Tortoise and Bonnie "Prince" Billy
The Brave And The Bold
[Domino; 23 stycznia 2005]
Przed wydaniem ostatniego albumu zespół Tortoise miał już na swym koncie zarówno covery, jak i projekty zrealizowane we współpracy z innymi artystami. Przedsięwzięcia te - nagrana wspólnie z The Ex EP-ka „In The Fishtank”, jak i interpretacja „As you said” Joy Division zamieszczona na składankowym albumie poświęconym tej grupie - mogły być jednak rozpatrywane w kategorii jednorazowych, spontanicznych wybryków i traktowane z przymrużeniem oka.
W przypadku zawierającego wyłącznie covery albumu „The Brave And The Bold” mamy jednak do czynienia ze sprawą dużo większego kalibru, wobec której wysokie oczekiwania były w pełni uzasadnione z co najmniej dwóch względów. Po pierwsze, po pierwszej znaczącej wpadce w karierze Tortoise jaką był ostatni album „It’s All Around You”, wysoce pożądana wydawała się efektowna rehabilitacja. Po drugie, do współpracy z zespołem zaproszona została legendarna postać amerykańskiej sceny niezależnej jaką jest Will Oldham, znany także jako Bonnie „Prince” Billy.
Połączenie postmodernistycznej żonglerki muzycznymi konwencjami, którą do perfekcji opanowali Tortoise z tajemniczym liryzmem i wszechstronnością wokalną Oldhama zdawało się tworzyć ogromny artystyczny potencjał, wystarczający do stawienia czoła ambitnemu zadaniu jakim było stworzenie nowych wersji tak zróżnicowanych utworów jak „Thunder Road” Bruce’a Springsteena, „It’s Expected I’m Gone” Minutemen, „Some Say (I Got Devil)” Melanie czy „That’s Pep” Devo.
Wysokie oczekiwania nie zostały niestety spełnione, choć „The Brave And The Bold” nie jest płytą pozbawioną interesujących momentów. „Daniel” Eltona Johna to zdecydowanie najmocniejszy punkt albumu. Połączenie hipnotycznego rytmu, przypominającego nieco „Magnet Pulls Through” z debiutanckiego albumu Tortoise z przesterowanym głosem Oldhama przynosi intrygujący efekt, stanowiący optymalną mieszankę ducha eksperymentu tych pierwszych i mrocznej wrażliwości tego drugiego.
Ciekawie prezentują się także „Love Is Love” i „That’s Pep”, które stały się dla Johna McEntire kolejną okazją dla złożenia hołdu swym krautrockowym bohaterom. Cover utworu Lungfish brzmi jak skrzyżowanie Cluster z okresu „Zuckerzeit” z Kraftwerk; w szalonym i wzbogaconym charakterystycznym dla Tortoise brzmieniem ksylofonu „That’s Pep” doszukać się można z kolei patentów rytmicznych Klausa Dingera z Neu!. Zaskakujące są także dynamiczny, latynoski „Cravo e Canela” oraz majestatyczny „Thunder Road”, które pokazują, że zespół, który zdefiniował post-rock równie dobrze odnajduje się w bardziej tradycyjnej, gitarowej stylistyce.
Zdecydowanie poniżej oczekiwań wypadają bardziej oszczędne pod względem aranżacyjnym kompozycje. Mając w pamięci takie utwory jak „Djed”, „TNT” czy „Monica”, trudno przyzwyczaić się do Tortoise w roli skromnych, wyciszonych akompaniatorów, a takie wrażenie odnieść można w „(Some Say) I Got Devil”, „Pancho” czy też „On My Own”. Interpretacji wokalne Oldhama są godne najwyższej uwagi, ale jednocześnie równowaga pomiędzy współpracującymi artystami zaburzona jest niekiedy do tego stopnia, że pojawia się pytanie o sens udziału w tym przedsięwzięciu Tortoise - cover Melanie mógłby spokojnie znaleźć się na „I See A Darkness”. Momentów, które zaskakują jedynie niepokojącym brakiem pomysłów jest niestety na płycie całkiem sporo.
Współpraca kultowych artystów nie doprowadziła więc do powstania kultowego albumu. „The Brave And The Bold” może być co najwyżej niezobowiązującą ciekawostką dla fanów Tortoise i Oldhama.