI20, znaną również jako „Zgniła Dziura (Rotten hole)”. Jest to zasadniczo miejscówka o punkowym rodowodzie, jednakże wiele różnorakich koncertów miało w niej miejsce. W tym samym budynku znajduje się również inny klub (stary, kolejarski dom kultury – obecnie z przymocowanym żelaznym hakiem od frontu), nazywający się Kablys (czyli właśnie Hak). Tutaj również odbywa się całkiem sporo różnorodnych koncertów, jednakże ciężko nazwać to miejsce wpływowym. Zasadniczo jest to miejscówka z dobrym nagłośnieniem i częstymi elektroniczno-tanecznymi eventami, która niekiedy gości w swych progach projekty prezentujące inną, znacznie szerzej pojętą muzykę. Tak naprawdę dla czytelników to tylko puste fakty i nazwy. Najlepszym sposobem jest po prostu przyjść i samemu wziąć udział w którejś z imprez :)

Ostatnie pytanie w kwestii litewskiej sceny muzycznej i okołomuzycznej: czy na Litwie funkcjonuje jakkolwiek rozwinięta blogosfera, której tematem przewodnim jest muzyka undergroundowa?

Odnoszę wrażenie, że blogi i tym podobne strony poznikały. Owszem, jest kilka stron internetowych, które można postrzegać jako te, które zajmują się muzyką, ale szczerze mówiąc z mojego punktu widzenia, nie są one w stanie objąć tego wszystkiego, do czego aspirują. Właściwie wszyscy, którzy piszą jakościowo o muzyce, są również muzykami we własnym zakresie. Nieco niezręcznym i trudnym staje się w takich warunkach pisanie recenzji jakiegoś live eventu, na którym samemu występujesz – w takim wypadku nie ocenisz swoich przeżyć z punktu widzenia odbiorcy. Osobiście miałem okazję pisać o muzyce industrialnej/eksperymentalnej, sporadycznie nadal mi się zdarza (zwykle dla Litewskiego Centrum Informacji Muzycznej), jednakże nieco zniechęcającym jest dla mnie ten moment, gdy zamiast słownych komentarzy, które z wielką chęcią bym poczytał, otrzymuję wyłącznie like'i i wszelkie inne emotikony. Zdarzyło mi się rozmawiać z kilkoma osobami organizującymi koncerty i festiwale, które myślą podobnie: ludzie biorą udział w wydarzeniu, dobrze się bawią, możesz zobaczyć mnogość reakcji w internecie, lecz nic ponad okazjonalne dzięki, było ekstra nie pojawia się jako komentarz. Znaczy – fajnie jest zobaczyć to dziękuję, ale jednocześnie chciałoby się przeczytać jakiś bogatszy w treść komentarz. Zauważyłem to również poza Litwą – komentarze pojawiające się po koncertach stawały się stopniowo co raz to uboższe w słowa, a teraz zawierają one w większości same emotikony. To samo tyczy się publicystyki muzycznej. Wciąż myślę jednak, że da się z tym coś zrobić. Co prawda nie wiem jak, ale jeśli muzyka porusza ludzi, musi być czymś, co prowokuje ich do refleksji nad czymś więcej.

Część IV: Między Polską a Litwą – kilka słów na zakończenie

Przez chwilę studiowałeś w Polsce. Czy masz zatem jakieś doświadczenia związane z polską muzyką lub muzykami? Czy znasz jakieś polskie zespoły? Być może niektóre z nich lubisz albo cię inspirują?

Owszem, studiowałem w Polsce przez jeden semestr na uczelni w Poznaniu. Uczestniczyłem tam również w kilku wydarzeniach związanych z muzyką eksperymentalną i industrialną. Nie pamiętam teraz nazw samych wydarzeń, ale grały na nich głównie lokalne projekty (Job Karma, X-Navi:ET i kilku innych). Widziałem Projekt Sondę, którzy supportowali grupę Coph Nia. Poznałem również Wrotycz Records, a także gościa stojącego za labelem Bunkier Productions (kilkukrotnie spotkaliśmy się na koncertach). Z Polską kojarzą mi się naturalnie kompozycje Astrid Monroe, które swego czasu wpadły mi w ucho. Z MySpace'owych czasów pozostajemy w kontakcie z autorem Monopium – neo-kabaretowego projektu z Płocka (obecnie gra on w post-punkowym zespole Schröttersburg). Jak na razie niesamowicie oszałamiający ambient wychodzi spod skrzydeł projektu How To Disappear Completely. Jeśli mówimy o noise'ie i tym podobnych, mieszkający w Polsce Rosjanin – MAAAA – jest naprawdę dobry. Oto co całkiem losowo zakwitło w mojej głowie. Zdecydowanie byłbym jednak w stanie wykopać coś więcej. To w końcu nie wszystkie rodzaje muzyki, o których moglibyśmy rozmawiać, ponieważ takie hip-hopowe zjawiska jak np. Sztigar Bonko również dostarczają wpadających w ucho momentów.

Ostatnie pytanie z mojej strony: czy byłbyś w stanie wskazać główne podobieństwa i różnice pomiędzy scenami muzycznymi w naszych krajach?

Na podstawie moich doświadczeń i spojrzenia na świat uważam, że ludzie tworzący litewską scenę muzyczną są silniej indywidualistyczni i introwertyczni. Jak wszystko – ma to oczywiście swoje plusy i minusy. Poza większym rozmiarem, polska scena wciąż wydaje się w jakiś sposób podświadomie związana w głównej mierze z samą Polską – bawi mnie to, że nie taka znów mała ilość polskich zespołów prowadzi swoje profile w social media wyłącznie po polsku, mając jednocześnie ambicje, by koncertować za granicą. Wydaje się również, że polskie zespoły rozważniej podchodzą do takich rzeczy jak strategia marketingowa, co jest dobre, jeśli zespół chce zostać dostrzeżonym (myślę, że wpływa na to całościowo duża konkurencja). Jednocześnie dobrze byłoby nie zapominać jednak, iż rynek sam w sobie nie jest muzyką.

Grzegorz Mirczak (29 czerwca 2020)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także