Ocena: 8

The Flaming Lips

At War With The Mystics

Okładka The Flaming Lips - At War With The Mystics

[Warner Bros.; 4 kwietnia 2006 2006]

The Flaming Lips to temat obszerny ponad stan, jaki fundują nam czasy dzisiejsze. Potworna wielość muzyki powszechnie dostępnej sprawia, że w naszych oczach jej uśredniony poziom nieustannie wzrasta. Jednocześnie jak gdyby ubywa ludzi z prawdziwego zdarzenia: jedni, co naturalne, umierają, drudzy starzeją się obleśnie i kiepsko, jeszcze trzeci kreowani na mesjaszów swojego pokolenia posiadają charyzmę magnetycznej figury szachowej, czyli nie posiadają. Sytuacja ludzi starych, takich, którzy budzą współczucie i litość wśród współpasażerów autobusu linii... jest podobna i inna zarazem od sytuacji naszego starzejącego się świata. Przez lata gromadzi się przedmioty, zdarzenia, uczucia, poznaje się ludzi, by w pewnym momencie to wszystko tracić, a jeszcze dwa lata temu była na zebraniu absolwentów, a dziś jej ostatni pochówek. Telefony, których się nie odbiera i pogrzeby, na które się nie chodzi. „Czy zdajesz sobie sprawę, że wszyscy, których znasz umrą pewnego dnia?”. Jest to zadziwiająco przykre.

Wayne Coyne jako jeden z nielicznych zrozumiał starość, ten stan kiedy przeszłość zlepia się w jedno, a rzeczy zaczynają przemijać. „At War With the Mystics” jest tego odzwierciedleniem – melanż przeróżnych stylistyk ma ostatecznie cel, który przekracza zwyczajowe dostarczenie słuchaczowi rozrywki. Wojując z mistykami Coyne ustawia się wobec historii muzyki jako osobny podmiot i jako jej ogniwo: element aspołeczny, obserwator, szyderca rozkochany w ludziach, najbardziej cool spośród wszystkich. „Goin’ On” – oda do trwania, piosenka o miłości (albo o fanatyzmie albo o terroryzmie, nie ma to znaczenia) z banalnym credo „uznajmy, ze to po prostu kolejny dzień”, a brzmi szczerze, bo komunały Coyne zawsze potrafił przekazać. Rozbudowywał harmonie, piętrzył fakturę, rozszerzał brzmienie, ale gdzieś zawsze kryła się naga prawda, tu wyrażona w samym finale.

Zarzut, nieco niedorzeczny, brzmiał tak: Flaming Lips nawet nie starali się uzyskać jedności formalnej. Ich płyta bierze zewsząd, ściąga i kradnie, lecz bez idei naczelnej, na czuja, Funkadelic vs Beck via Zappa i czemu to ma służyć? Ależ oczywiście że jest w tym głęboki sens. Powinniśmy się wszyscy cieszyć, ze ktoś postanowił nas uwiecznić i unieśmiertelnić, sfotografować i nagrać, że miał w sobie tyle odwagi by o tym nie mówić, nie chwalić się, nie łasić się do krytyków i nie wystawiać piersi do orderów. Coyne nie tworzył „historii muzyki epokami i alfabetycznie”, ale zarejestrował stan świadomości wszystkich nas w masie i stan świadomości każdego nas z osobna za lat pięćdziesiąt. Czy zamiast kręcić nosem, nie powinniśmy dziękować, tym bardziej że nie ma nawet dźwięku, którego powinniśmy się wstydzić. Misterniej skonstruowanej, wielopoziomowej popowej płyty długo nie uświadczymy. Momentami dorównujące „The Soft Bulletin”, choć pozbawione świeżości tamtego albumu, „At War with the Mystics” jest póki co wydarzeniem roku.

Można chyba to prędko wychwycić. Ja doświadczyłem niezwykłości tego dzieła przy pierwszym odsłuchaniu „Pompeii Am Gotterdammerung”. (Coyne i Drozd pozostawiają irytującą dwuznaczność – Pompeje i Zmierzch Bogów – czy w tym połączeniu jest coś więcej poza sumą słów i nawiązaniem do twórców „Dark Side Of The Moon”?). Z linią basu wziętą z „One Of These Days” oraz mellotronem przywołują w sposób oczywisty Pink Floydów, po to chyba tylko by pokazać ich schyłkowość, wpisaną już w ich największe dzieła. Jeśli jeszcze istnieje coś takiego jak space-rock, to wzorem jest ten jeden utwór. Jak gdyby na podobnej półce leży jedyna instrumentalna kompozycja w zestawie – „The Wizard Turns On...” – odpowiedź na „5*4=Unity” Pavementu z jednej strony, zniekształcone King Crimson z drugiej.

Trzy piosenki jakoś tam promowały tę płytę i każda jest po prostu wzorowym singlem. Najbardziej niepozorne „Mr. Ambulance Driver” urzeka w końcu prostotą czegoś co moglibyśmy nazwać tradycyjnym indie. „The W.A.N.D.” to po prostu „Owner Of A Lonely Heart” XXI wieku. „Yeah Yeah Yeah Song” rozochoca i rozbudza, zresztą tak jak następujące po niej „Free Radicals”, bliskie Funkadelic z ich kanonicznego „Maggot Brain” („Can You Get To That” się kłania). Lecz to co nie szokuje wcale, a wciąż przy tym cieszy, że nr 1 na liście Billboardu mogłoby być co najmniej jeszcze „Haven’t Got A Clue” z refrenem półrocza (poza „Funeral” Band Of Horses oczywiście) oraz pierwsza cześć „The Sound Of Failure”, gdzie na uboczu rozwija się gitarowy temat, który sam stanowić by mógł zalążek czegoś wartościowego. Zresztą to jak rozprowadzają oni motywy (zupełnie śliczniutki w środku „Vein of Stars”) to inna już historia, zasługująca na osobny artykuł, całościowo obejmujący wirtuozerię kompozytorską Flaming Lips.

Wpadłem na początku w smutny i patetyczny ton, ale czasem tak po prostu jest – jakoś siermiężnie i refleksyjnie. Coyne nie oferuje nam żadnego łatwego panaceum, mówi tylko, że ze w końcu trzeba się ze wszystkim pogodzić i „trwać”. Wielkość kryje się gdzie indziej, w muzyce, ale muzyka, która jest wielka sprawia, że każde wypowiedziane słowo brzmi po dwakroć donośniej.

Jakub Radkowski (8 kwietnia 2006)

Oceny

Tomasz Tomporowski: 9/10
Jakub Radkowski: 8/10
Kasia Wolanin: 8/10
Maciej Maćkowski: 8/10
Piotr Szwed: 8/10
Kuba Ambrożewski: 7/10
Paweł Anton: 7/10
Piotr Wojdat: 7/10
Przemysław Nowak: 7/10
Kamil J. Bałuk: 6/10
Średnia z 31 ocen: 7,96/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także