An Horse, Nada Surf

Webster Hall, Nowy Jork - 7 kwietnia 2012

Zdjęcie An Horse, Nada Surf - Webster Hall, Nowy Jork

Tego dnia na bardzo wczesnym koncercie w Webster Hall wystąpiły dwa zespoły, będące właśnie na wspólnej amerykańskiej trasie: duet An Horse z Australii i amerykańscy specjaliści od pop rocka, którzy nieustająco muszą walczyć z przylepioną im już bardzo dawno temu łatką „gwiazdy jednego przeboju”.

I choć Amerykanie robili sporo, żeby rozruszać sporą publiczność i wychodziło im to nawet całkiem nieźle, nie mieli tego wieczory szans w konfrontacji z filigranową dziewczyną z gitarą i jej wcale niezbyt większym kolegą zza perkusji. Australijczycy wypadli bowiem znakomicie. Zagrali dość krótki, ale niezwykle intensywny pod każdym względem koncert. Jego repertuar, a nawet ułożenie piosenek nie były jakąś specjalną niespodzianką: muzycy zaprezentowali wybór najciekawszych kompozycji z obu swoich płyt z lekkim naciskiem na tą nowszą. Zaczęli od dynamicznego utworu „Trains And Tracks”, popartego kilkoma równie energetycznymi piosenkami, by w połowie koncertu nieco zwolnić tempo, a na koniec zmieść wszystko rewelacyjną, wydłużoną i pełną jeszcze większego niż na płycie kontrolowanego gitarowo-perkusyjnego zamieszania wersją znakomitej kompozycji „Shoes Watch” ze swego pierwszego albumu. Pod względem muzycznym koncert wypadł znakomicie: poszczególne piosenki zabrzmiały nieco bardziej surowo niż na płytach, a przez to – często znacznie dynamiczniej, zawsze zaś - bardziej szorstko. Ale absolutnie im to nie zaszkodziło, a wręcz przeciwnie – wychodziła przy okazji na jaw ich prawdziwa natura. Tak było choćby w przypadku już na płycie dość łagodnej piosenki „Little Lungs”, która na koncercie, zagrana ciut wolniej niż w wersji studyjnej i jeszcze spokojniej, stała się rozdzierającą, choć w żaden sposób nie ckliwą, balladą.

- Wszystkie koncerty powinny zaczynać się o tej porze – żartowała wokalistka z nietypowej pory rozpoczęcia koncertu. – I powinny się kończyć przed ósmą, dlatego mamy dla was jeszcze tylko dwa utwory.

Na szczęście to był tylko żart, ale żartów nie było, kiedy muzyka wchodziła na swe najbardziej melancholijne albo desperackie rejestry. Wtedy pod sceną robiło się naprawdę gorąco: wystarczyło bowiem tylko zerknąć na wokalistkę zespołu, żeby zrozumieć, że to wszystko, co śpiewa do mikrofonu, śpiewa szczerze i z oddaniem, choćby nawet były to sprawy, o których śpiewa się raczej ciężko. Trudno było też nie zauważyć czegoś, co mogło być albo swego rodzaju rozczarowaniem z powodu niewielkiej ilości publiczności, która zdołała dotrzeć do klubu na koncert grupy – sala dopiero zaczynała się zapełniać, albo wręcz złości na coś, o czym wokalistka nawet nie próbowała wspominać. Ale koniec końców te nerwy panujące na scenie dobrze przełożyły się na występ grupy – chyba właśnie trochę dzięki nim był on zagrany jakby pod napięciem. A to napięcie czyniło propozycję An Horse jeszcze bardziej wciągającą.

Gwiazda wieczoru, grupa Nada Surf wypadła bardzo dobrze, udowadniając, że ci dziś już dość zaawanasowani wiekiem, zwłaszcza jak na realia alternatywnej sceny muzycznej, artyści, nadal trzymają rękę na pulsie. Najlepszym dowodem jest przyczyna, dla której odbywał się ten koncert i cała ta trasa: nowa płyta. Znalazło się na niej co najmniej kilka znakomitych, przebojowych piosenek, które wplecione tego wieczoru umiejętnie między starsze kompozycje, wypadały jeśli nie wręcz lepiej od nich, to przynajmniej tak samo dobrze. Muzycy przez cały czas mieli też znakomity kontakt z publicznością, bawiąc ją nieustannie anegdotkami ze swej długiej kariery – zdecydowanie wygrywał w tej kwestii perkusista, który najpierw w bardzo zabawny sposób parodiował Micka Jaggera, a potem oświadczył, że pierwszy raz uprawiał seks właśnie w Webster Hall, na balkonie, podczas koncertu grupy Bangles. I jeszcze jednak ważna informacja: nie, nie zagrali „Popular”. I chyba trudno im się dziwić. Tym bardziej, że tym, co zagrali zdołali bez żadnego problemu udowodnić, że mają w repertuarze sporo innych, może tylko ciut mniej przebojowych, utworów.

Przemek Gulda (13 kwietnia 2012)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także