Against Me!, Matt And Kim, David Dondero

Nowy Jork, Music Hall Of Williamsburg - 5 września 2007

Zdjęcie Against Me!, Matt And Kim, David Dondero - Nowy Jork, Music Hall Of Williamsburg

Wokół tego koncertu już na wiele dni przed nim było bardzo gorąco. I to z kilku powodów. Po pierwsze – kontrowersje i spory niepokój budziło miejsce, w którym miała się odbyć ta impreza. Przez kilka lat na Williamsburgu funkcjonował klub North Six – poczciwy, ale mocno bałaganiarski, spory i zupełnie nie wykorzystujący swojego potencjału. Taka sytuacja w Nowym Jorku nie może trwać za długo – znalazł się więc inwestor, który postanowił przejąć klub i urządzić go zupełnie na nowo. To zresztą firma bardzo doświadczona w tego typu przedsięwzięciach – w jej rękach jest już kilka najważniejszych miejsc koncertowych w mieście, m.in. kluby: Bowery Ballroom i Mercury Lounge. Przebudowa trwała kilka miesięcy, a nowi właściciele wymyślili najbardziej pretensjonalną nazwę na świecie: Music Hall Of Williamsburg. Wielkie otwarcie miało się odbyć na początku września i to z pompą nie lada – na inauguracyjnym koncercie wystąpić miała sama Patti Smith. Niestety, nic z tego nie wyszło – nie udało się ukończyć wszystkich prac i koncert został odwołany. Wspólny występ Against Me!, Matt And Kim i David Dondero, rozpoczynający miesięczną trasę tych wykonawców po całych Stanach, zaplanowany został na następny dzień. Jeszcze rano nic nie wskazywało na to, że się odbędzie – muzyczne blogi na gorąco relacjonowały sytuację, publikując zdjęcia ciężarówek wywożących z klubu ostatnie worki z gruzem. Do ostatniej chwili nie było wiadomo, czy coś z tego będzie, ale się udało – koncert odbył się w zaplanowanym terminie, choć klub przypominał raczej plac budowy: ewidentnie było widać, że nie udało się dopracować wielu kwestii, ale nikomu to nie przeszkadzało. Wnętrze klubu jest teraz dużo przestronniejsze i wygodniejsze, przypomina zresztą do złudzenia Bowery Ballroom, od razu można się więc poczuć jak w domu.

Druga kwestia, która rozpalała wielu fanów gwiazdy wieczoru – zespołu Against Me! – to sprawa „sprzedania się” tej grupy, czyli podpisania kontraktu z dużą wytwórnią. W dzisiejszych czasach nie byłoby to może nic niezwykłego – wiele zespołów przechodzi płynnie spod skrzydeł niezależnych oficyn do stajni któregoś z wielkich koncernów i nikt nie robi z tego powodu wielkiego problemu. Ale ten zespół to przypadek szczególny – zaczynał jako grupa stuprocentowo punkowa, zarówno pod względem muzyki, ultra politycznych i zaangażowanych tekstów, a także sposobów propagowania swojej twórczości. Po kilku latach, grupa która jawnie nawoływała do wybijania szyb w miejscach należących do wielkich korporacji, sama stała się w pewien sposób ich częścią. To oczywiście musiało budzić wielkie emocje. Na łamach amerykańskiej prasy – zarówno tej czysto punkowej, jak i zupełnie oficjalnej, od tygodni toczyła się dyskusja na temat wiarygodności członków zespołu i ich moralnego prawa do podjęcia takiej decyzji. Dochodziło wręcz do malowniczych i krańcowych sytuacji: a to wokalista grupy pobił się w barze z kimś, kto zarzucił mu zdradę, a to jeden z ważnych i wpływowych punkowych periodyków opublikował poradnik: jak doprowadzić do przerwania koncertu przez zespół i uprzykrzać życie jego członkom. Wygląda jednak na to, że nikt z setek fanów obecnych na tym koncercie, nie czytał tego tekstu, bo nie doszło nawet do najmniejszej wymiany zdań, nie było nawet żadnego napięcia między zespołem a publicznością. Pod sceną byli najwyraźniej tylko ci, którym nie przeszkadzała cała afera wokół ostatniej płyty zespołu.

I nie zawiedli się z pewnością. Bo zespół dał naprawę znakomity występ. W ciągu godziny jego członkowie zaprezentowali świetnie ułożony zestaw piosenek z praktycznie wszystkich swoich płyt. Najwięcej uwagi poświęcili oczywiście najnowszemu albumowi i – ku zaskoczeniu ale i wielkiej radości wszystkich widzów – swojej pierwszej płycie, zatytułowanej „Reinventing Axl Rose”, chcąc jakby symbolicznie udowodnić, że Against Me! to wciąż ta sama grupa, co kilka lat temu. Z jednej strony nie sposób temu oczywiście zaprzeczyć, z drugiego, czysto muzycznego punkt widzenia – stare przeboje dziś brzmią już zupełnie inaczej niż na znakomitej debiutanckiej płycie. Zniknęło gdzieś zupełnie surowe, szorstkie, ale jednocześnie łagodne brzmienie, wyparowały nieco nieokrzesane i nie do końca uporządkowane muzyczne pomysły. Nie ma już miejsca na tą wciągającą surowość, z której słynął ten zespół. Dziś to grupa w pełni profesjonalna i nie pozwalająca sobie na takie rozwiązania. To oczywiście wyraz naturalnego rozwoju zespołu i samych muzyków, choć trochę żal tamtego, specyficznego klimatu.

Kulminacją koncertu były połączone niemal w jedną całość, choć przecież zupełnie inne, dwa najciekawsze utwory z ostatniej płyty: piękna ballada „Borne On The FM Waves”, w której zdecydowanie zabrakło znanego z płyty kobiecego głosu i prawdziwy punkowy hymn „White People For Peace”. Publiczność wpadła w istny amok i nie ma się jej co dziwić, bo nie dość, że to znakomite utwory, na dodatek zespół wykonał je z prawdziwą pasją. Nie brakowało jej zresztą przez cały występ – muzycy dawali z siebie wszystko, co zdecydowanie podgrzewało atmosferę tego koncertu. Nie mogło się oczywiście obyć bez bisu – muzycy, którzy zdawali się być skrajnie wyczerpani, zaprezentowali jeszcze trzy utwory, wśród których nie zabrakło prawdziwych rarytasów: zabrzmiał m.in. jeden z większych przebojów zespołu z pierwszej płyty, „I Still Love You, Julie” oraz zagrany jakby na przekór wszystkim kontrowersjom i posądzeniom, prawdziwy muzyczny manifest, utwór „Baby, I’m An Anarchist”.

Przed gwiazdą wieczoru wystąpiło jeszcze dwoje wykonawców. Najpierw David Dondero przedstawił zestaw akustycznych ballad, w których folk łączył się z country i mocnymi w wyrazie tekstami. Puls publiczności podniósł jednak dopiero następny występ: „nazywamy się Matt And Kim i mieszkamy na sąsiedniej ulicy” – zawołał wokalista tego duetu i wszystko było jasne. Na trzecim nowojorskim koncercie tego lata grupa wypadła równie znakomicie, jak na poprzednich. Wiecznie uśmiechnięta i tryskająca błyskawicznie zaraźliwym entuzjazmem para hipsterów, grających proste, ale zabójczo przebojowe piosenki, jak zwykle wprawiła całą publiczność w stan bliski ekstazy. Nie sposób było nie podskakiwać, słysząc te proste rytmów, nie sposób nie wykrzykiwać prostych refrenów. Aż miło było popatrzeć, że kogoś stać jeszcze na taką szczerą, dziecinną radość. Radość, która natychmiast udzielała się całej publiczności. I może dlatego nikt nawet nie próbował potem kłócić się muzykami Against Me! o pryncypia?

Przemek Gulda (17 września 2007)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także