Clap Your Hands Say Yeah, Cold War Kids, Illinois, The Virgins

Mercury Lounge, Nowy York - 24 stycznia 2007

Zdjęcie Clap Your Hands Say Yeah, Cold War Kids, Illinois, The Virgins - Mercury Lounge, Nowy York

Ten wieczór, który tak czy owak zapowiadał się bardzo atrakcyjnie – w planie był koncert zespołu Cold War Kids w towarzystwie dwóch młodych, obiecujących kapel – zaczął się od wielkiej i bardzo przyjemnej niespodzianki. Okazało się, że do składu grup występujących tego wieczoru w niewielkim klubie Mercury Lounge dołączyła formacja... Clap Your Hands Say Yeah. Zaskoczenie tym większe, że to przecież to nie jest już dziś skromna lokalna grupa, która występuje bez uprzedzenia, ale wielka, międzynarodowa gwiazda alternatywnego rocka. Jak się okazuje, panów wciąż jeszcze bawią takie, niemal punkowe, akcje. I bardzo dobrze.

Koncert zaczął się jednak w zupełnie innym klimacie. Na scenie zainstalowało się czterech pryszczatych młodzieńców, których nazwa – The Virgins – nie jest chyba przypadkowa. Nowojorczycy zaprezentowali prawie pół godziny dość ciekawej muzyki – oscylującej wokół klimatów dance-punkowych, choć zdecydowanie pozbawionej charyzmy koniecznej, by w tym mieście wybić się ponad przeciętność. Ale na otwarcie świetnie zapowiadającego się koncertu propozycja tej grupy nadawała się znakomicie.

Zaraz po The Virgins na scenie pojawił się oczekiwany z dużym zaciekawieniem przez nowojorską publiczność zespół Illinois. Grupa przygotowuje się dopiero do wydania debiutanckiej epki, ale już zdążyła sobie wyrobić bardzo dobrą opinię. Zapracowała na nią przede wszystkim znakomitymi koncertami – a ten nowojorski był tylko potwierdzeniem wszystkich zachwytów. Muzycznie zespół z wielkim powodzeniem łączy elementy indie rocka i folku, a jeden z utworów, w którym gitarzysta generował powalającą intensywnością ścianę dźwięku, podczas gdy wokalista wtórował mu delikatnie na... banjo, był kwintesencją pomysłu panów z grupy Illinois na granie muzyki. Ale oprócz samego – zapowiadającego się całkiem nieźle – materiału, liczyło się jeszcze coś innego – energia, którą wprost kipieli muzycy.

Nie można inaczej, skoro występuje się przed Cold War Kids. To grupa wywołująca skrajne opinie: z jednej strony jej debiutancka płyta została przyjęta raczej chłodno, z drugiej – autorzy hipsterskich muzycznych blogów niemal oszaleli na punkcie tej grupy. Głównie za sprawą koncertów. I nic dziwnego. Bo to przeżycie doprawdy niezwykłe. Energia, która bije ze sceny po prostu poraża i porywa publiczność do współuczestnictwa w tym szaleństwie: tańczenia, skakania, klaskania i śpiewania fragmentów poszczególnych utworów. Pozytywne ciśnienie, które powstaje podczas koncertów Cold War Kids najbardziej uderza w tych momentach, gdy muzycy przestają grać na swoich instrumentach, ograniczając się tylko do klaskania, albo grania na kilku tamburynach jednocześnie. Nie ma w zasadzie muzyki, ale wciąż jest trans, wciąż jest rytm, wciąż jest napięcie. Mało który zespół to potrafi. A panowie z Cold War Kids okazują się w tym prawdziwymi mistrzami.

Na koniec, długo po pierwszej w nocy na scenie stanęli członkowie zespołu Clap Your Hands Say Yeah. Jako, że właśnie ukazała się ich druga płyta, w repertuarze tego koncertu pojawiły się przede wszystkim kompozycje z tego właśnie albumu, uzupełnione o zestaw największych starszych przebojów z „In This Home On Ice” i „Over And Over Again” na czele. Po przesłuchaniu nowego materiału miałem sporo wątpliwości co do tego zespołu, ale koncertowe wykonania zamieszczonych tam utworów na nowo kazały mi uwierzyć w tą grupę. Nie ma wątpliwości, że nowy materiał jest zupełnie inny od pierwszego – spokojniejszy, bardziej nastrojowy, momentami transowy. Na żywo nabiera dodatkowego wymiaru – kiedy muzycy rozpędzają się w tworzeniu potężnego zgiełku okazuje się nagle, że bliżej im do Sonic Youth niż Talking Heads, do którego to zespołu byli porównywani po wydaniu pierwszej płyty. To już nie są weseli chłopcy, grający przebojowe, beztroskie piosenki. To dojrzali muzycy, którzy z dużą klasą i sporym powodzeniem tworzą na scenie świetne widowisko. Choć nie skaczą, nie obijają się o siebie, nie wpadają w amok – jak ich poprzednicy na scenie tego wieczoru – to wyraźnie widać, że między nimi tworzy się jakaś nie do końca możliwa do nazwania nić porozumienia. A o to przecież chodzi w graniu w zespole. Każda z występujących na tym znakomitym koncercie grup na swój własny sposób udowodniła, że nie liczy się tylko i wyłącznie materiał, który ma się do odegrania, ale także – a czasem przede wszystkim – sposób, w jaki się go zagra.

Przemek Gulda (7 lutego 2007)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także