Kraftwerk

Pardubice, Festiwal Summer Of Love - 19 sierpnia 2006

Zdjęcie Kraftwerk - Pardubice, Festiwal Summer Of Love

Informacja o odwołaniu występów Tigi i Jeffa Millsa nie była raczej powodem masowej frustracji uczestników czeskiego festiwalu Summer Of Love. Oczekiwania większości zgromadzonej na słynnym pardubickim torze wyścigów konnych gawiedzi związane były bowiem głównie z występem zaplanowanym na godzinę 23. Punktualnie o tej porze główna festiwalowa scena rozświetliła się, rzucając na zasłaniającą ją kotarę cień czterech znajomo wyglądających pulpitów. Uroczystość chwili podkreślona została godnym sylwestrowej imprezy pokazem fajerwerków, po którym zasłona przybrała kolor znanej z okładki „Die Mensch-Maschine” czerwieni. Chwilę potem rozległy się pierwsze dźwięki tytułowego utworu z tej płyty, a na odsłoniętej w międzyczasie scenie zainstalowała się już czwórka ubranych w garnitury sześćdziesięciolatków, których majestatyczną powagę obnażały nieznacznie wyposażone w migające diody krawaty, znane z teledysku do „The Robots”.

Zaledwie przez pierwsze dwa utwory pardubicka setlista zbieżna była z tą znaną z zeszłorocznego koncertowego albumu „Minimum - Maximum”. Po „Die Mensch-Maschine” i „Planet der Visionen” nastąpiła skrócona kombinacja utworów z „Tour de France Soundtracks”. Wyświetlana na znajdującym się w głębi sceny potężnym ekranie animacja filmowa, teleportowała tłum wyznawców Elektrowni to w środek kolarskiego peletonu („Tour de France Ėtape 2”), a to znów do laboratorium pełnego regenerujących specyfików farmakologicznych („Vitamin”), stanowiąc smakowite uzupełnienie bezbłędnie precyzyjnych i nieskazitelnie czystych dźwięków. Sport to zdrowie, ale nazwa festiwalu zobowiązuje. Po rowerach przyszła więc pora na miłość, a w zasadzie jej karykaturalną, wirtualną imitację. Nieobecne na „Minimum-Maximum” „Computerliebe” wykonane zostało w jedynej właściwej dla muzyki Kraftwerk niemieckiej wersji językowej i jak się później okazało ta pozytywna tendencja lingwistyczna utrzymała się do końca koncertu.

Wyświetlony na ekranie przed rozpoczęciem kolejnego utworu Volkswagen Garbus był zwiastunem krótkotrwałej ery największych hitów – „Autobahn” i „Das Modell” są obligatoryjnymi elementami każdego występu teutońskich praojców elektroniki i koncert w Pardubicach nie był wyjątkiem od tej reguły. Za tymi oczywistymi składnikami setlisty czaiła się jednak kolejna niespodzianka, a był nim grany na żywo raczej sporadycznie „Schaufensterpuppen”. Ten niedoceniany brylant z „Trans-Europa Express” to jeden z niewielu utworów w dorobku Kraftwerk, w którym programowo bezemocjonalna forma wypełniona jest znajdującą się bliżej ludzkich spraw treścią i z tego względu przynależący pod względem zdolności do służby koncertowej do kategorii A. Uwieńczony zdemolowaniem szklanej witryny wolnościowy zryw manekinów był z pewnością jednym z najbardziej pamiętnych momentów tego wieczoru.

Punkt kulminacyjny miał jednak nastąpić zaraz potem: spektakularna animacja towarzysząca tryskającej świeżymi detalami aranżacji „Radioaktivität” czyniła z tego utworu niezwykle sugestywny antynuklearny manifest, który zadowoliłby niejednego zwolennika partii Zielonych. Kawałek ten dostarczył przy okazji kolejnego dowodu na to, że w kontekście twórczości Kraftwerk przewaga języka Goethego nad swym wszechmocnym konkurentem z rodziny germańskiej jest niepodważalna.

Wkrótce okazało się, że urozmaicenie listy utworów odbyło się pewnym kosztem. Albumem który najboleśniej odczuł cięcia był skurczony do wcześniej wspomnianego „Computerliebe”, „Nummern” oraz tytułowej kompozycji „Computerwelt”, co w kontekście jego genialności uznać trzeba za reprezentację nad wyraz skromną. Kolejnym wielkim nieobecnym był też niewątpliwie „Neonlicht”, ale dłużej narzekać nie wypada, bo źródeł dzikiej rozkoszy było tego wieczorem pod dostatkiem. Niewątpliwie była nim zamykająca pierwszą część koncertu transeuropejska minisuita. Po dziesięciu minutach zrytmizowanej przejażdżki pod patronatem Deutsche Bahn, tabor powrócił do stacji początkowej, i w chwilę po ucichnięciu industrialnych trzasków sczepianych wagonów w „Metall Auf Metall” kurtyna zasunęła się na krótką chwilę.

Niedługo potem wyłoniły się zza niej stworzone na podobieństwo muzyków roboty, a tłem dla ich zsynchronizowanego, odbywającego się w świetle stroboskopów tańca był naturalnie utwór „Die Roboter”. Atrakcyjność tego krótkiego, zautomatyzowanego widowiska była niewątpliwie ogromna, choć zrodziło ono dość szybko tęsknotę za obecnym wcześniej na scenie czynnikiem ludzkim. Ta ugaszona została po kilkuminutowej przerwie – muzycy powrócili na scenę ubrani w obcisłe, odblaskowe kombinezony odgrywając ostatnie utwory, którymi były „Aero Dynamik”, „Boing Boom Tschack” i „Music Non Stop”. W trakcie tego ostatniego kolejno schodzili ze sceny Schneider, Hilpert, Schmitz i last but not least, znajdujący się w przededniu swoich 60. urodzin Ralf Hūtter.

Dla niewtajemniczonych w fenomen Kraftwerk opisy quasi-teatralnych zabiegów siwiejących i łysiejących panów mogą wydawać się nieco groteskowe, ale naoczni świadkowie tej dwugodzinnej zabawy legendarnego zespołu z własnym wizerunkiem z pewnością mają na ten temat inne zdanie. Perfekcyjnie dopracowana dźwiękowa baza, scenograficzna nadbudowa i świadomość obcowania z twórcami muzyki o znaczeniu historycznym, były mieszanką wprowadzającą w długotrwały stan obojętności na pozostałe, zaplanowane na resztę nocy muzyczne atrakcje. Smaku starego dobrego wina nie zapija się przecież od razu pierwszym lepszym piwem.

Maciej Maćkowski (22 września 2006)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także