Rykarda Parasol & The Tower Ravens

CDQ, Warszawa - 20 maja 2008

Zdjęcie Rykarda Parasol & The Tower Ravens - CDQ, Warszawa

Rykarda Parasol przyjechała ze swoim zespołem do Polski jako artystka praktycznie zupełnie anonimowa. I nie ma co nad tym faktem specjalnie rozpaczać, bowiem poza granicami naszego kraju (może z wyjątkiem San Francisco, w którym obecnie mieszka i tworzy) jest to także postać w najlepszym wypadku drugoplanowa. Ale wszystko wskazuje na to, że sukces w jej przypadku jest tylko kwestią czasu, bowiem podczas koncertu w warszawskim klubie CDQ wraz ze swoim zespołem The Tower Ravens dała się poznać jako autorka przepięknych, bardzo nastrojowych piosenek, w dodatku wybitnie uzdolniona wokalistka i obdarzona cudownym głosem, którego barwa i skala może wprawić w zakłopotanie większość pań uśmiechających się z okładek pism muzycznych dla nastolatków. Na scenie przez cały czas emanuje taką charyzmą, seksapilem i tajemniczym magnetyzmem, że ciężko choćby na chwilę oderwać od niej wzrok. Serce zabiło jednak jeszcze mocniej, kiedy piosenkarka wyznała, że w jej żyłach płynie polska krew (jej ojciec był polskim Żydem, który wyemigrował do Stanów Zjednoczonych). Bardzo dobrze, nie tylko pod względem technicznym, spisali się towarzyszący jej muzycy. Gitarzysta Wymond Miles i basista Zach Brewer wyglądali jak dwaj kowboje raczej poskramiający swoje instrumenty, niż grający na nich. Wszystko to robiło piorunujące wrażenie w ciasnej i ciemnej salce warszawskiego CDQ. Słowa uznania należą się klubowemu akustykowi, któremu udało się niemal idealnie nagłośnić cały występ w taki sposób, że doskonale słychać było każdy instrument i wokal Rykardy, przy zachowaniu całej muzycznej dynamiki poszczególnych kompozycji.

Zaczęło się od dwóch premierowych kompozycji – „Maggie” i „Rope Around Me”, które w mgnieniu oka zburzyły opinię, jakoby Rykarda była zaledwie kolejną kopią Cat Power. Masywne brzmienie i agresywna linia melodyczna oraz linia wokalna wzbogacana osobliwymi, plemiennymi przyśpiewami Wymonda i Zacha estetykę bardziej w stronę Nicka Cave’a, PJ Harvey czy takich grup jak Dresden Dolls, choć nad całością unosił się specyficzny, gotycki klimat przywołujący na myśl twórczość Nico. Dopiero trzeci w kolejności „Arrival, A Rival” nieco złagodził atmosferę i potwierdził porównania muzyki The Tower Ravens do 16 Horsepower. Z każdym kolejnym kawałkiem publiczność reagowała coraz bardziej żywiołowo i entuzjastycznie a muzycy coraz bardziej się rozkręcali. Gitarzysta pozwolił sobie na zbudowanie dźwiękowej panoramy oraz inne eksperymenty z brzmieniem, na przykład na użycie do gry smyczka. W repertuarze, obok kilku nowych piosenek, nie zabrakło najjaśniejszych momentów z debiutu Rykardy zatytułowanego „Our Hearts First Meet”, takich jak „Night On Red River”, „Lonesome Place” oraz przede wszystkim „Texas Midniht Radio” i „How Does A Woman Fall?”. Na zakończenie wokalistka zaanonsowała jeszcze singlowy utwór „Candy Gold”, do którego teledysk będzie miał premierę jeszcze w tym roku oraz jeden z najpiękniejszych i najbardziej lirycznych kawałków z jej jedynej jak na razie płyty – „Hannah Leah”. Główna część występu dobiegła końca, ale piosenkarka nie kazała na siebie długo czekać i po kilku minutach ponownie wyszła na scenę, tym razem sama, aby wykonać bardzo intymną wersję piosenki „Lullaby For Blacktail”. Razem z Zach’iem, Wymondem i Ryanem wykonała jeszcze dwa kolejne, zdecydowanie bardziej energetyczne utwory. To jednak także nie był jeszcze koniec tego magicznego wieczoru. Wywołani na kolejny bis muzycy postanowili wykorzystać gorącą atmosferę i zrobić coś, czego (jak sami przyznali) przed tą mini-trasą nie ćwiczyli. Dokonali małej reorganizacji sprzętu na scenie – Rykarda stanęła za organami, natomiast Wymond zabrał Ryanowi jeden bęben z zestawu, przystawił do niego mikrofon do nagłaśniania instrumentów (popularną „57-kę”), wzmacniając w ten sposób brzmienie elementu perkusji, na którym wyjątkowo postanowił wybijać rytm. W efekcie osiągnęli bardzo charakterystyczne brzmienie wykonywanego utworu, zbliżone do niektórych zespołów new-folkowych. Sama Rykarda wyszła na jeszcze jeden bis, podczas którego wykonała już bez zespołu bardzo nastrojową piosenkę.

Rykarda Parasol przyjechała do Polski jako artystka praktycznie anonimowa. Za to wyjechała jako gwiazda ze sporą rzeszą lokalnych fanów. I coś mi mówi, że jej kolejna wizyta w naszym kraju będzie już wydarzeniem o znacznie większym znaczeniu kulturalnym i medialnym. Myślę, że podobne odczucia ma w tej chwili większość z około stu osób, które przyszły we wtorek zobaczyć na żywo tę amerykańską piosenkarkę. Z niecierpliwością czekam zatem na kolejną płytę artystki. Jeżeli znajdą się na niej te premierowe kompozycje, które zespół zaprezentował na żywo, to może to być naprawdę bardzo dobry materiał.

Przemysław Nowak (28 maja 2008)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także