Inteligentny pop?

Moda na pop weszła w fazę dojrzałej stabilizacji - skończyła się rewolucja, zaczęła codzienność. Niezmienne pozostaje tylko jedno: sam termin „pop” jest wiecznie passé.

Swego czasu środowisko opiniotwórczych dziennikarzy muzycznych dokonało trafnej analizy kondycji muzyki popularnej. Przewidując, że okresowa zadyszka rocka stopniowo zmieni się w przymusowy bezdech, odwrót od kreatywności i kult schematów, niektórzy krytycy skierowali swoją uwagę na zakurzony od dawna pop. Ta ideologiczna wolta oddawała klimat na światowym rynku. Stopniowo – a ewolucja zaczęła się gdzieś na wysokości fenomenu „Fever” Kylie Minogue – popowe gwiazdki przestawały być, zarówno dla krytyków jak i słuchaczy, wstydliwą przyjemnością.

Dzisiaj, parę dobrych lat później (w epoce, w której jeden rok potrafi do góry nogami wywrócić mody) wydaje się, że pop ugruntował swoją mocną pozycję. Nie króluje tylko w wątpliwych dyskotekach (przypomnijcie sobie pop pierwszej połowy lat 90.!) – wdarł się na salony i postanowił chyba zostać tam na dobre. Paradoksalnie, najbardziej charakterystycznym potwierdzeniem tej tezy jest fakt, że sam pop zdążył już złapać zadyszkę. A żeby złapać zadyszkę, trzeba najpierw nieźle się napocić i biec, biec, biec…

„A jednak…” chciałoby się powiedzieć (roztaczając aurę wątpliwych wątpliwości) i byłoby to całkiem na miejscu. Czytałem ostatnio kilka wywiadów z gwiazdami; pośród ich wypowiedzi a propos nowych dokonań, często pojawiała się zabawna auto-definicja – gwiazdy zapytane o gatunek/stylistykę/klimat odpowiadały: „inteligentny pop”. No cóż, niby nic w tym dziwnego, „a jednak…”. Z „inteligentnym popem” jest jak z demokracją – jej dookreślanie zdaje się zabijać samą istotę zjawiska. Gdyby poprosić starożytnych o ocenę naszej demokracji przedstawicielskiej pewnie pokręciliby z niedowierzaniem głowami. „Inteligentny pop”? A cóż to takiego?

Problem jednak nie w tym, że pop z założenia jest głupi – bo przecież *nie jest* - lecz w tym, że ktoś nam tę definicję wmówił. Więcej: wbił ją do głów, głębiej niż głęboko, aż, koniec końców, uwierzyliśmy, że co do zasady piosenka/płyta popowa to zaprzeczenie inteligencji w muzyce. Od paru lat pop jest na salonach, ale przecież tylko „inteligentny pop”. Coraz większa liczba fanów indie słucha popu, ale zapytani, odpowiadają: „inteligentnego popu, rzecz jasna”. Co zabawniejsze, ta łatka pasuje tylko tutaj. Nie ma „inteligentnego rocka”, jest najwyżej „ambitny”. Ale „ambitny” to określenie raczej formy niż treści. Nikt nie zarzuca prostym piosenkom AC/DC głupoty, choć przecież „Wholle Lotta Rosie” jako pean na cześć „doświadczeń seksualnych z otyłą kobietą” (cytat za Wikipedią) nie jest to poziom, powiedzmy, „Traktatu logiczno-filozoficznego”. Ani też nikt nie próbuje mówić „inteligentny jazz”. Hmm, „inteligentny jazz” – śmiesznie, prawda?

Pop z samej nazwy pretenduje do bycia sercem muzyki POPularnej – pop jest w środku, a wszystkie inne gatunki kręcą się dookoła. Atak na pop - choć przecież czarno na białym widać, że dzisiaj przypadek łatki dotyczy tylko tego gatunku - jest atakiem na całość świata popularnego. Kto, gdzie i kiedy zaczął wkładać nam do głów wizerunek popu, jako antyintektualnego? Odpowiedź brzmi: niemal wszyscy, od zarania, od samego początku, kiedy ukuto termin „kultura popularna”. A istota połajanki tkwi u podstaw: ktoś kiedyś wytyczył przez środek gustów publiczności wątpliwą granicę i to, co po jednej jej stronie nazwał „popularnym”, to zaś, co po drugiej – „WYSOKIM” (vide „wysoka kultura” et consortes). Z całym szacunkiem, bo ów ktoś był zapewne wybitnym myślicielem, filozofem kultury etc., ale już sam podział jest ułomny. Dlatego ułomna musi być także idąca za nim argumentacja! Na szerszą polemikę nie ma tu miejsca, ale obalmy jeden, zasadniczy mit: jeśli się stawia po jednej stronie „popularne”, to należałoby po drugiej (z leksykalnego punktu widzenia) umieścić „niszowe”. Zestawienie „popularne/wysokie” to zestawienie tak samo trafne jak „ciepłe/bordowe” (oczywiście termin „wysokie” bywa używany wymiennie z terminem „elitarne”. I tu jednak zestawienie „popularne/elitarne” wydaje mi się niewłaściwe. Określenie „elitarne”, idąc za rozumowaniem słownika, wyraźnie wartościuje – ustawia to, co „elitarne” na pozycji „dostępnego wybranym, ekskluzywnego”). Co gorsza, nieliczni obrońcy naszej sprawy (np. Richard Shusterman, amerykański pragmatyk) podążają, chyba zresztą nieświadomie, tym tropem. Z tego powodu, niemal cała ich argumentacja, staje się wręcz potwierdzeniem tezy: „popularne”, jedynie w wyniku rozwoju i wysiłku staje się „pozytywnym” – co do zasady jest zbudowane na wadach i uproszczeniach.

„A jednak” jest w tym wszystkim choć jeden aspekt pozytywny – mimo poczucia winy, coraz większa liczba artystów chce grać pop, „inteligentny” oczywiście. Nawet w Polsce. Janusz Radek w wywiadzie dla „TeleTygodnia” mówi, że wielokrotnie kuszono go możliwością śpiewania w zespole rockowym czy jazzowym. On jednak woli swoją „poślednią” muzykę. Dziękujemy ci Januszu…

PS – zainteresowanym „poważnym spojrzeniem akademickim” polecam lekturę fragmentów „Estetyki pragmatycznej” Shustermana. Język nie gryzie, a autor (prócz stawiania oryginalnych tez) prześwietla historię sporu, wskazuje głównych krytyków kultury (w tym muzyki) popularnej i ich argumenty.

Paweł Sajewicz (2 lutego 2008)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także