Fripp & Eno
The Equatorial Stars
[Opal; 28 marca 2005]
Choć stworzenie przez Briana Eno oprawy dźwiękowej dla systemu Windows mogłoby zostać uznane przez miłośników Che Guevary za służalczość wobec systemu obszarniczo-kapitalistycznego, a wspierana przez niego brytyjska Partia Liberalna oddalona jest o lata świetlne od założeń ideologicznych trockizmu, to wciąż zasługuje on na miano permanentnego rewolucjonisty. Eno wzniósł sztandary muzycznego postępu na początku lat 70. i nie zwinął ich na dobre do dziś. I choć jego postępowy krok nie jest już tak dziarski jak ongiś, to wciąż stać go na odważne eksperymenty („Bell Studies for the Clock of the Long Now” sprzed 3 lat); wciąż potrafi realizować ambitny pop na przyzwoitym poziomie („Another Day on Earth”) i wciąż wykazuje niezwykłą artystyczną aktywność (w roku ubiegłym brał udział w trzech projektach a niebawem ukazać ma się jego kolejny album zrealizowany we współpracy z Paulem Simonem).
Jednym z ostatnich przedsięwzięć Eno było odnowienie współpracy z towarzyszem Robertem Frippem - kolejnym specjalistą od rozsadzania muzycznych konwencji. Duet ten zrealizowanymi na początku lat 70. płytami „No Pussyfooting” i „Evening Star” przetarł szlaki dla rozwiniętego później przez Eno ambientu, wprowadzając kombinację subtelnych, melodyjnych partii gitary Frippa z zapętlonymi, taśmowymi efektami i przestrzennymi, eterycznymi aranżacjami Eno. "Equatorial Stars" podejmuje ten trop urozmaicając jednocześnie wspomnianą formułę. Otwierająca album ośmiominutowa „Meissa”, w której rozedrgany, jakby zacinający się repetytywny motyw przeplata się z kołyszącym się między wysokimi a niskimi rejestrami brzmieniem gitary Frippa rozwiewa wszelkie wątpliwości co do sensu tej wskrzeszonej kolaboracji. Dwa następne utwory to czas finezyjnej dominacji Frippa - zdobiona oszczędnym klawiszowym akompaniamentem „Lyra” oraz „Tarazed” to najspokojniejsze, a jednocześnie najbardziej przypominające wcześniejsze produkcje duetu (zwłaszcza „Evening star” fragmenty tego albumu. W dalszej części płyty do ofensywy przechodzi Eno zastępując swe paswyne, kontemplacyjne pejzaże z pierwszej części albumu bardziej absorbującymi tłami. „Lupus” wyraźnie odcina się od frippowsko-enowskich tradycji z lat 1973-75, wywołując skojarzenia z wcześniejszymi solowymi ambientowymi albumami Eno - ograniczona rola gitarzysty King Crimson sprawia jednak że jest to najsłabsza kompozycja na „Equatorial stars”. Nowością jest także pojawienie się wyraźniejszych struktur rytmicznych - w najbardziej zaskakującym, dynamicznym jak na klimaty, do których przyzwyczaili nas obaj panowie „Altair”, słychać wręcz echa ich współpracy z Talking Heads.
Stylistyczne innowacje na „Equatorial stars” nie stanowią co prawda przełomu na miarę skoku przez płot Wałęsy, ale sprawiają, że album jest czymś więcej niż tylko sentymentalnym wspomnieniem przeszłości. Ironiczne uśmiechy jakie pojawiają się przy okazji nowych wydawnictw rówieśników Eno i Frippa są w tym przypadku nie na miejscu - tym panom nie trzeba jeszcze ustępować miejsca w tramwaju.