Ocena: 8

Belle And Sebastian

The Life Pursuit

Okładka Belle And Sebastian - The Life Pursuit

[Rough Trade; 6 lutego 2006]

Marka Belle And Sebastian w dziesięć lat po wydaniu „Tigermilk” i „If You’re Feeling Sinister” należy do najwytrawniejszych. Tego, że ich pierwsze dwa albumy dawno dojrzały do miana klasyków wyspiarskiego indie drugiej połowy lat dziewięćdziesiątych, dziecku nie trzeba tłumaczyć. Ciekawszy jest status świętej krowy, jaki szkocka grupa od jakiegoś czasu ma w mediach. Od udanego, przyznajmy, powrotu płytą „Dear Catastrophe Waitress”, krytyka Belle And Sebastian się nie ima, a po wydanej kilka miesięcy temu składance „Push Barman To Open Old Wounds” nie zachwycać się nimi jest wręcz w złym tonie. I ani się obejrzeliśmy, a skromni Szkoci z grupy sympatycznej, ale czerpiącej garściami z tego, co już dawno odkryto, stali się jednym z głównych odniesień dzisiejszego indie-popu. Czy to przy okazji The Decemberists, czy The Boy Least Likely To, czy Camera Obscura, ich nazwa spełnia rolę hasła-klucza. Nie jest to bynajmniej zarzut pod adresem jednych czy drugich, wkroczyliśmy po prostu w kolejną fazę muzycznego przetwórstwa. Chodzi tylko o spostrzeżenie, że Stuart Murdoch i przyjaciele nigdy przecież pretensji do statusu ikony sobie nie rościli.

Uczciwie sprawę stawiając i nie odmawiając im po dekadzie istnienia rozpoznawalnego w mgnieniu oka stylu, byli przecież od samego początku inteligentną mieszanką kilku inspiracji. Niektóre sięgały pomnikowego dorobku Nicka Drake’a (szczególnie tego z „Bryter Layter”) czy Simona i Garfunkela. Innymi chwilami zdarzało im się zapuszczać na terytoria, wydawałoby się, biegunowo odległe, ale o wpływie glamu i testosteronowego rocka w rodzaju Thin Lizzy bez żenady mówił sam Stuart. Po trzecie, w pewnym sensie Belle And Sebastian są kontynuatorami szlachetnej linii szkockiego niezależnego popu, która wyrosła na urodzajnym niegdyś (czytaj: w początkach latach osiemdziesiątych) gruncie wytwórni Postcard – grup takich jak Josef K, Orange Juice czy The Go-Betweens, którzy, mimo że z Australii, również mają tego rodzaju epizod w swojej karierze i pozostają jedną z kluczowych inspiracji Murdocha. Choć tą piosenką, którą napisał w hołdzie dla nich akurat chwalić się nie musi.

Natomiast chwalić Belle And Sebastian za album tegoroczny wręcz należy i być może nawet biedny ich los, że w tak krótkim czasie wypuszczają drugą tak dobrą płytę, bo od ilości lukru, jaki spłynie na nich z mediów, może niemiło mdlić. W końcu może im się odechcieć nagrywać tak nieskrępowanie radosną, dobrą muzykę jak ta na „The Life Pursuit”. Doprawdy, nie słyszę tu słabego utworu. Zgoda, „Song For Sunshine” wydaje się nudnawym ćwiczeniem, ale tylko dlatego, że przerywa serię samych strzałów w dziesiątkę. A ta trwa prawie od samego początku. Kilka pierwszych taktów płyty będzie jeszcze znanych tym wszystkim, którzy pamiętają jak rozpoczyna się „Another Satellite” ze „Skylarking”, a pełnia szczęścia w temacie „Act Of The Apostle” nastąpi dopiero wtedy, gdy piosenka spotka się ze swoją drugą połówką pod koniec albumu. Jednak od drugiego w zestawie „Another Sunny Day” słuchamy już płyty w każdym dźwięku urzekającej. Tu country-rockowy feeling słonecznego amerykańskiego popołudnia wiąże się z oddechem rześkiego, brytyjskiego, wiosennego powietrza (another day in June, we’ll pick eleven for football), tylko po to by wytworzyć Stuartowi tło do błyśnięcia talentem do opowiadania o międzyludzkich relacjach bez źdźbła sentymentalizmu, z humorem i wielkim uczuciem zarazem. Po raz drugi potwierdza to w „Funny Little Frog”, który należy do najlepszych singli Belle And Sebastian w ogóle. Przy akompaniamencie dźwięcznych gitar, dęciaków i hand-clapów, Murdoch osiąga jeden ze szczytów swojego tekściarstwa w błyskotliwym liryku o platonicznej miłości, dopełnionej zresztą obowiązkowym teledyskiem. Cudo!

A między nimi Bella i Sebastian sypią jak z rękawa kolejnymi perełkami. Z każdym następnym utworem coraz bardziej zakopując się w swoim retro-brzmieniu, z analogowymi klawiszami, przyjemnie drażniącymi ucho Rickenbackerami zasłyszanymi na płytach The Byrds i gremialnymi chórkami, o które w ten sposób dbały grupy pop z pokolenia ich rodziców, są jednocześnie tak bardzo prawdziwi i świeżutcy jak dzisiejsze drożdżówki. „White Collar Boy” przypomina „Step Into My Office, Baby” okraszone tłustym syntezatorowym soundem, tylko uderza z większym impetem. W „The Blues Are Still Blue” mamy echa glamu i pokazanie subtelnej różnicy między piosenką o dzieciach, a piosenką dla dzieci (w dziesięć lat po „She’s Losing It”). Z kolei „We Are The Sleepyheads” brzmi jak najlepsza kompozycja Of Montreal nigdy przez nich nie nagrana. Kiedy wspomnę jeszcze o poprowadzonym organami hammonda niczym stary singiel The Charlatans, niesamowicie melodyjnym „Sukie In The Graveyard”, fani wczesnych albumów pewnie złapią się za głowy. Spokojnie, eklektyzm nie powinien zawadzać nikomu, a dla wielbicieli początków Belle And Sebastian też coś się znajdzie. „Dress Up In You” mógłby zaistnieć na każdej z dotychczasowych płyt zespołu. To klasyczny belleandsebastianowski smęt, wzbogacony dodatkowo kameralną partią trąbki. Podobnie kojarzy się zafundowany na finał „Mornington Crescent”. Niedaleko od nich leży jedyny nie zaśpiewany przez Stuarta utwór. „To Be Myself Completely” pełni więc niejako rolę podobną do tych wykonywanych na płytach The Beatles przez Ringo, choć ten wybrałby pewnie odmiennie wakacyjny klimat „For The Price Of A Cup Of Tea”.

Powinienem teraz napisać coś o tym, że to najlepsza płyta Belle And Sebastian od „If You’re Feeling Sinister”, że zespół udowodnił, pokazał, że w tym roku to im mało kto podskoczy i tak dalej. Ale spróbujcie zweryfikować to sami i odeprzeć urok tej płyty, bo może się da, może wcale nie jest tak wspaniała, może ja już też przesadzam, może to Polak faulował.

Kuba Ambrożewski (9 lutego 2006)

Oceny

Kasia Wolanin: 8/10
Kuba Ambrożewski: 8/10
Maciej Maćkowski: 8/10
Marta Słomka: 8/10
Paweł Sajewicz: 8/10
Piotr Szwed: 8/10
Tomasz Tomporowski: 8/10
Tomasz Łuczak: 8/10
Jakub Radkowski: 7/10
Kamil J. Bałuk: 7/10
Piotr Wojdat: 7/10
Przemysław Nowak: 7/10
Witek Wierzchowski: 5/10
Średnia z 42 ocen: 7,33/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także