Czarownice popkultury
Kiedy byłam mała, chciałam być jak Britney Spears. Siadałam przed komputerem, odpalałam jej płyty, abstrakcyjne wyświetlacze w Windows Media Player i naśladowałam jej głos. Bardzo prawdopodobne że dzięki Britney postanowiłam nauczyć się angielskiego. Nieco później przyszła fascynacja Avril Lavigne. Nie mogłam wręcz uwierzyć, że można samemu tworzyć muzykę, grać na instrumentach, wyrażać emocje, mieć pryszcze. Myślę, że gdzieś w tym momencie zaczął powoli kiełkować we mnie feminizm. Zaczęłam grać (bo grać to za dużo powiedziane) na gitarze i bawić się rytmicznym słowem. Wkrótce do akcji wkroczyły Joan Jett, Patti Smith i Courtney Love – nieidealne, nieokrzesane i głośne. Nigdy nie opanowałam sztuki wrzasku, a na punk rocka, wbrew moim marzeniom, za bardzo lubię melodię – ale dzięki nim zrozumiałam, że mam dużo powodów do krzyku, że w gruncie rzeczy jestem wkurzona. Potem pojawiły się Regina Spektor, Fiona Apple i Ellie Rowsell – enigmatyczne i kreatywne. W końcu Mariah Carey i Whitney Houston – nieco tragiczne, ciężko pracujące na swój sukces. Mniej więcej na tym etapie znajduję się teraz, czyli chciałabym być wszystkim na raz – piękna, ale prawdziwa, z ogromnym talentem muzycznym i skalą głosu, kreatywną, ale z wyjątkową osobowością. Nie ma łatwo i naprawdę można się nieźle spocić, żeby sprostać oczekiwaniom społeczeństwa, tym głupim standardom, a w efekcie także swoim oczekiwaniom wobec siebie.
Problem funkcjonowania kobiet w branży muzycznej to temat rzeka. Wyszczególnić na pewno trzeba trzy aspekty – bagatelizowanie, niedocenianie i podwójne standardy. Mężczyzna z problemem alkoholowym, w towarzystwie wielu kobiet, niechlujny, ubrany w t-shirt i jeansy, niekoniecznie w dobrej formie wokalnej – jest ok, a wręcz super. Gwiazda, rock and roll, udręczona dusza. Tymczasem: Amy Winehouse czy Courtney Love to ćpunki, bo kobietom nie wypada. Wszyscy dziwią się dlaczego Billie Eilish ubiera oversize’y, a kiedy do mediów trafiają jej zdjęcia w bluzce z dekoltem, w komentarzach dzieje się istne szambo. Taylor Swift pisze piosenki o mężczyznach, a media kreują ją jako wyjątkowo rozwiązłą, bo tylko w ten sposób buduje karierę. Gdyby nie jej obiekty zainteresowań, w ogóle by jej nie było. Last but not least: jakie ma w ogóle powody do smutku ta Ariana, z takim stanem konta nie miałbym czasu na troski. Oczywiście, branża rozrywkowa w ogóle nie jest łatwa, natomiast prawdą jest, że mężczyźni mogą się mniej starać. Słowami Taylor Swift: Mam dość biegania najszybciej jak potrafię. Myślisz, że dobiegłabym tam szybciej, gdybym była mężczyzną? To tak w dużym skrócie.
Jeśli to nie wystarcza, posłużę się danymi z raportu Annenberg Inclusion Initiative na temat m.in. sytuacji kobiet na rynku muzycznym. W latach 2012-2019 kobiety nominowane w najważniejszych kategoriach Nagrody Grammy stanowiły jedynie 21,7%. Jest to po prostu przykre. Raport pokazuje także, że w branży funkcjonuje nie tylko mniej artystek w stosunku do płci męskiej, ale także mniej producentek, songwriterek, i tak dalej. Reprezentacja w mediach jest niezwykle istotna, ważne aby obecne w nich były kobiety, osoby o różnych kolorach skóry, mniejszości seksualne, niepełnosprawni, etc., aby każdy wiedział, że nie jest sam na świecie.
Pamiętam, że kiedy Britney ogoliła głowę, przeraziłam się, bo to był pewien symbol popkultury, który został zniszczony przez kogoś na świeczniku. Do dziś wydarzenie to ma przypisany status mema, a dla mnie nadal nie jest to zabawne. Świadkowie twierdzą, że podczas golenia Britney powiedziała: Nie chcę, żeby ktoś dotykał moich włosów. Jestem zmęczona. Wtedy świat prezentowany w mediach wyglądał jak sklep ze słodyczami, w którym nikt nie miał ochoty na mówienie o rzeczach przykrych, takich jak kondycja psychiczna. Minęło 14 lat, a Britney Spears jest osobą ubezwłasnowolnioną. Nie można powiedzieć, że ze zmarnowanym życiem, ale mam wrażenie, że go nie przeżyła. Myślę, że po prostu istniała i istnieje, a branża i media wyzbyli ją tożsamości, wkładając w zewnętrzną powłokę nowe, opłacalne treści. Jedną z najsmutniejszych rzeczy jakie widziałam, było nagranie paparazzi z momentu, kiedy Britney była zabierana przez pogotowie po załamaniu psychicznym, a osoby z kamerami próbowały się dostać do środka.
Naprawdę uważam takie utwory jak „Oops I did it again” za najlepszej jakości muzykę pop, wyjątkowo dobrze wyprodukowaną i ustanawiającą pewne standardy w muzyce popularnej jakie znamy dziś. Podobno rewolucja zjada własne dzieci i tak też było w tym przypadku. Księżniczka popu została pokonana przez własne królestwo, a raczej przez swoją służbę.
W 1997 roku Fiona Apple wygłosiła kultową już przemowę przy okazji odbierania nagrody MTV VMA. Skrytykowała formułę tradycyjnie przygotowanych gadek, grzecznych podziękowań. Chwila ta wprowadziła prawdziwość i emocje, gdy Apple stwierdziła: Chcę powiedzieć, że nie powinniście sugerować się tym co my uważamy za fajne. Bądźcie sobą. Tak też zrobiła. Chociaż jej albumy do dziś są dużymi wydarzeniami w świecie muzycznym i ciepło przyjmowane przez krytyków, MTV raczej powiedziało: do widzenia. Po sukcesie utworu „Criminal” z 1996 roku Fionie Apple chciano przypinać pewne łatki: kobiety pięknej, tajemniczej, nieco w stylu Lolity, raczej mocno nadwrażliwej. Chociaż album „Tidal” to dzieło wyjątkowe, mam wrażenie, że Apple rozwinęła skrzydła dopiero po zerwaniu z popularnością gwarantowaną przez MTV.
O Courtney Love powiedziano i napisano już wiele. Można stwierdzić, że żyje ona w symbiozie totalnej ze skandalem i kontrowersją. Czasami przybiera to wręcz wyraz absurdalny. Kiedyś zastanawiałam się: po co ona to robi? Dlaczego nie zajmie się po prostu muzyką? Odpowiedź brzmi: Courtney Love nie jest wybitną wokalistką, nie jest wybitną gitarzystką i nie taka jest jej rola. Courtney Love to wyprowadzająca z równowagi postać, która istnieje, żeby przekraczać granice i irytować. Myślę, że wiele zrobiła dla społecznie przyjętego wizerunku kobiety. Mam wrażenie, że otworzyła dla kobiet wiele drzwi, a wręcz je wyważyła. Oczywiście, zapłaciła za to cenę figurowania w świadomości społecznej jako niezbyt urodziwej narkomanki, która jest głośna i zabiła swojego męża.
Amy Winehouse miała potwornego pecha, nie tylko w sferze miłosnej. Jej cierpienie było viralowe, a wszystkie potknięcia dokumentowane na YouTubie. To jedna z najtragiczniejszych postaci popkultury obok Judy Garland czy Marylin Monroe. Wierzę, że wiele mogła jeszcze zrobić dla sztuki i ta świadomość jest naprawdę smutna. Kiedy myślę o Winehouse, myślę o jej wyjątkowości, smutku i talencie. Żałuję, że nikt nie zdołał, a może nie chciał, jej pomóc.
Największe talenty ludzkości to ocenianie i szufladkowanie. Są kobiety brzydkie jak PJ Harvey. Są kobiety dziwne jak Bjork. Są kobiety nienormalne jak Sinead O’Connor. Są kobiety przynoszące wstyd innym kobietom jak Steve Nicks. Są też te sztuczne jak Ariana Grande. Są też takie, które się skończyły jak Mariah Carey.
Myślę, że odbiorcy popkultury są bezlitośni. Obraz kobiety w oczach społeczeństwa nadal opiera się głównie na nadwrażliwości, emocjach, zbytnim przejmowaniu się opiniami. Cóż, może gdyby społeczeństwo nie było tak prędkie do oceniania i spłycania, sytuacja wyglądałaby inaczej. Aktualnie wiele się zmienia w tej materii, ale praca wykonywana przez kobiety nadal jest spłycana do urody. Nadal kobieta w świecie kultury jest uznawana za starą po 35. roku życia. Jeśli któraś z kobiet odważy się na głośne mówienie o tych problemach, zostaje to uznane za szukanie uwagi. Chciałabym, żeby ludzie nauczyli się słuchać: myślę, że wtedy świat byłby trochę lepszy.
Komentarze
[6 września 2022]
[16 października 2021]
[29 marca 2021]
[26 marca 2021]
[14 marca 2021]
Kobiet jest mniej w branży muzycznej, bo mniej ich się tam pcha. Na siłę ma być wszystkiego po równo?
co za infantylna pisanina...
[14 marca 2021]
Kobiet jest mniej w branży muzycznej, bo mniej ich się tam pcha. Na siłę ma być wszystkiego po równo?
co za infantylna pisanina...
[9 marca 2021]
[9 marca 2021]