British Sea Power
Edynburg, Liquid Rooms - 9 kwietnia 2005
Dawno, dawno temu młody i obiecujący zespół British Sea Power dawał świetne koncerty. Dziś kwintet z Brighton jest już prawie instytucją, a ich występy nie są już takie jak przedtem. Są dwa razy lepsze. Wydana zaledwie pięć dni wcześniej, druga, fenomenalna płyta formacji stanowiła zapewne powód licznego przybycia na koncert. Choć weekend w Edynburgu obfitował w niespotykane jak na to miasto atrakcje (oprócz BSP grali także The Bluetones i I Am Kloot), jedynie kwintetowi z Brighton udało się zapełnić salę do ostatniego miejsca, wyprzedając występ na kilka dni naprzód. Niezależnie od tego czy byli to zagorzali, przyodziani w gałęzie fani formacji, czy nakręceni entuzjastycznymi recenzjami „Open Season” w poważnych dziennikach trzydziestolatkowie, atmosfera oczekiwania w Liquid Rooms była niezwykle gorąca.
Ten koncert nie mógł rozpocząć się inaczej. Cztery miarowe uderzenia w bęben i bez zbędnych ceregieli dostaliśmy to czym zachwycamy się od 21 marca. Mowa oczywiście o wybranym na pierwszy singiel „It Ended On An Oily Stage”. Wbrew tytułowi, najlepsze było dopiero przed nami. Jeżeli zwykle na koncertach pierwszy utwór pełni rolę przywitania, a drugi ma za zadanie zwalić z nóg, to niesamowicie nośny riff drugiego kawałka już w pierwszych pięciu sekundach wypełnił swoją niszczycielską misję. „Remember Me” uwolnił w ludziach więcej energii, niż cały ostatni festiwal w Reading. Co zaś najlepsze, po tych kapitalnych czterech minutach temperatura na sali nie opadła. „Oh Larsen B” udowodnił, że wcale nie jest gorszy od swojego poprzednika, brzmiąc głośniej, groźniej, z finiszem w postaci świdrującego hałasu. I kiedy już wydawało się, że goręcej być nie może, usłyszeliśmy największego asa nowej płyty. „Please Stand Up” pozbawił świadomości autora tego tekstu. Liczenie utworów zostało przerwane.
British Sea Power ograniczyli interakcję z publicznością do minimum. Nie było zbędnych grzeczności, Yan pomiędzy utworami odezwał się chyba jedynie dwa razy. Ciszę wypełniały instrumentalne przerywniki, zwiastujące niekiedy w bezpośredni sposób nadchodzącą kompozycję. Tak było z szumem morza, po którym mógł nastąpić tylko ten utwór. „Fear Of Drowning”. Tego wieczoru w ogołoconej z gitar, prowadzonej jedynie nowofalowo brzmiącym basem Hamiltona wersji, z obowiązkowym uderzeniem Noble’a w mostku. Bomba, mówię wam. Równie drapieżnie zabrzmiały gitarowe przeładowania „How Will I Ever Find My Way Home”, będącym chyba najlepiej sprawdzającym się na żywo utworem z nowej płyty. Największymi atrakcjami okazały się być natomiast utwory z cyklu „British Sea Power biorą na warsztat British Sea Power”, czyli coś czego nie usłyszycie na regularnych wydawnictwach. Śpiewany przez Hamiltona, zagrany na popową nutę „Blackout” zdobył tytuł najbardziej urokliwej piosenki wieczoru. Mrożący krew w żyłach (ach to elektryzujące wejście) „Spirit Of St Louis” zastał Yana w dziki sposób skandującego teksty. „Carrion” tradycyjnie zyskał dwie dodatkowe minuty. To co zaś działo się podczas trwającego ponad pięć minut (dwukrotnie dłużej niż na płycie) „Apologies To Insect Life”, można by trafnie określić mianem Mental Show Power.
Na szczęście zdarzały się też momenty wytchnienia. „Childhood Memories”, czy „North Hanging Rock” dowiodły talentu zespołu do budowania napięcia. Modelowym tego przykładem był również zagrany jako przedostatni „Lately”. Kiedy wydawało się, że „Lately” nie da się już rozkręcić bardziej, Yan skoczył na ręce publiczności, która doniosła go aż do samego końca sali, po czym zwróciła w stanie nienaruszonym na początek sceny, gdzie dokończył wykonywanie utworu. Widzieliście kiedyś coś takiego? Ja nie. Potem był jeszcze jeden utwór, który służył chyba wyłącznie przewracaniu statywów. Na bisy nie wyszli. Pomimo półtorej godziny fantastycznego spektaklu pozostał niedosyt. Nie było przecież ani „Be Gone”, ani „The Lonely”, ani „A Wooden Horse”. Nie było kilku innych, równie udanych kawałków. Może na następnym koncercie. Przecież będą następne..
PS. Supportować miała grupa The Rakes, która niestety w ostatniej chwili wycofała się z trasy. Szkoda, bo zastępstwo nie stanęło na wysokości zadania.