Ocena: 7

Neil Young

Prairie Wind

Okładka Neil Young - Prairie Wind

[Reprise; 27 września 2005]

Ostatni okres artystycznej wielkości Neila Younga przypada na początek lat 90. i zbiega się czasowo i stylistycznie z grunge’ową rewolucją. Szczególnie na rock’n’rollowym, pełnym pasji „Ragged Glory”, ale też koncertowym, hard-rockowym „Weld” i kompozycyjnie zróżnicowanym „Sleeps With Angels”, udowodnił, że nie jest artystą jednowymiarowym. O jego muzycznej otwartości świadczą wspólne występy i fascynacja dokonaniami Sonic Youth (za ich twórczy efekt z pewnością można uznać ponad trzydziestominutowy, niemiłosiernie hałaśliwy utwór Kanadyjczyka, „Arc”), a także „Mirror Ball”, album nagrany z towarzyszeniem Pearl Jam, dystansujący „Binaural” i „Riot Act” grupy Eddiego Veddera. Jednak to przede wszystkim lata 70. i takie dzieła jak „After The Gold Rush”, „On The Beach”, „Tonight’s The Night” czy „Rust Never Sleeps” (hołd dla całego punkowego ruchu i Johnny Rottena) pozwalają bez żadnego wahania stawiać Neila Younga wśród najważniejszych rockowych twórców wszechczasów. O tym, iż nie jest to stwierdzenie na wyrost, świadczy już sam fakt, że w swoim złotym okresie, pod względem ilości arcydzieł, mogli się z nim równać chyba tylko Bob Dylan i David Bowie.

Oczywiście, „Prairie Wind” nie wytrzymuje bezpośrednich odniesień do wyżej wymienionych tytułów z dyskografii Kanadyjczyka. Mimo wszystko jest to jednak interesujący powrót do akustyczno–knajpianej estetyki kojarzonej z „Harvest” czy jego młodszym bratem, „Harvest Moon”. Wraz z poprzednim „Greendale”, sprawia, że takie nagrania z ostatnich lat jak „Are You Passionate?”, „Silver & Gold” czy „Broken Arrow” można zwyczajnie puścić w niepamięć. Nie jest tajemnicą, że obecnie artysta przeżywa podobny, artystyczny kryzys, jaki dotknął go w latach 80. (pomijając bardzo dobry „Freedom”), stąd kompozycyjny poziom „Prairie Wind” powinien podwójnie ucieszyć dotychczasowych zwolenników twórczości tego wybitnego artysty. Zawiedzeni będą pewnie tylko ci, którzy oczekują od Younga rock’n’rollowego wymiatania, przesterowanego brzmienia gitary i rozciągania kompozycji do niebotycznych rozmiarów, w stylu pamiętnego, fenomenalnego, czternastominutowego „Like A Hurricane” z koncertowego „Weld” albo jeszcze dłuższego „Cowgirl In The Sand” z „Road Rock vol.1”.

Tym razem jednak nie towarzyszą Neilowi muzycy Crazy Horse, stąd najnowsze dzieło pozbawione jest energii, werwy, potu i krwi, będąc zbiorem folk-rockowych, wyciszonych oraz melancholijnych utworów. Dominują akustyczne gitary, fortepian i charakterystyczny, jak zawsze urokliwie fałszujący Kanadyczyk. Kompozycje w rodzaju „The Painter” czy „Falling Off The Face Of The Earth” odznaczają się zagubioną na ostatnich płytach świeżością. Fortepianowe, bardzo udane „It’s A Dream”, gdyby nie załamujący się głos twórcy „Prairie Wind”, mogłoby budzić skojarzenia z wczesnym obliczem Toma Waitsa z okresu „Closing Time”. Poraża bowiem porównywalnym pierwiastkiem melancholii i smutku, a zarazem refleksyjnym tekstem:

It's a dream, only a dream

And it's fading now, fading away

It's only a dream

Just a memory without anywhere to stay

Oprócz wspomnianej gitary akustycznej i fortepianu, które zdominowały najnowszy album Kanadyjczyka, warto wspomnieć o obecności organów, harmonijki oraz instrumentów dętych, które urozmaicają i dodają dostojności brzmieniu „Prairie Wind” i „No Wonder”. I choć, jak już wspomniałem, najnowszy album Neila Younga praktycznie pozbawiony jest rewelacyjnych momentów na miarę dokonań z lat 70. i wybranych płyt z przełomu lat 80. i 90. to warto szczególnie wyróżnić podniosły „When God Made Me”. Z pewnością nie jest to hymn na miarę „Mother Earth (Natural Anthem)”, ale jawi się jako znakomite zakończenie całości i powinien budzić podziw oraz uznanie dla sześćdziesięcioletniego już muzyka.

W kwietniu Neil Young przeszedł bardzo trudną operację usunięcia tętniaka mózgu i naprawdę trudno było przypuszczać, pomimo wrodzonej pracowitości i zadziwiającej niekiedy częstotliwości wydawania kolejnych płyt, że tak szybko wróci do pełnej sprawności twórczej. Wydawało się, że muzyka zejdzie na drugi plan i będziemy mieli do czynienia z wymuszoną przez problemy zdrowotne przerwą. Kanadyjczyk jest jednak nie tylko wielkim artystą, ale dzięki zwyczajnej, ludzkiej wytrwałości stworzył zdecydowanie udane, melancholijne, ale i pokrzepiające dzieło.

Parafrazując słowa pewnej piosenki: Neil, Keep On Rockin’!

Piotr Wojdat (15 grudnia 2005)

Oceny

Piotr Wojdat: 7/10
Średnia z 3 ocen: 8,33/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także