The White Birch
Come Up For Air
[Glitterhouse Records; 3 listopada 2005]
Jakoś na screenagers.pl do tej pory nie było nam specjalnie po drodze z grupą Kings Of Convenience. Przy okazji nowej płyty ich rodaków z The White Birch można te braki w niewielkim stopniu nadrobić. Nie da się bowiem mówić o twórcach krążka „Come Up For Air” bez szerszego kontekstu, w którym zawiera się norweski duet. Poszczególne skandynawskie kraje mają swoich pewnego rodzaju sztandarowych wykonawców, reprezentujących rodzimą scenę na zewnątrz. W przypadku Danii możemy mówić choćby o The Raveonettes, Szwedzi ostatnimi czasy zaatakowali nas bezbłędnym Dungen, a jeśli chodzi o Norwegię to właśnie Kings Of Convenience jest jednym z bardziej znanych i docenionych zespołów po obu stronach naszego globu. Pełen urokliwej zwiewności band oczarował publikę rozkosznymi singlami (choćby niedawno „I’d Rather Dance With You”), świetnymi kolaboracjami (Leslie Feist na „Riot On An Empty Street”) i przede wszystkim lekkim stylem stanowiącym o ich wyjątkowości. The White Birch w poszukiwaniu luki w nurcie minimalistycznego popu wymyślili sobie chyba, że będą wypadkową stylu cenionych Kings Of Convenience i jeszcze bardziej cenionych Sigur Rós. Nie da się ukryć, że nie wszystko im w tym wypadku wyszło.
Z poprzedniego, drugiego w dyskografii Norwegów krążka „Star Is Just A Sun” pamiętam jedynie monotonię snującą się przez wszystkie utwory, ospałe tempo i usypiający wokal Olata Flottuma. Na „Come Up For Air” niewiele się zmieniło, a zdawało się, że zespół w końcu zaczął podążać w dobrym kierunku. Promujące nowe wydawnictwo „Seer Believer” wyraźnie zerwało z patetyczną melancholią poprzednich nagrań The White Birch. W brzmieniu utwór dalej jest nieco ociężały, ale całość nadrabia sympatycznym i ciepłym wokalem. Niestety dalej norweskie trio staje się mniej lub bardziej sigurrosowskie, momentami jedynie nawiązując do bardziej przyziemnych, mniej usypiających stylistyk (króciutkie „We Are Not The Ones”). Jeśli ktoś miewa problemy ze snem, krążek „Come Up For Air” jest pozycją wprost dla niego wymarzoną.
W praktyce nowa płyta skandynawskiej formacji miała łączyć w sobie oniryczną melodyjność, nastrojowość i niejaki sound of silence („Quiet Is The New Loud” jak głosi tytuł jednego z albumów Kings Of Convenience). Problem jednak w tym, że norweskiemu trio brak zarówno choćby krzty magii charakterystycznej dla muzyki Islandczyków z Sigur Rós, jak i obca jest im zwiewna przebojowość cechująca ich rodaków. Praktyka pokazuje jednak, że minimalistyczna melancholia zawsze jest w cenie i dlatego The White Birch powinni znaleźć swoich amatorów. Szkoda tylko, że Norwegowie bazują na zgranych, dość nudnych schematach zamiast smęcić nam z klasą. Póki co nie nadrobią oni nic dystansu, który tracą do Kings Of Convenience, choć swoją nową płytą uczynili niewielki progres. Może jest jeszcze szansa, że panowie Flottum, Almendingen i Rogde w końcu dostrzegą, że brzmią nieciekawie i należałoby coś zmienić, aby nie przypominać Sigur Rós. Prognozuję, że być może stanie się to na poziomie ich piątej płyty.