Jukebox – różności z 2012 roku
Wiemy o tym, że nie przykładaliśmy się do śledzenia singli przez większą część poprzedniego roku. Nie jesteśmy w stanie tego wszystkiego nadrobić, ale jako przedsmak tego, co znajdzie się w części właściwej podsumowania singlowego, piszemy o różnych utworach z 2012, które często gościły na naszych playlistach.
Brodka - Dancing Shoes (Kamp! remix)
Nie lubię nazywać tego wydania „Dancing Shoes” jedynie remiksem, bo wystarczy choć raz posłuchać opisywanej tutaj wersji i oryginału, by zauważyć touch Kamp! i kolosalną rolę tej grupy w – de facto – napisaniu tego utworu od nowa. Parę miesięcy po pierwszej anglojęzycznej EP-ce Moniki Brodki ukazał się wyczekiwany niczym Nastukafszy debiut łódzko-dolnośląskiej formacji, album niezły, ale nie wywołujący trzęsienia ziemi. Może dlatego, że brakło tam takich bangerów jak (a niech będzie) zremiksowane „Dancing Shoes”. Wszystko jest dopracowane w najdrobniejszym szczególe – głęboki, ciepły, pulsujący bit, wzorcowa konstrukcja utworu (te syntezatorowo-klawiszowe przerwy) i przestrzenne brzmienie. Kamp! udało się z sympatycznego acz nieporywającego utworu stworzyć taneczne arcydzieło; gigantyczny potencjał komercyjno-dancefloorowy tego utworu został na szczęście zrealizowany, co bardzo dobrze wróży zarówno naszemu mainstreamowi jak i samej artystce, mającej wszystko by być polskim, za przeproszeniem, towarem eksportowym (można wybaczyć te gdańskie buty w quasi-refrenie). To „Dancing Shoes”, bardziej niż skądinąd również wyborne „Varsovie”, jest esencją LAX, to „Dancing Shoes” jest najlepszym nowym materiałem Kamp!. Niech obie strony tej współpracy idą dalej tą drogą. (Dariusz Hanusiak)
CHVRCHES - The Mother We Share
Obok Haim Szkoci byli moimi faworytami w wyścigu BBC Sound Of 2013. W tym coraz mniej znaczącym na świecie brytyjskim konkursie na najlepiej rokującego wykonawcę nadchodzących 12 miesięcy, mimo że kryjącym w sobie zwykle za dużo przeciętniactwa i przewidywalności lub zaskakująco dziwacznych wyborów (The Weeknd w gronie naturszczyków?!), zawsze znajdzie się w tym zestawie coś godnego poważniejszej uwagi. Fajowe siostry z Haim ostatecznie wygrały cały plebiscyt, ale Chvrches też pozostawiło po sobie bardzo dobre wrażenie. Bo sympatyczne, przebojowe trio z Glasgow to takie zdecydowanie bardziej pozytywne The Knife oraz radośniejsze i mniej przekombinowane Purity Ring, więc jak tu ich nie lubić? (Kasia Wolanin)
Hanne Hukkelberg - My Devils
Jestem zażenowany swoim postępowaniem. Czwarty album Hanne Hukkelberg powinien dawno temu hulać po Screenagers jako Temat Numeru z naprawdę wysoką oceną. A skończyło się, tak jak widać, na tym, że Norweżka zadebiutuje na naszych łamach w tej skromnej rubryce. „Featherbrain” jest najbardziej eklektycznym, zróżnicowanym wydawnictwem w jej karierze. W niezwykły sposób łączy piosenkowe oblicze skandynawskiej wokalistyki ze śmiałymi eksperymentami w obrębie dźwiękowego dizajnu. Tradycyjne bogate instrumentarium, sąsiaduje z elektroniką oraz nietypowym home-recordingiem. „My Devils" można określić najbardziej reprezentatywnym singlem z tego wydawnictwa. Hanne powraca do Kongsberg – miasta, w którym się urodziła. Czeka tam na nią jej tata, który gra na organach kościelnych w parafialnym kościele. I demony. Pomyślcie o tym utworze jak o „Skyfall" przeniesionym na deski małego teatru w małym zapomnianym norweskim miasteczku. (Sebastian Niemczyk)
Iron Galaxy - Attention Seeker
Ten przepiękny numer poznałem kiedy miał 500 odtworzeń na Soundcloudzie i byłem kompletnie zaskoczony. „Jak coś tak cudownego nie jest jeszcze wydane?". Ale „Attention Seeker" już wyszło (na kolekcjonersko wydanym winylu) i utworem Adama Hodginsa mógł zachwycić się cały świat. Jest czym, bo melodie przechodzące przez kawałek – od acidowego motywu po wokalne sample – po prostu chwytają za serce. Hodgins postawił typową klubową progresję na głowie, przesuwając rozwiązanie głównego motywu na drugą połowę, jeszcze bardziej pogłębiając melodyczność i „muzyczność" utworu. W przypadku Iron Galaxy mamy do czynienia z naturalnym talentem i absolutnie nie mogę się doczekać jego kolejnych nagrań. (Paweł Klimczak)
Jeremih - Rosa Acosta
Po chwili milczenia Jeremih uderzył swoim mixtapem „Late Nights With Jeremih", z miejsca dostarczając dziewczętom i chłopcom romantycznych nutek, a sypialnianym producentom materiałów do remiksów. Jeremih miał bardzo udany rok – jego featuring w przyjemnej kopii „I'm On One" Khaleda (wielki hit „My Moment" z albumu DJ'a Dramy) jeszcze bardziej umocnił jego pozycję. Tak na dobrą sprawę materiał z „Late Nights" jest tak równy, że znaleźć by się tu mogła dowolna piosenka. „Rosa Acosta" jest moim faworytem nie tylko przez bardzo chwytliwy refren i bit, który łączy ciężar osiemsetósemkowego basu z delikatnymi melodiami, ale też przez brawurowy sposób śpiewania i humorystyczny fragment w połowie. Jeremih odkurza złote lata współczesnego R'n'B (ok. 2005-2010), powracając w wielkim stylu. (Paweł Klimczak)
Jessie Ware - 110%
Ze wszystkich singli, jakie wydała w zeszłym roku Brytyjka, ten najbardziej mi przypadł do gustu. Nie ujmuję oczywiście ani „Running”, „Sweet Talk”, ani „Wildest Moments” – to świetne, chwytliwe piosenki, bez dwóch zdań. Jednak to „110%” na mojej mini-liście „Top 5 kawałków Jessie Ware” wygrywa, i to z niemałą przewagą. To jak dla mnie najmilszy dla ucha, najbardziej aksamitny i bezpretensjonalny track ze wszystkich kompozycji, jakie słyszeliśmy na „Devotion”. Nie doświadczamy w nim ani trochę tego chłodu, jakim raczy nas Jessie, gdy śpiewa. Może mały przeciąg odczujemy jedynie na skądinąd znakomitym mostku. Ale w kombinacji z cieplutkimi zwrotkami i chorusami otrzymamy chyba najbardziej osobisty, a może raczej najmniej zdystansowany, song pięknej artystki, którego wypadkowa (?) temperatura wynosi optymalne 36.6 stopni Celsjusza. (Paweł Szygendowski)
The KDMS - Part Time Lovers
Najbardziej soczysty pod względem melodycznym i najbliższy vintage’owemu disco fragment „Kinky Dramas & Magic Stories” pozostał też chyba najmniej docenioną odsłoną projektu Kathy Diamond i Maksa Skiby. A przecież mamy tu do czynienia z jedną z najlepszych zwrotek, jakie popełniono w muzyce pop A.D. 2012: mięsisty, żywy bas tak dzielnie dotrzymuje tu towarzystwa ambitnie wspinającej się po nutkach wokalistce. Zimny, wycofany refren wcale nie odstaje, onieśmielając typową dla duetu elegancją. File under: classic disco. (Kuba Ambrożewski)
Kim Nowak - Prosto w ogień (feat. Izabela Skrybant Dziewiątkowska)
Sympatycy Bartka Waglewskiego zapewne pamiętają, jak w słynnym „Mówią bloki 2” ów artysta, będąc indagowanym w temacie inspiracji, z rozbrajającą szczerością przyznał, że po części prawdą jest zarzucane mu zżynanie z Mos Defa. Ale biorąc pod uwagę moment, w jakim sytuował się wówczas polski hip-hop, to wyznanie nie świadczyło na pewno o słabości - wręcz o otwartości artystycznej i odwadze. Dziś, w erze pełnej digitalizacji muzyki, może nasz kraj pod względem brzmieniowym jest trochę bardziej różnorodny, ale jawne inspiracje nadal stanowią atut (i stanowić będą chyba zawsze), pod warunkiem, że są dobrze zrealizowane. Bartek i jego brat wciąż wykazują się dobrym gustem i w zeszłym roku, wraz z Michałem Sobolewskim w ramach zespołu Kim Nowak, wypuścili singiel „Prosto w ogień”, gdzie tym razem trochę zżynają z The Dead Weather. Zresztą w kontekście tego utworu mówi się jeszcze o podobieństwie do pewnego popularnego polskiego zespołu bluesowego i rzeczywiście, wspierająca grupę wokalnie Izabela Skrybant Dziewiątkowska brzmi tutaj jak Mira Kubasińska (oprócz tego, że jestem w stanie doszukać się jeszcze podobieństwa do Alison Mosshart – w ramach odwołania do wcześniejszego porównania). Fisz, którego timbre wpasowuje się w taką estetykę najlepiej (chyba ma to po tacie), przepuszczony przez filtry całkiem przyjemnie podśpiewuje. Bębny zadziornie dudnią z głośników. Gitary trzeszczą. No i teledysk niezgorszy. Przyjemne w odbiorze. (Rafał Krause)
Leah LaBelle - „Sexify”
Po „Sexify” trudno nie zatęsknić za Złotą Erą popu przełomu wieków. Singiel namaszczonej przez Paulę Abdul uczestniczki amerykańskiego „Idola” dziarsko hopsa do przodu na długo nieugiętym motywie wyczilowanych rodesów, aż do przyjemnie znajomego mostka, na który – zupełnie jak w klasycznych produkcjach Pharrella – po prostu SIĘ CZEKA. Wszak konsekwentne korzystanie z palety wypracowanych przez lata brzmień i sztuczek również czyni prawdziwego artystę… Chociaż kto wie, czy nygus zwyczajnie nie wyciągnął z szuflady jakiegoś zakurzonego szkicu, który wytrwale przechowywał do czasu pojawienia się na scenie dość rezolutnej kandydatki na divę. Rezultat przydziału nad wyraz znakomity. (Jędrzej Szymanowski)
Mały Szu - Donald Tusk
Próbowałem przepchnąć to do podsumowania singlowego, ale niestety redakcja się nie poznała. Mamy tu zauważalny follow-upik do „Donalda Trumpa” Mac Millera (bicik kradziony przecież) połączony z prześmiewczą formą wycelowaną w wyskakujących jak Filip z konopi gimboraperów, których charakterystyczną cechą jest plecak, marne teksty, słabe skillsy i chęć szybkiego zaistnienia w rap grze. Mały Szu plecak nosi, ale umiejętności ma większe. Czy zrobił „więcej gówna” niż partia Donalda Tuska? To już każdy sobie odpowie, nie będę się mieszać w politykę. (Maciej Blatkiewicz)
Matthew Dear feat. Jonny Pierce - In The Middle (I Met You There)
„In The Middle (I Met You There)” to najlepsza tegoroczna piosenka Animal Collective. Zaraz, czy powiedziałem coś nie tak? Spokojnie, wszystko się zgadza, ponieważ poruszamy się na poziomie brzmienia tej uroczej kompozycji i mamy tu do czynienia z kilkoma nieco zbyt czytelnymi odwołaniami do znajomych patentów popularnego Kolektywu Zwierzaków. Jak na niespełna 4-minutowy utwór kilka odwołań to dosyć sporo. Warto więc uronić nieco słów na ten temat, zwłaszcza że piosenka jest poszkodowana – nie zmieściła się na „Beams” (przygarnęła ją EP-ka „Headcage”). Po pierwsze, Mateusza na wokalu zastępuje Jonny Pierce (wokalista The Drums, takiej tam jangle kapeli) – z głosu przypomina on nieco Aveya Tare’a, minus egzaltacja. Albo po drugie, koło 30 sekundy wchodzą syntezatorowe organy o znajomym rozmarzonym posmaku. W każdym razie im dalej w las, tym bardziej o wilku mowa, a wilk tuż, bo od Dearowskich sygnatur coraz gęściej. Dopiero więc gdy podkład klaruje swój ostateczny kształt na ostatniej prostej, Matthew dubluje Jonny’ego na wokalu i słyszymy już nachalne, psychotyczne klawisze pod wyeksponowanym, wielokrotnie złożonym rytmem, co pozwala nam zamknąć kwestię faktycznego autorstwa tej zwiewnej gałązki. (Michał Pudło)
Niwea - Tło
Jednym z problemów corocznych zestawień najlepszych singli jest kwestia uwzględnienia takich utworów jak „Tło” autorstwa Niwei. W końcu ciężko jest porównywać tego typu produkcje z wokalnymi wygibasami prominentów soulu, czy przebojowością tanecznych beatów. Jednocześnie wysoki poziom artystyczny takich kawałków zachęca do zwrócenia na nie uwagi. Problem z Niweą jest przede wszystkim taki, że nieosłuchany odbiorca, nastawiony zwłaszcza na dźwiękowe doznania, musi najpierw przebić swoistą percepcyjną błonę, którą obrośnięta jest estetyka tej muzyki. Mam na myśli głównie specyficzny wokal Wojtka Bąkowskiego i kwestię wyczucia lub oswojenia się z charakterem jego nawijki (jeżeli tak to można w ogóle określić). Tym bardziej, że w wypadku tego poznańsko-wrocławskiego duetu, tekst jest punktem centralnym wokół którego wszystko się kręci.
Choć rytmiczny trans to cecha reprezentatywna zespołu, to utwór „Tło” wybrzmiewa nadzwyczaj hipnotycznie, na pewno bardziej niż najsłynniejszy debiutancki singiel „Miły młody człowiek” (ten drugi był kawałkiem z dość szybkim tempem), a to zaleta, bo wokalista Niwei bardzo dobrze prezentuje się w towarzystwie takiej odsłony dźwiękowej. A trzeba wspomnieć, że Bąkowski jest jednym z najbardziej osobliwych poetów na rodzimej scenie muzycznej (zresztą jego działania artystyczne w ramach innych dyscyplin kultury także mocno się wyróżniają i stanowią razem integralną całość, która obraca się wokół podobnej tematyki). Jego charakterystyczny styl dobrze akcentowany jest również w „Tle” – fascynacja mową potoczną w guście Białoszewskiego, wtrącane partykuły (firmowe „No!”) i naśladowanie języka dziecięcego (mistrzowskie „Wyjdzie Wojtek na dwór?/Nie wyjdzie, nie ma Wojtka”) z jednej strony przyprawiające o uśmiech, a z drugiej recytowane ze śmiertelna powagą, szerzą niepokojącą aurę. Ale oczywiście niczym byłoby to wszystko bez muzyki Szczęsnego, która mimo wspomnianej wagi tekstu w twórczości Niwei, stanowi jej komplementarny element. Ów producent celnie rozpoznaje rejony estetyczne liryki zespołu i zgrabnie nawiązuje do nowej fali, akompaniując zimnem elektronicznych klawiszy. Żółte światło w oknach bloku, brudna klatka schodowa, dogasająca jarzeniówka – te skojarzenia, charakterystyczne dla duetu, zostały mądrze skondensowane w opisanym singlu. To w zupełności wystarczy, żeby pokochać Niweę, nawet po wysłuchaniu wyłącznie tego utworu. No. (Rafał Krause)
Skubas - Linoskoczek
Ciekawostką jest, iż za produkcję pierwszej, poważnej polskiej produkcji w stylu nowoczesnego folku, zbliżającego się w rejony Bon Iver, wziął się pionier electro-popu w naszym kraju, czyli Andrzej Smolik. Choć cała płyta „Wilczełyko”, mimo że niezła, przemyślana i niezwykle elegancka, nie do końca powinna zadowalać gusta wykształcone na najlepszych, zagranicznych, folkowych albumach. Ale sam „Linoskoczek” to rzecz w skali światowej naprawdę klasowa. Skubas (niegdyś Sqbass) odnalazł sposób idealny na połączenie melancholijnego rozmarzenia, artystycznego autentyzmu i wyrafinowanego liryzmu (niesamowity tekst piosenki!). Tak ujmujących, pięknych utworów nie tylko u nas, ale też na bardziej rozwiniętych rynkach muzycznych nie zdarza się znowu tak wiele w skali roku. (Kasia Wolanin)
Spaceghost Purrp - Tha Black God
A$AP Rocky i SGP wystartowali z podobnego poziomu i z podobnym zamiarem - by zmienić rapgrę i zarobić kupę kasy (pracowali nawet razem na „LiveLoveA$AP"). Rocky dzięki bitom Clamsa Casino przebił się do szerszej świadomości i dzisiaj jest supergwiazdą na zupełnie normalnych podkładach, Spaceghost Purrp ze swoim autorskim recyklingiem tzw. taśm Memphis wciąż tkwi we względnym podziemiu. „Tha Black God", pochodzący z mixtape'u „God Of Black", to zdecydowanie jeden z najlepiej nawiniętych i wyprodukowanych numerów rapera. Ponury, snujący się powoli w kodeinowym zamroczeniu, ma zaskakująco chwytliwy refren, a flow SGP nie zostawia wątpliwości, kto z dwójki wymienionej na początku bardziej zasługuje na poklask. Szkoda, że na wydanym w 4AD albumie „Mysterious Phonk: The Chronicles of SpaceGhostPurrp" podjęto kontrowersyjną decyzję, by pierwotne lo-fi zmasterować do cywilizowanego poziomu, co ewidentnie nie służy muzyce SGP. Ma być surowo! (Paweł Klimczak)
Todd Terje - Inspector Norse
Sztos #2 roku według XLR8R, sztos #2 roku według Resident Advisor – każdy twórca elektroniki z początkiem 2012 brałby taki rezultat w ciemno. Do tego niezły, emocjonalnie podejrzany klip, w którym oglądamy jeden dzień z życia sympatycznego, nieco też budzącego litość norweskiego lunatyka. Todd Terje wchodzi w nowy rok bez wyrzutów sumienia, mimo że w poprzednim nagrał jedynie malutką EP-kę „It’s The Arps”, gdzie Inspektor całkowicie zasłużenie zajmuje czołową pozycję. Co do fenomenu utworu, mam w zasadzie tylko jedną hipotezę objaśniającą to, co się stało: „Inspector Norse” ujął żiri obu portali (i nie tylko, mnie również) radością beatu. Co to dokładnie znaczy, nie mam pojęcia, w każdym razie stoicka celowość łączy się tu z nieskazitelnym stylem analogowej dyskoteki, a miarodajny rytm i pofałdowane syntezatory, rodem z Pegasusa lub klasyki Nu-Disco, są chyba w stanie naładować akumulator cieżarówki. Instant classic. (Michał Pudło)
Tres.B - Like Is
Duńsko-angielsko-holendersko-amerykańsko-polska grupa muzyczna po latach mniej lub bardziej ciekawych poszukiwań zdaje się w końcu odnalazła recepturę na coś nie tylko solidnie wpadającego w ucho, ale naprawdę przekonującego i stuprocentowo przebojowego. Tres.B w świetnym zwiastunie swojej najnowszej płyty zorganizowali fajowe małżeństwo różnych odcieni elektroniki: downtempo czy trip hopu, z gitarowym podkładem i popowym rozmachem. A Misia Furtak nie pierwszy raz udowadnia, że wokalistką jest nie tylko świetną, ale też charyzmatyczną. (Kasia Wolanin)
We Call It a Sound - Sun Antonio
Przyznam, że gdybym nie natknął się na ten klip, to pewnie nie zainteresowałbym się albumem „Homes & Houses”, który okazał się być dla mnie najlepszą tegoroczną polską propozycją – i z tego miejsca całość z czystym sumieniem polecam. Misternie utkana, w pełni syntezatorowa i zupełnie niesinglowa kompozycja rozpoczyna się cofniętą w takcie wokalizą (podobną do mikrofonowych praktyk The Weeknd czy How To Dress Well), która po chwili przechodzi w silnie zrytmizowaną, niepozbawioną melodyki melodeklamację, by po skumulowaniu napięcia pchnąć numer w roztańczony finał, który zaskakująco płynie w basowym vibe'ie rodem z wydawnictw Night Slugs. Stąd do dziś nie rozumiem „avant-popowego” tagowania grupy, bo tak jak tu chyba nikt jeszcze w tym kraju nie zdążył grać. A co do teledysku – sprawdźcie, jak świetnie ten świeży utwór funkcjonuje w stroboskopowym klipie. (Mikołaj Katafiasz)
Komentarze
[25 lipca 2013]
[10 stycznia 2013]