Rozmowa z zespołem Myslovitz
Cztery lata po wydaniu albumu „Korova Milky Bar”, mysłowicka formacja powraca z nowym, piosenkowym, polskojęzycznym materiałem. Płyta „Happiness Is Easy” trafi do sklepów 12 maja. Ostatni tydzień kwietnia 2006 zespół poświęcił na kontakty z mediami. Okazję do rozmowy w warszawskiej siedzibie Chaos Management z czwórką muzyków Myslovitz – Arturem Rojkiem, Przemkiem Myszorem, Jackiem Kuderskim i Wojtkiem Powagą – miało też dwóch członków redakcji Screenagers. Poniżej zapis trzech sympatycznych kwadransów, jakie spędziliśmy w to ciepłe, wtorkowe popołudnie z najpopularniejszą krajową kapelą gitarową, wypytując ją o nowy album, inspiracje muzyczne, a nawet sporty walki.
Witek Wierzchowski: To szósty, nie licząc „Skalarów”, regularny album Myslovitz. Właściwie każdy poprzedni czymś się różnił od reszty. Co Waszym zdaniem najbardziej odróżnia „Happiness Is Easy” od reszty dyskografii Myslovitz?
Artur Rojek: W kwestii brzmieniowej ta płyta się bardzo różni od tego co do tej pory robiliśmy. Wydaje mi się, że „Happiness Is Easy” w porównaniu do innych płyt Myslovitz jest bardziej zbliżona do brzmienia koncertowego zespołu, jest zdecydowanie płytą najostrzejszą, najsurowszą. Kiedy spotkamy się na koncercie promującym ten album i będziesz go znał, to będzie najmniejsza odległość pomiędzy tym jak zabrzmi zespół na koncercie a tym jak brzmi na płycie. Bardzo często nam się zdarzało, że nagrywaliśmy płyty, a potem okazywało się, że na koncertach te numery brzmiały kilkakrotnie mocniej. I bardzo często spotykaliśmy się ze zdaniem albo że „musicie nagrać płytę koncertową”, albo „brzmicie zdecydowanie ostrzej niż na płycie, myślałem że gracie tylko takie łagodniejsze dźwięki”.
Jest też na pewno bardzo duża różnica jeśli chodzi o samo podejście do struktury piosenek. Jako że nie pracowaliśmy nad albumem sami, a pracowaliśmy po raz pierwszy z producentem już od momentu aranży piosenek – czyli nie skupiając się tylko na miksie, a zaczynając już od aranży – szósta osoba z zewnątrz, która patrzy na zespół Myslovitz z zupełnie innej perspektywy niż my, powoduje że pewne rozwiązania aranżacyjne, pewne struktualne rozwiązania wewnątrz piosenki stają się inne. Pewne pomysły, które przychodzą z zewnątrz są przefiltrowane oczywiście przez nas, są współtworzone przez nas, natomiast ten impuls pojawił się od strony producenta – w tym wypadku Maćka Cieślaka.
Kolejna różnica to liryczna tematyka płyty. Minęły cztery lata od płyty „Korova Milky Bar” i przez te cztery lata bardzo dużo rzeczy się zmieniło. Przede wszystkim my się zmieniliśmy jako ludzie i również sposób wypowiedzi, komentowania pewnych rzeczy się zmienił. Teksty są inne, po prostu, w porównaniu z tym, co robiliśmy kiedyś. Dotyczą innych spraw. A jeżeli nawet dotyczą spraw podobnych, to są napisane z troszkę innego punktu widzenia.
Kuba Ambrożewski: Pewnie wszyscy Was o to pytają, ale ja też spytam. Album nosi taki sam tytuł jak pierwszy utwór na słynnej płycie „The Colour Of Spring” Talk Talk. Jednak jeśli przysłuchać się „Happiness Is Easy”, to takich oczywistych, czysto muzycznych nawiązań do Talk Talk raczej tam nie ma. Czy to rodzaju hołdu w dwadzieścia lat po premierze tamtego albumu?
AR: Dwadzieścia lat minęło?
KA: Tak, 1986.
AR: To świetnie się złożyło. Kiedy na początku szukaliśmy rozwiązań na siebie, to pamiętam, że ja przyniosłem hasło: „panowie, nagrajmy taką płytę jak Talk Talk The Colour Of Spring ”. Dlatego, że nie jest to brzmienie bardzo skomplikowane. W pewnym sensie ten album to siła prostoty. To dość prosta płyta w brzmieniu, ułożona jak taka prosta układanka. Natomiast to tylko zostało na bazie hasła. Nagrać płytę taką jak „The Colour Of Spring” to nie jest wcale...
KA: Tak, takich płyt jest tylko kilka.
AR: Takich płyt jest kilka i to naprawdę nie jest taka prosta rzecz. Poza tym specyfika tego zespołu jest na tyle inna, że zespół, który wyrósł z zupełnie innych tradycji, jakkolwiek by się naginał, to nie nagiąłby się w taki sposób, żeby nagrać płytę taką jak Talk Talk. Zresztą to nie miałoby żadnego sensu. Ale pomimo wszystko Talk Talk dla mnie osobiście jest jednym z najlepszych zespołów jakie gdzieś tam przewinęły się przez moją głowę.
Jest to nawiązanie do zespołu Talk Talk, ale nie muzyczne. Tu nie ma żadnych koneksji pomiędzy nami a nimi. Gdzieś ta nazwa, ten duch cały czas krążą, ale to jest tak, jak wokół głowy zespołu gitarowego krąży np. muzyka ambientowa Briana Eno, z którym się identyfikuję, ale którą trudno odnaleźć w naszych dźwiękach.
Natomiast sam tytuł „Happiness Is Easy” został wybrany z tego względu, że jako jeden z dziesięciu tytułów, propozycji, które były na całą płytę, najlepiej pasował do treści lirycznej tej płyty. Z tego względu jest taki a nie inny.
KA: Wszystkie robocze tytuły były anglojęzyczne?
Jacek Kuderski: Jeden był po polsku.
AR: A pamiętasz jaki?
JK: Też nie pamiętam.
KA: A to były też jakieś aluzje do muzyki? Tak jak „Happiness Is Easy”?
AR: Różnie. Ja pamiętam takie tytuły jak „Dune 45” i „Elin Dune”, które dotyczyły wydm. „Nam nam” z języka afrykanerskiego. Bardzo różnie.
KA: Kolejne pytanie. Przyznam że zanim przesłuchałem album, widząc tytuł „Gadające głowy 80-06” miałem cichą nadzieję, że będzie to polskie nawiązanie do Talking Heads i płyty „Remain In Light”. Tymczasem to jednak chyba kolejna na płycie Myslovitz aluzja do filmu, prawda?
Wojciech Powaga: To jest dokładnie na podstawie filmu.
KA: Właśnie niestety filmu nie widziałem.
WP: To jest reportaż, który Kieślowski zrobił w 1979 roku. Jeździł po Polsce i pytał ludzi od noworodka do stuletniej kobiety: kim jesteś? Czego byś chciał? Czego oczekujesz od życia? Ludzie opowiadali mu o swoich pragnieniach, o swoich wrażeniach i powstał obraz społeczeństwa w tamtych czasach. Ja spróbowałem w tekście wyciągnąć wypowiedzi tamtych ludzi, które pasowałyby też do naszych czasów.
KA: Artur wcześniej powiedział o nowej płycie, że brzmienie jest bliskie koncertowemu. Z drugiej strony chyba na żadnej wcześniejszej płycie Myslovitz nie było tyle elektroniki.
AR: Na pewno elektroniki w postaci programowanych bębnów tyle nie było do tej pory. W utworze „W deszczu maleńkich żółtych kwiatów”, w „Gadających głowach” właśnie, „Książę życia umiera” i ostatniej piosence – „Czytance dla niegrzecznych” – rzeczywiście się takie rzeczy pojawiają. Ale jakie było w związku z tym pytanie?
JK: Jak mamy zamiar to ogrywać na koncertach?
KA: Tak, i czy trochę będziecie w tę stronę szli.
AR: Nie, myślę że tu bez wskazania kierunku.
KA: Po prostu chcieliście to zrobić, tak?
AR: Taki był pomysł na te piosenki. Najbardziej charakterystyczną z tych piosenek jest „W deszczu maleńkich żółtych kwiatów”, która jest bardzo w kierunku lat osiemdziesiątych. Cała jest oparta i na tym loopie i na takim rytmie basowym z Novationa. Ale żeby powiedzieć, że pójdziemy w tym kierunku, to raczej nie. Czasami oczywiście możemy dotykać takich sytuacji, ocierać się o nie. Natomiast żeby się ukierunkować na taki klimat, to raczej wątpię.
WW: W piosence „W deszczu maleńkich żółtych kwiatów” i ja i Kuba usłyszeliśmy żeński głos. Zastanawialiśmy się do kogo należy.
AR: I co?
WW: I nie wymyśliliśmy. Wobec tego pytanie o to i skąd pomysł na akurat taką aranżację.
AR: To jest Marysia Peszek. Skąd pomysł? Pomysł zrodził się, kiedy wysłuchałem płyty „Miastomania”. Niewiele jest w Polsce wokalistek, które przynajmniej ja odbierałbym w taki sposób, jak odebrałem ją. Poprzez ten przekaz, poprzez warstwę liryczną, poprzez jej głos, jakaś do tej pory niewidzialna osobowość zbudowała się w mojej wyobraźni. Więc wydawało mi się, że to byłoby ciekawe zrobić duet z Marysią. Zrobić piosenkę, która dotyczy relacji damsko-męskich na zasadzie współtworzenia, współegzystencji bardziej, niż robienia takiego klasycznego duetu. W związku z tym Marysia jest takim towarzyszącym głosem przez całą piosenkę gdzieś pod spodem, który powoduje, że ta piosenka ma zdecydowanie inny klimat od wszystkich innych na „Happiness Is Easy”. Jednocześnie jest bardzo mocno wpasowana w klimat całości.
Jeszcze jest jeden duet. Z Maćkiem Cieślakiem, piosenka przedostatnia.
Przemysław Myszor: Ale trudno to usłyszeć.
WW: Kolejne pytanie dotyczy kolejnego utworu, który będzie promował „Happiness Is Easy”. Czy znowu fani będą mieli wpływ na to? W ogóle skąd koncepcja na to, żeby pozwolić fanom na wybór singla i czy wskazanie „Mieć czy być” było jakimś zaskoczeniem?
PM: Szczerze mówiąc też po cichu obstawialiśmy ten utwór na singiel, ale chcieliśmy się upewnić. Chcieliśmy się zorientować, co wybraliby nasi fani. Naturalnie nie daliśmy do posłuchania całej płyty. Zrobiliśmy takie wstępne, pierwsze głosowanie we własnym gronie. Z tego wyszło nam sześć piosenek, które zyskały największą ilość głosów.
KA: Wiadomo już co będzie drugim singlem?
JK: Z tym będzie większy problem.
KA: Ja bym typował pierwszy utwór z płyty, „Fikcja jest modna”. Byłem na koncercie w Stodole i od razu chwycił, chyba najbardziej z tych premierowych.
PM: Właśnie każdy chciałby co innego.
JK: Chyba będziemy musieli zrobić podobną rzecz.
AR: Może teraz zrobimy między sobą, zobaczymy.
KA: To a propos tego koncertu, na którym byłem w Stodole 6 kwietnia – po raz kolejny przez pół wieczoru publiczność domagała się głównie „Peggy Brown”, co osobiście mnie trochę żenowało. Czy to nie jest irytujące dla zespołu, który ma na koncie pewnie już pod 100 utworów, że jest ciągle zmuszany do grania jednej ze swoich najprostszych piosenek?
PM: Myśmy się właśnie wyluzowali. Muszę ci powiedzieć, że o „Peggy Brown” to wołają od dawna, ale od pewnego czasu...
AR: ...wołają częściej.
(śmiech)
PM: Od pewnego czasu już po pierwszym numerze zaczynają wołać „Peggy Brown”. I to co koncert następuje taka sytuacja. Mnie osobiście zaczęło to wręcz bawić.
JK: Ale z tej złości gramy go coraz ostrzej.
PM: Coraz ciężej, coraz głośniej.
(śmiech)
KA: W ogóle sprawia Wam jeszcze jakąś przyjemność granie tego numeru?
PM: Szczerze? Nie.
JK: Choć ja powiem, że gramy go akurat teraz w takim secie po jakimś łagodniejszym utworze. Jest takie stonowanie i nagle przywalenie. Mi to pasuje i to jest dość ciekawe.
AR: A ja gram go z takim nastawieniem, że „macie, k..., tę Peggy Brown”.
(śmiech)
PM: To znaczy gramy ją po prostu inaczej. Nie wiem czy ktokolwiek z nas gra ją w taki sposób, w jaki była nagrana.
KA: A Waszym zdaniem dlaczego akurat ten konkretny numer jest tak popularny?
AR: Bo jest taki, wiesz, ta-tara-ta-ta-ta ta-tara-ta-ta-ta. Ludyczny.
JK: Poza tym on był hitem w latach dziewięćdziesiątych w Mysłowicach i też się zastanawialiśmy dlaczego ten, skoro Generał Stillwell miał więcej fajnych piosenek. I tu jest podobna sytuacja.
WW: Czy jest w planach koncertowe DVD Myslovitz? Np. z koncertu z okazji X-lecia zespołu.
JK: Próbowaliśmy coś wyrzeźbić, ale okazało się, że dźwięk nie jest na tyle dobry, żeby można było wydać to na DVD. Obraz się zgadza, a z dźwiękiem jest niezbyt dobrze, w związku z czym chyba tego nie zrobimy.
KA: A może jakiś inny koncert? Może z aktualnej trasy?
JK: Mamy na przykład koncert z trasy z Leszkiem Możdżerem. To akurat jest nagrane na ślady, dźwięk jest dużo lepszy.
PM: W ostatnim czasie wydaliśmy dość sporo takich rzeczy „przy okazji”, The Best Of i tak dalej. Także może by trzeba było najpierw wydać jedną, dwie studyjne płyty.
Maciej Pilarczyk (menadżer zespołu): Jeżeli chodzi o DVD, to są takie plany. DVD pojawi się wtedy, kiedy zespół bardziej ogra nowy materiał, żeby później można było lepiej przemiksować ze sobą piosenki z nowej płyty wraz z piosenkami starymi. Chodzi o to, żeby wyrównały się poziomem, ograniem na scenie. Myślę, że to są plany na przyszły rok. W przyszłym roku przymierzymy się do rejestracji tego koncertu – kilka kamer, tak żeby to zrobić w profesjonalny sposób, żeby było dużo ujęć. Dźwięk nagrać na wieloślad, żeby później można było zmiksować ścieżki. I taki koncert się ukaże. Pytanie tylko skąd będzie ten koncert – czy coś na wzór tego z okazji X-lecia, czyli bardzo duży, czy koncert klubowy. Na to w tej chwili nie ma odpowiedzi, ale tak, takie plany są.
KA: Pytanie konkretnie do Artura. Pojawiła się informacja o ponownym wspólnym koncercie Lenny Valentino? Czy możesz potwierdzić?
AR: Mogę potwierdzić. Taki koncert odbędzie się 18 sierpnia z okazji festiwalu, który współorganizuję. Jestem tam odpowiedzialny za wizerunek artystyczny i repertuarowy. Festiwal odbędzie się w Mysłowicach między 18 a 20 sierpnia i oprócz tego, że zagra Lenny Valentino, zagra jeszcze dwadzieścia innych zespołów z kręgu młodych twórców, którzy nie są jeszcze wielkimi gwiazdami, a których moim zdaniem warto pokazać. Pojawią się też zespoły z zagranicy. Będzie też teatr, film.
KA: Jakieś większe nazwiska z zagranicy?
AR: Na dzień dzisiejszy mogę na 80% potwierdzić zespół White Birch z Norwegii, Bang Gang z Islandii, a dalej to... rozmawiamy.
KA: A w ogóle to czy jest szansa, że ten koncert będzie to coś więcej niż tylko post scriptum do działalności Lenny?
AR: Raczej to będzie spotkanie tylko i wyłącznie z okazji tego przedsięwzięcia i będzie to tylko jeden koncert. Nie planuję tego przedłużać.
KA: W oryginalnym składzie?
AR: W oryginalnym, tak. Jacek Lachowicz i Maciek Cieślak na jednej scenie. Nie wiem jeszcze jak będzie z Arkiem Kowalczykiem, ale na pewno Jacek Lachowicz, Maciek Cieślak, Mietall i ja.
KA: Jeszcze przez chwilę pociągnę temat Lenny Valentino. Bo to generalnie płyta dziś przez wielu uważana za jedną z najlepszych w dziejach polskiego rocka. Czy nagrywając ten album mieliście poczucie że powstaje coś historycznego?
AR: Tak, założyłem to od początku, że nagram historyczny album. (śmiech) Nie, nie było takiego czegoś. Ta płyta się rodziła bardzo długo, przeżyła kilka składów. Zanim przyjechałem z nią do studia imienia Adama Mickiewicza, żeby ją zarejestrować, tak naprawdę 70% rzeczy powstało wcześniej. 30% to były zmiany jakie wprowadziliśmy w tym materiale w studiu u Maćka. Nie było takiej świadomości – za każdym razie kiedy w swoim imieniu się za coś zabieram, chciałbym to zrobić jak najlepiej, więc fajnie, że tak się stało, że ktoś tak myśli. To bardzo miłe.
KA: Czyli jednak zaskoczenie?
AR: Myślę, że tak. Tworząc piosenki, nagrywając materiał, myślę, że jest mało takich artystów, którzy są pewni, że dzieje się coś dziejowego. Kiedyś przeczytałem o tym, że w przypadku Joy Division ktoś powiedział, że kiedy nagrywali „Closer”, to mieli wrażenie, że robią coś dziejowego. Ale wątpię, że oni mieli takie wrażenie kiedy to nagrywali. Może mają teraz takie wrażenie, że wydaje im się, że wtedy mieli też takie wrażenie.
(śmiech)
WW: W ostatnim utworze na płycie „Z rozmyślań przy śniadaniu” deklarowaliście swoje inspiracje muzyczne: Radiohead, The Beatles z płyty „Revolver”, James, Ride...
AR: „James, radiogłowi i żuk z rewolwerem jadą do nikąd”.
WW: ...i był jeszcze zespół House Of Love. Którą płytę House Of Love najwyżej cenicie?
AR: Dla mnie osobiście płyta z motylem, nagrana dla Fontany. To moja ulubiona i zresztą chyba najlepsza płyta House Of Love. Dalej te wszystkie płyty, które się pojawiały, też były świetne. Na przykład ta, gdzie był kawałek [wspólnie z JK – przyp. KA] „The Girl With The Loneliest Eyes”.
KA: To trzecia.
AR: Trzecia, ta z kolorową okładką. To też była piękna płyta.
JK: W ogóle najlepsze jest „The Best Of”. Tam jest wszystko.
AR: Ale ta płyta z motylem jest przełomowa.
JK: A słyszeliście solową płytę Guya Chadwicka?
KA: Nie. A tę ubiegłoroczną znacie?
AR: House Of Love? Nową?
KA: Tak, w zeszłym roku wydali płytę. Rok temu.
AR: I grają cały czas?
KA: Tak, Chadwick i Bickers na gitarze.
AR: No co ty, i nagrali płytę?
KA: „Days Run Away”.
AR: I grają koncerty?
KA: Co do koncertów, nie wiem, podejrzewam, że grają. Ale na pewno wrócili. Płyta jest bardziej wyciszona, może nieco bardziej akustyczna, ale z klasą.
AR: Kurde, nie wiedziałem.
JK: Kto to w ogóle wydał? W Polsce jej nie ma pewnie.
KA: Nie pamiętam w tej chwili. A może Sonic? W każdym razie to taka trochę przeoczona płyta.
WW: Skoro już dotknęliśmy tematu inspiracji, to czy przez te dziewięć lat dużo się w tej sprawie zmieniło?
AR: To tak jak na Waszym portalu – ciągle coś odkrywacie. U nas jest to samo. Co jakiś czas pojawia się jakiś artysta, który przewraca mi osobiście wszystko w głowie i staje się ważną rzeczą. Przez te dziesięć lat doszło bardzo dużo rzeczy.
KA: Ostatnio?
JK: Clientele. „Suburban Light”, to jest taka składankowa płyta. „Strange Geometry” już nie wszystkim się podoba. Mi osobiście tak.
KA: Reszta zespołu?
WP: Dla mnie Washington, które mam od Przemka.
JK: Jeszcze pierwsza płyta Soundtrack Of Our Lives.
KA: Kojarzymy, Szwedzi.
PM: Blonde Redhead, Husky Rescue.
AR: Martin Craft.
JK: O, ostatnio Mew. Świetna płyta.
KA: Ta ostatnia?
JK: Tak, oni mają dwie chyba, tak?
KA: No chyba, ale ja akurat kojarzę lepiej tę poprzednią. Artur z tego co słyszałem słucha nowego Belle & Sebastian.
AR: Bardzo mi się podoba, piękna płyta.
KA: Chciałem nawiązać do ubiegłorocznego koncertu w Opolu gdzie wykonaliście cover „Białej flagi”. Czy Republika to był dla Was ważny zespół? Ewentualnie jakie inne polskie zespoły miały lub mają wpływ na Myslovitz.
JK: Republika rzeczywiście na mnie miała dość duży wpływ. Szczególnie płyta „Nowe sytuacje”. To była jedna z pierwszych płyt, jakie kupiłem za swoje kieszonkowe. Wydawał to Polton. Pamiętam, że kupiłem ją bez okładki, która była jeszcze w druku i można było później jakimiś drogami ją uzyskać. Ja dostałem tę płytę tylko w samej kopercie, a w związku z brakiem okładki pani wrzuciła mi w zamian jakąś inną, dziwną, od muzyki poważnej. Nie pamiętam ile kosztowała. W każdym razie to była bardzo dobra płyta. Firma polonijna – tak się wtedy nazywało takie jak Polton – pierwsza prywatna firma, można powiedzieć. Także to jest bardzo ważna płyta. Wiele jest kultowych utworów Republiki – właśnie „Biała flaga”, „Nieustanne tango”, „Telefony”.
PM: Mi się bardziej podobała druga płyta Republiki.
JK: Pamiętam, że zawsze była walka między Lady Pank a Republiką. Jak skini i punkowcy.
KA: Pytanie o europejską przygodę. Dwa lata temu miałem okazję rozmawiać krótko z perkusistą Myslovitz i twierdził, że płyta anglojęzyczna nie sprzedała się tak dobrze, jak byście sobie tego życzyli. Czy rozpatrujecie ten album w kategorii lekkiego rozczarowania czy będzie jakaś kontynuacja?
JK: Ta płyta rzeczywiście zbyt dobrze się nie sprzedała, ale my nie liczyliśmy na wielką sprzedaż. Chociaż zakładając marketingowo, to skoro ta płyta wyszła w dwudziestu trzech krajach, to było prawdopodobieństwo, że się dobrze sprzeda. Okazało się, że nie. Na pewno przez trzy lata pojeździliśmy za granicę, zobaczyliśmy wiele fajnych miejsc, a przede wszystkim zagraliśmy w salach, gdzie grają najwięksi, w takich, o których się czyta w zagranicznej prasie. To było fajne.
AR: Graliśmy też na bardzo wielu fajnych festiwalach, na których mieliśmy okazję poznać czy zobaczyć dużo zespołów. Z perspektywy turystycznej to był bardzo udany okres.
KA: Ale na razie nie ma planów powrotu do tego?
AR: Są. Po wakacjach nagrywamy anglojęzyczną wersję nowej płyty. Natomiast na pewno będzie to dotyczyć zagranicy, ale na mniejszą skalę. Jeszcze dokładnie nie wiemy jak to będzie wyglądało, ale są takie kraje, których byłoby nam szkoda.
WW: Na przykład Brazylia, gdzie wiem, że macie fanclub.
AR: Tak, w Brazylii jest fanclub, w Danii również, w Szwajcarii mamy bardzo dobrą sytuację, do której byłoby fajnie wrócić. Jest kilka takich krajów z tych dwudziestu trzech, w których warto byłoby to kontynuować i się na tym skupić. Ale to wszystko zależy od tego jak rozwinie się sytuacja związana z polską płytą, bo to się ze sobą bardzo mocno wiąże z tego względu, że jesteśmy sponsorami własnej kariery. To zależy od nas. To nie firma bierze odpowiedzialność ekonomiczną za to.
KA: Czyli jeśli tu będzie sukces, to tym większe prawdopodobieństwo...
AR: Tak, to będzie nas stać, żeby cokolwiek próbować robić dalej.
JK: Wywozimy pieniądze na Zachód.
(śmiech)
WW: Mówiłeś wcześniej o swoim festiwalu, gdzie mają wystąpić młode polskie zespoły. Jakieś nazwy szczególnie obiecujące? Czy polska muzyka w tej chwili przechodzi regres, czy progres – jak to wygląda z Waszej pozycji?
AR: Tymi zjawiskami nie jestem w stanie nikogo zasypać, żeby powiedzieć, że przeżywamy progres w tym momencie. Cały czas brakuje świetnych zespołów, być może dlatego, że żyjemy w dosyć małym kraju, gdzie kultura muzyczna nie rodzi się od okresu powojennego, tylko tak naprawdę od piętnastu lat, od kiedy mamy swobodny dostęp do muzyki.
Ale jest kilka zjawisk muzycznych, które wydaje mi się, że są warte tego, żeby na nie zwracać uwagę. Wspomnieliśmy już tutaj o Marysi Peszek. Jest Kanał Audytywny – świetny zespół, który łączy hip-hop z jazzem, z elektroniką, z muzyką eksperymentalną. Jest bardzo fajna elektroniczna grupa z Wrocławia, która nazywa się Oszibarack. Jest silna scena elektroniczna z wytwórni Mik Music, w Polsce zupełnie niepopularna, ale na Zachodzie zaznaczyła już swoje miejsce. Jest dużo projektów mniejszych, alternatywnych.
KA: Ale nie wspominasz w ogóle o grupach gitarowych. Na tym polu nie ma nic do polecenia?
AR: Jest The Car Is On Fire. Są Pustki, które wydały teraz bardzo dobry album. Jest też na przykład grupa z Mysłowic, Iowa Super Soccer.
KA: Właśnie – skąd fenomen Mysłowic i tych wszystkich gitarowych kapel stamtąd?
JK: My to zaczęliśmy.
(śmiech)
AR: To wzięło się chyba z tego, że już w latach osiemdziesiątych istniała w Mysłowicach grupa Generał Stillwell, na której koncerty wszyscy chodziliśmy. To była świetna kapela, która wzorowała się na brzmieniu The Smiths czy Wedding Present. Stąd zrodziło się w Mysłowicach zainteresowanie graniem spod znaku My Bloody Valentine, House Of Love, Ride, Lloyda Cole’a. Potem pojawiliśmy się my, teraz jest tych grup sporo. Negatyw, Iowa Super Soccer, Penny Lane czy wreszcie Delons, który zresztą wywodzi się z Generała Stillwella.
WW: Zestaw luźniejszych pytań na koniec.
AR: „O czym myślisz kiedy wstajesz z łóżka”.
(śmiech)
WW: Piosenka „Książę życia umiera” nawiązuje do historii George’a Besta. To postać symboliczna i znana nie tylko fanom futbolu. Czy śledzicie na bieżąco to co się obecnie dzieje w piłce nożnej czy innych dyscyplinach takich jak...
JK: Jak podnoszenie kieliszka.
(śmiech)
AR: Ta piosenka nie dotyczy sportu jako takiego czy tego, że jesteśmy fanami piłki nożnej. Bardziej dotyczy człowieka jako zestawienia dwóch skrajności. Z jednej strony legendy, idola, z drugiej strony człowieka, który przegrał swoje życie i rozmienił na drobne. Z jednej strony taka sztandarowa postać popkultury Wielkiej Brytanii, z drugiej ktoś, kto wewnętrznie uciekał przed samym sobą. Bardziej dotyczy tego.
A co do tego, czy jesteśmy fanami sportu. Ja akurat jestem z zawodu trenerem pływania, skończyłem AWF, więc ze sportem byłem bardzo związany. Pływałem przez dziesięć lat, teraz dużo biegam, więc to mi zostało.
JK: Ja jestem fanem sportów walki - K1, walki w klatkach.
(śmiech)
JK: To znaczy to nie są walki w klatkach, tylko w takich zamkniętych ringach. Są bardzo popularne na Zachodzie – Holandia, Belgia, Francja.
AR: Belle & Sebastian grało na gali walk w klatkach.
(śmiech)
KA: Czyli nie nagrywacie piosenki na mistrzostwa świata?
PM: Już jest rozwiązany konkurs, więc nie ma po co się za to zabierać.
KA: Ostatnia kwestia. Jakie jest Wasze zdanie na temat ekspansji zjawisk typu mp3, generalnie internetu, również w muzyce? Jesteście zwolennikami tradycji czy przestawiacie się na to?
AR: Tak przestawić się, że jak wszedł kompakt, to sprzedałem wszystkie analogi, to już nigdy tak nie zrobię.
WP: Ja je kupiłem, świetne płyty to były.
AR: A potem ja je znowu kupiłem. Natomiast na pewno teraz do czegoś takiego nie dojdzie. Jest to jakieś nowe medium, nowa forma, ale do końca nie może zdominować rynku. Myślę że zawsze będzie powrót do starych technik, starych nośników, tak jak dzisiaj jest powrót do płyt winylowych. To tak jak z antykami. Zawsze się znajdą ludzie, którzy docenią to, co było kiedyś.
PM: Tak samo wszyscy mówią o telewizji internetowej, radiu internetowym. Wszystko się przeniesie do internetu, sklepy spożywcze.
AR: Nawet sami będziemy w internecie.
KA, WW: OK, to dziękujemy za rozmowę. Było nam bardzo miło.